11 września 2001, Nowy Jork – Wspomnienie po latach

Wieże World Trade Center w Nowym Yorku pamiętam bardzo dobrze. Będąc informatykiem bywałem w centrum często. Cantor Fitzgerald znajdował się na 101 piętrze gdzie widywałem się z gromadką podobnych do mnie informatyków, otoczonych masą monitorów, książek i zgiełkiem maklerów giełdowych. Byliśmy serdecznymi przyjaciółmi od dawna pracując dla różnych firm – łączyła informatyka i zachłanność giełdowych maklerów Nowego Yorku.

Kilka miesięcy wcześniej Goldman-Sachs, gdzie pracowałem, zorganizował w centrum przedświąteczną zabawę. Byliśmy na sto dziesiątym piętrze południowej wieży Centrum. Z najwyższej antresoli budynku można było podziwiać przepiękną panoramę i bajeczny widok kolorowych świateł i skomercjalizowanego do granic miasta. Obiecałem sobie że następnego roku przyjadę tu z rodziną, żeby raz jeszcze zobaczyć tę bajkę. Jakże się myliłem wierząc że tu wrócę.

W poniedziałek, 10 września przyleciałem z Toronto do Nowego Yorku do pracy. Jak zawsze w drodze z lotniska w Newark, przeszedłem przez podziemia World Trade Center przyciągające przepychem sklepów i kapiące bogactwem, zatrzymując się w ulubionej kafejce, kupując tu bagietkę i szybką kawę. Ulubiona Murzynka znała mnie tu z imienia i witała jak zawsze miłym uśmiechem. Byłem dla niej przybyszem z północy. To ostatni raz gdy ją widziałem. 

Następnego dnia, we wtorek 11 września o 8:30 rano, rutynowo przejechałem „jedynką” przez stację w podziemiach wieżowców. Chwilę potem wysiadłem na południowym cyplu Manhattanu i skierowałem się do mojego biurowca. Odległy od World Trade Center o kilka bloków, był typowym produktem nowojorskiej architektury. Sześćdziesiąt kilka pięter zajętych w większości przez Goldman-Sachs. Rutynowa kawa Starbucks i o 9:00 zasiadłem przy monitorach na 38 piętrze pijąc kawę i sprawdzając skrzynkę mailową. Zaczynał się dzień.

Gdy chwilę później mój budynek zadrżał, spojrzałem tylko z niepokojem na siedzącego obok mnie kolegę z zespołu. Ravi był równie zaskoczony tą nieoczekowana wibracją. Dała się odczuć nie więcej niż krótką chwilę. Spojrzeliśmy po sobie z lekkim zdziwieniem ale wyobraźnia nawet przez chwilę nie podpowiedziała, że właśnie w tej sekundzie zginęło w odległym od nas zaledwie o pięć bloków wieżowcu kilkadziesiąt osób na jednym z pięter. Z odległych od nas o kilka metrów okien po lewej stronie parkietu można było zobaczyć tę scenę, ale żaden z nas nie zarejestrował tego „Ikara”.

Za szybą sali konferencyjnej nagle gromadzi się tłum wpatrzonych w wielki ekran. Pali się World Trade Center – rzucił ktoś przechodząc w stronę rosnącego tłumu. Po lewej stronie przez szybę okna oglądamy to, co CNN prezentuje na ekranie wielkiego monitora z drugiej strony hallu. Pierwsze komentarze, zdziwienie, ciekawość. Nie czuje się odrobiny niepokoju. Chwilę potem, z nosem przyklejonym do okna na trzydziestym ósmym piętrze obserwujemy północną wieżę World Trade Center rejestrując wydobywający się przez okna czarny dym. 

Nowy Jork, 11 września 2001. Widok na palące się wieże World Trade Center.

W mieście tego dnia jest bardzo wietrznie więc dym roznosi się szybko. Nagle – jeszcze jeden, zobaczcie, jeszcze jeden leci! Na litość boską, jeszcze jeden leci – krzyknął ktoś wskazując palcem przed siebie. 

Na naszych oczach kolejny samolot zatoczył lekki łuk, by chwilę później uderzyć w południową wieżę i zniknąć. Dynamika wypadków zaczyna przerastać wszystkich. Ze swojego biura wybiega na zewnątrz Chris Doherty, mój menadżer krzycząc przeraźliwym głosem – Ludzie, wszyscy na dół, wszyscy na dół! Wynosimy się z budynku! – wykrzyczał.

Tłum przed windami gęstnieje ale większość decyduje się na schody. Wyczuwa się ogromne napięcie. Zjeżdżamy wreszcie na dól. Skwer przy 1 New York Plaza zapełnia się szybko ludźmi a dym staje się coraz dotkliwszy. W powietrzu unosi się ogromna ilość fruwającego papieru z palących się wieżowców. Da się oddychać, ale czuć też smród palonego plastiku i bliżej nieokreślonej „chemii”. Dokucza niepewność, narastają syreny karetek i straży miejskich.

 Docieram przez ulicę do Battery Park. Niepozorny Chińczyk który sprzedaje tu kanapki, napoje i gazety zachęca zaskoczonych przechodniów by brać wszystko co można. Zaczyna się nowy rozdział w mieście. Ani w przeszłości ani nigdy potem nie widziałem w Nowym Yorku podobnej sceny. W mieście, w którym przechodnie nie nawiązują ze sobą kontaktu wzrokowego na ulicy w obawie przed agresją dzieje się coś szczególnego.

 

Byliśmy w stanie wyłącznie staranować uprowadzony samolot

Dwóch ludzi ze służby miejskiej zaparkowało samochód w pobliżu wieżowca przy Battery Park, gdzie wszyscy teraz stoją gorączkowo debatując. Nie rozumiem o co chodzi ale wiem już, że trzeci uprowadzony samolot rozbił się uderzając w skrzydło Pentagonu. 

Powinni zestrzelić i tyle – pada stwierdzenie kogoś z tłumu. Jak to zestrzelić? – oburza się ktoś inny. Przecież tam są ludzie!. Z radia samochodu zaparkowanego obok słyszymy podniecony głos komentatorów i wiadomość, że czwarty uprowadzony samolot podąża w stronę Białego Domu. Debata co robić nie ustaje – atmosfera staje się ciężka a minuty dłużą się coraz bardziej. Jest informacja, że w powietrze poderwały się dwa F-16 w kierunku uprowadzonego samolotu.

Tłum coraz bardziej podzielony. Słyszę głosy sugerujące żeby zestrzelić uprowadzony samolot, a chwilę później wrogie im krzyki. Wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym. Nie mam pojęcia, że na pokładzie samolotu United Airlines lot 93, ma miejsce ostatni rozdział tragedii, a Todd Beammer rozpoczyna szturm grupy pasażerów na kokpit samolotu używając zwykłego wózka, krzycząc – Jesteście gotowi? Jedziemy!

Chwilę później komentator w radiu oznajmia nienaturalnym głosem o potwierdzonej informacji – uprowadzony samolot właśnie rozbił się na polach Pensylwanii. Większość nie wierzy. – Na pewno zestrzelili – przeważa zgodna opinia. Nikt nie wie, że kilka minut temu poderwano do lotu dwóch pilotów: Heather Penney i Marc Sasseville wystartowali w swoich F16. Żaden z samolotów nie był uzbrojony. Penny powie, że rozkaz był prosty: Zniszczyć wszystko co leci w stronę Białego Domu. Po latach dowiadujemy się jeszcze innej prawdy – Nie byliśmy w stanie nic zestrzelić. Nasze samoloty były nieuzbrojone. Byliśmy w stanie wyłącznie staranować uprowadzony samolot.

Nowy Jork, 11 września 2001. Widok na palące się wieże World Trade Center z dzielnicy Queens, miejsca zamieszkania autora tekstu.

Dym na dolnym Manhattanie staje się nie do zniesienia. Niezatrzymany wracam na trzydzieste ósme piętro mojego wieżowca. Chwila rozmowy z rodziną. W ułamku sekundy rejestruję jednak przez okno jak na moich oczach zaczyna zawalać się południowy wieżowiec World Trade Center. Przez sekundę myślę, że na dachu wieżowca ma miejsce eksplozja. Futurystyczny obrazek nie pozostawia złudzen. Do dziś widzę wystającą nad dachem wieżowca antenę, która jak spławik wędkarski zaczyna się zapadać, a wokół niej tworzy się korona dymu.

W Nowym Yorku nagle przybyło kilka tysięcy sierot

Błyskawicznie dopadam do okna by przez chwilę rejestrować scenę wyjętą z flmu science-fiction. Z 38 piętra dolny Manhattan wygląda jak labirynt ulic. Południowa wieża WTC zapada się a w ten labirynt zaczyna się teraz wdzierać żółto-zielony dym, kurz i śmierć ginących ludzi. Jest wietrznie – dym i kurz padającego wieżowca zaczyna szczelnie wypełniać najdrobniejsze zaułki.. Czuje się horror ludzi panicznie szukających schronienia. Widzę ich przez szybę jak małe punkty w panice rozpierzchające się na boki. Złowrogi dym podnosi się do góry zawężając powoli dramatyczny obraz. Całość trwa długie dwie minuty. Przez okno widzę już tylko złowrogi dym rozgrywającej się na moich oczach tragedii.

Jest 11:45 przed południem. Przechodzę State Street oglądając to co pozostało po World Trade Center z odległości zaledwie kilku bloków. Na chodniku widzę siedzących, opartych o przyległe budynki, nowojorskich strażaków. Raczej tylko tych co przeżyli. Widzę twarze zrujnowanych ludzi. Niektórzy płaczą. Twardzi faceci którzy nie kryją łez. Porzucili strażackie hełmy, które teraz pokrywa kilkucentymetrowa warstwa białego kurzu. W Nowym Yorku nagle przybyło kilka tysięcy sierot – słyszę z ust dwóch przechodniów zakrywających twarze koszulą.

Dostęp do dolnego Manhattanu wydaje się być całkowicie odcięty. Nie sposób oddychać. Nie wiem, że w tym momencie przez mosty tysiące ludzi opuszczają już dolny Manhattan, a przez rzekę Hudsona zaczynają przedostawać się na drugi brzeg pierwsi ludzie. Po południu i ja docieram do domu na Queens. Brudny, spocony i bez złudzeń – historia zapisała swoją kartę.

Następnego tygodnia, 18 września, po raz kolejny odlatuję z Toronto do Nowego Yorku. W pamięci pozostaje wspomnienie po ulubionej kafejce i ładnej Murzynce z szerokim uśmiechem witającej przybysza z północy. Pamiętam kamienne twarze strażakow z ulicy. Dowiaduję się, że większość informatyków których znałem z Cantor Fitzgerald zginęła w gruzach. Twarze kilku z nich wracają do dzisiaj.

Ale dowiaduję się też, że kogoś bliskiego zwolniono z pracy dzień wcześniej i żyje. 

Trzy lata później wysłuchałem historii Kanadyjczyka z Montrealu, który zdecydował się zejść z 42 piętra północnej wieży. Schodził widząc pękające ściany kolosa i mijając modlących się ludzi wierzących w dobrą gwiazdę. 

Gdy znalazł się na parterze w przejściu, ładna choć blada jak ściana policjantka zdążyła powiedzieć – przebiegaj na drugą stronę ale się nie oglądaj – ludzie spadają. Zdażyłem przebiec gdy wieżowiec zaczął się walić – powiedział po latach. Młoda policjantka zginęła pod gruzami kilkanaście sekund później.

Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Od Roosevelta do Trumpa – czyli bez kompleksów

Nie czekajmy na Napoleona na białym koniu. Nie będzie nim ani Trump ani ktokolwiek inny. Potrzeba pracy organicznej w interesie państwa jest tu nadrzędna. Mamy też wystarczająco zdolne elity by pokierować tą pracą. Postrzegajmy nasze interesy bez kompleksów. Jesteśmy u siebie, w kraju z tysiącletnią tradycją.Czytaj więcej ..

Pakt migracyjny czyli Koń Trojański

Mamy alternatywy na zagrożenia “paktem migracyjnym”. Gwarancją skutecznej recepty na gangrenę może być dzisiaj wyłącznie majestat polskiego prezydenta, obecnego czy przyszłego skoro nie ma wśród elity politycznej państwa tych z instynktem samozachowawczym.Czytaj więcej ..

Trump na białym koniu? Napoleon przedwczesny

Zbyt mało wiemy na temat przyszłej polityki Trumpa wobec Polski i jakie miejsce nasz kraj zajmie w realizacji jego planów. Optymizm, że Trump przyjedzie do nas na białym koniu i jak kiedyś Napoleon zatrząsnie polską sceną polityczną jest jeszcze nieuzasadniony.Czytaj więcej ..

Idziemy na ścianę czyli polityczna puenta roku

Rok 2024 był dla Polski rokiem spustoszeń. Mówią o tym statystyki ekonomiczne ale także widoczny w kraju brak stabilności politycznej, nie notowany w kraju od lat. Koalicja 13 Grudnia to gra niebezpieczna i droga na ścianę od której odbijemy się boleśnie. Czytaj więcej ..

Plebejusz na prezydenta

Czy Nawrocki będzie dobrym prezydentem? Nie wiadomo. Ale w drodze do Belwederu jego bokserskie rękawice na pewno się przydadzą. Plebejusz z mądrością uliczną i bokserską wprawą to lepszy kandydat niż ten płaczący nad konstytucją czy zdejmujący krzyże ze ścian urzędów. Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments