4 czerwca 1989: jednoznaczne zwycięstwo

Nikt przedtem ani później w historii Polski nie wygrał wyborów, w których głosy liczono uczciwie, w równie oczywisty sposób. Do drugiej, przewidzianej przez ordynację tury 18 czerwca 1989 r. stanąć musieli tylko pojedynczy kandydaci Solidarności i wszyscy, z raptem dwoma wyjątkami, pretendenci z PZPR, chociaż przyjęte reguły miały im gwarantować przewagę. Werdykt wyborców przeważył nad kalkulacjami i kontraktem politycznym.
 
Do Senatu już 4 czerwca dostało się 92 kandydatów Komitetu Obywatelskiego (pod jego marką występowała dopiero co ponownie zalegalizowana Solidarność), w dwa tygodnie później mandaty zdobyło ośmiu kolejnych, a jedynym senatorem spoza drużyny Lecha Wałęsy został nie żaden PZPR-owiec lecz niezależny miliarder (denominację złotego przeprowadzono dopiero w pięć lat później) Henryk Stokłosa z Pilskiego.
 
Również w pierwszej turze Solidarność obsadziła 160 ze 161 poselskich mandatów, poddanych wolnej konkurencji: jedynym, co stawać musiał do poprawki, okazał się Andrzej Wybrański z Inowrocławia ale i on posłem został. Za to w pierwszej turze 4 czerwca udało się to zaledwie dwójce kandydatów PZPR: prof. Adamowi Zielińskiemu z listy krajowej oraz Marianowi Czerwińskiemu z Dębicy, który dostał poparcie Komitetu Obywatelskiego i później zachował się lojalnie, głosując w Zgromadzeniu Narodowym przeciw kandydaturze gen. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta, na co nie zdobyła się część “drużyny Wałęsy”, specjalnie unieważniając głosy lub nie przychodząc, co umożliwiło wybór autora stanu wojennego na to stanowisko. Stanowiło to oczywisty anachronizm w sytuacji gdy 4 czerwca z listy krajowej, skupiającej notabli PZPR i “stronnictw sojuszniczych” do Sejmu poza wspomnianym już Zielińskim dostał się tylko reprezentant Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego seksuolog Mikołaj Kozakiewicz, który od razu został tam marszałkiem. Pozostałych 33 z 35 prominentów większość głosujących poskreślała.  
Niezawodną przepustkę do parlamentu stanowiło za to wspólne zdjęcie kandydata z Lechem Wałęsą.
 
Do historii przeszły symbole kampanii, jaka werdykt z 4 czerwca poprzedziła: plakat z kowbojem, który zresztą pojawił się dopiero w ostatniej chwili, melodyjka wyborczego Studia Solidarność, warszawska kawiarnia “Niespodzianka” zamieniona na sztab Komitetu Obywatelskiego, wreszcie inny plakat z budzikiem i wezwaniem: “Nie śpij, bo cię przegłosują”. 
 

Komitet Obywatelski roztropnie wystawił tylu kandydatów, ile mandatów było do zdobycia. Dzięki temu nie rozbijali głosów sobie nawzajem, jak pretendenci z PZPR. Po stronie władzy nie udało się ściągnąć głosów kandydującym z jej poparciem ówczesnym celebrytom jak major milicji Jan Płócienniczak prowadzący program telewizyjny “997” czy prezenterka Zdzisława Guca. Za to “drużynę Wałęsy” skutecznie uzupełniły społeczne autorytety: aktor Gustaw Holoubek, reżyser Andrzej Wajda czy dawny sprawozdawca prasowy z procesu norymberskiego w którym sądzono zbrodniarzy hitlerowskich Edmund Osmańczyk. 

Ulotka przedwyborcza

Dawny sekretarz komitetu wojewódzkiego ze Słupska Zygmunt Czarzasty lansowany był przez “Dziennik Telewizyjny” jako dobry gospodarz, a częste migawki stamtąd przyczyniły się nawet do powstania powiedzonka, że wprawdzie socjalizmu nie da się zbudować w jednym kraju, ale w jednym województwie – z pewnością tak. Właśnie Czarzasty już jako członek władz krajowych PZPR frasował się, że jeśli Solidarność uzyska 4 czerwca zbyt mało mandatów, kraje zachodnie nie uwierzą w demokratyczny przebieg głosowania. Pokazuje to stopień oderwania ówczesnych prominentów od rzeczywistości. Równocześnie przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego, jak na warszawskim Żoliborzu, gdzie zresztą głównym konkurentem Jacka Kuronia nie był wcale rywal z PZPR, lecz mec. Władysław Siła-Nowicki ze Stronnictwa Pracy – przeprowadzali pomimo skromnych środków profesjonalne badania opinii publicznej. 

Jednak to nie geniusz sztabowców ani zdolność przewidywania opozycyjnych kandydatów przyczyniły się do rozmiarów zwycięstwa, lecz determinacja społeczeństwa, żeby dokonać zmiany: świadczą o tym doskonałe wyniki kandydatów Solidarności w tzw. zielonych czyli rolniczych małych województwach, gdzie opozycji politycznej ani zachowanych struktur związkowych pod koniec lat 80 prawie nie było. Działacze PZPR byli przekonani, że tam wygrają. Zawiedli się całkowicie. Ale inne przesłanki czerwcowego głosowania, pomimo klęski dotychczasowej dyktatury, mogły rozczarować również zwolenników właśnie ustanawianego demokratycznego porządku.  

W wyborach wzięło udział 62 proc uprawnionych. Frekwencja świadczy o braku entuzjazmu. Zabrakło również radosnych tłumów na ulicach. Więcej teatru ulicznego towarzyszyło przejmowaniu władzy z rąk komunistów później, jesienią 1989 r. w Czechosłowacji czy burzeniu muru berlińskiego w tym samym czasie, niż rozstrzygającym wydarzeniom w ojczyźnie Solidarności. Przyczyniło się do tego paradoksalnie to samo, co do odebrania władzy PZPR: zmęczenie społeczeństwa trudnościami i niedoborami życia codziennego oraz brak wiary, że problemy te uda się szybko rozwiązać. 

W błyskawicznym tempie za to rozwijały się wydarzenia polityczne. Pomimo ustępstw Solidarności, jakie stanowiły oddanie komunistom mandatów pozostałych po skreślonej większości listy krajowej oraz wybór Jaruzelskiego na prezydenta – impet nie został wytracony. Bezpieczniki, jakie zapewniła sobie sama władza, okazały się niewystarczające. 

Już w sierpniu 1989 r. po bardziej operetkowej niż groźnej próbie sformowania rządu przez innego autora stanu wojennego też generała Czesława Kiszczaka – nastąpiło odwrócenie sojuszy. Dotychczasowi satelici Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne zawarły koalicję rządową z Solidarnością. Nowym premierem, pierwszym niekomunistycznym po wojnie został redaktor naczelny “Tygodnika Solidarność” Tadeusz Mazowiecki. Do wskazania na to stanowisko jego, a nie Bronisława Geremka lub Jacka Kuronia przyczyniła się przychylność Kościoła. Do rządu, chociaż nie do koalicji, weszli też ministrowie z PZPR, obejmując – co miało stanowić gwarancję stabilności – resorty siłowe: Czesław Kiszczak został nie tylko szefem MSW ale wicepremierem, zaś MON pozostał w gestii gen. Floriana Siwickiego. Obaj pełnili swoje funkcje aż do połowy 1990 r. Podobnie długo przyszło czekać na zniesienie cenzury.

Druga, odrodzona Solidarność – powracająca do gry za sprawą strajków z maja i sierpnia 1988 r, prowadzonych przez młode pokolenie robotników i wspartych przez studentów – pozbawiona już była społecznej dynamiki tej pierwszej i wielkiej, dziesięciomilionowej. Ale też zrealizowała postawione przez nią cele, w tym również takie, o których w latach 1980-81 ze względów taktycznych wspominali tylko radykałowie z KPN – jak niepodległość.

Paradoks polegał na tym, że pierwsza wysoka fala polskiej rewolucji napotkała na zaporę w postaci ekipy rządzącego na Kremlu aż do 1982 r. Leonida Breżniewa. Za to między pierwszą a drugą falą strajków w 1988 r, bez wątpienia mniej masowych niż sierpniowe sprzed ośmiu lat – w Polsce pojawił się jako gość oficjalny promotor głasnosti i pierestrojki Michaił Gorbaczow. W trakcie spotkania z intelektualistami sekretarz generalny KPZR, odpowiadając na pytanie historyka idei Marcina Króla nie potwierdził, że wciąż obowiązuje doktryna Leonida Breżniewa o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych. Władza odebrała to jako sygnał, że musi sobie radzić sama, zaś opozycja – że może więcej.

Reszty dokonali już sami wyborcy, których wyobraźnia – jak się okazało – przerosła horyzonty polityków. 

Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów

Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska

Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły

Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)

Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. Czytaj więcej ..

Trzecia siła nie ma szczęścia

To ich wynik w wyborach temu przesądził o tym, kto sprawuje władzę w Polsce. Ale w następnym Sejmie może ich zabraknąć. Podobnie jak w drugiej turze wyborów prezydenckich Szymona Hołowni był rewelacją. Do niedawna najbardziej obiecujący polityk w Polsce ciągnie na dno własną formację.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments