
Dobry człowiek, bohater opozycji
O książce Bogdana Rymanowskiego “Dopaść Morawieckiego”
- Dodano:
- Kategorie: Historia
Gdy w sieciowej kawiarni Costa w warszawskiej Panoramie niedaleko siedziby telewizji Polsat przeprowadzaliśmy wraz z Andrzejem Anuszem dla “Opinii” wywiad z Bogdanem Rymanowskim, autorem biografii Kornela Morawieckiego – uświadomiłem sobie nagle, że my wszyscy, siedzący przy stoliku, byliśmy z jej bohaterem na “ty” i po imieniu. Chociaż żaden znas nie należał do jego Solidarności Walczącej. Biograf Kornela działał wtedy w latach osiemdziesiątych w nowohuckiej Federacji Młodzieży Walczącej, późniejszy poseł Anusz teraz socjolog i historyk w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów zaś ja w Konfederacji Polski Niepodległej. Dla nas wszystkich był ważną postacią i pozostał nią po śmierci. W słynnej miękkiej charyzmie Kornela skupiła się jak w soczewce polska tradycja knucia i spisku. W dobrej sprawie. Graczem politycznym nigdy się nie stał. Budował wspólnotę.
Gdy w sieciowej kawiarni Costa w warszawskiej Panoramie niedaleko siedziby telewizji Polsat przeprowadzaliśmy wraz z Andrzejem Anuszem dla “Opinii” wywiad z Bogdanem Rymanowskim, autorem biografii Kornela Morawieckiego – uświadomiłem sobie nagle, że my wszyscy, siedzący przy stoliku, byliśmy z jej bohaterem na “ty” i po imieniu. Chociaż żaden z nas nie należał
do jego Solidarności Walczącej. Biograf Kornela działał wtedy w latach osiemdziesiątych w nowohuckiej Federacji Młodzieży Walczącej, późniejszy poseł Anusz teraz socjolog i historyk w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów zaś ja w Konfederacji Polski Niepodległej. Dla nas wszystkich był ważną postacią i pozostał nią po śmierci. W słynnej miękkiej charyzmie Kornela skupiła się jak w soczewce polska tradycja knucia i spisku. W dobrej sprawie. Graczem politycznym nigdy się nie stał. Budował wspólnotę.
Kornel Morawiecki skracał dystans, zapewne jeśli z kimś na “pan” pozostawał, to… powinno to dać do myślenia tej drugiej osobie. Ufał ludziom a równocześnie w latach osiemdziesiątych okazał się najskuteczniejszym konspiratorem, skoro na wolności a ściślej w ukryciu pozostawał dłużej nawet niż sam Zbigniew Bujak. Tajemnica tego sukcesu? Ponieważ miał do ludzi zaufanie i im je okazywał, to najlepiej ich do działania motywował. Za to w nowej, demokratycznej Polsce nie stał się beneficjentem: już pod koniec życia, jak podkreśla biograf Rymanowski, zyskał jednak satysfakcję, gdy przemawiał – w pierwszym Sejmie bez komunistów – jako marszałek senior. Niestety nie wpłynęło to trwale na jakość życia publicznego, skoro już w kolejnej kadencji, gdy go zabrakło, w tej samej roli wystąpił… Antoni Macierewicz, chociaż wcale nie był najstarszy w sali obrad. Znowu Kornel chciał dobrze a wyszło jak zawsze…
Liderów dwóch i niepokorne miasto w tle
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. zatrzymania uniknęły dwie ważne dla wrocławskiej Solidarności postaci. Wracającego z gdańskiego posiedzenia Komisji Krajowej przewodniczącego zarządu regionu Dolny Sląsk 27-letniego kierowcę autobusu Władysława Frasyniuka ostrzegli kolejarze, których łączność nie została odłączona, że bezpieka, wojsko i milicja założyły kocioł na “hauptbanhofie”. Wysiadł wcześniej na Osobowicach i tak został jednym z przywódców rodzącego się podziemia.
Czterdziestoletniego fizyka Kornela Morawieckiego, jeszcze przed stanem wojennym radykała drukującego cyrlicą ulotki dla żołnierzy radzieckich, “bo mogą się przydać na wypadek interwencji” uratowały: stan jego samochodu oraz… znaczna
komplikacja życia osobistego. Wysłużony mały fiat za nic nie chciał zapalić na dziesięciostopniowym mrozie, więc Kornel po paru nieudanych próbach uruchomienia najpopularniejszego w PRL wehikułu wrócił zanocować u partnerki, zamiast u żony. W domu po niego byli, wyłamali drzwi. Ale u dziewczyny go nie znaleźli.
Kontaktowali się teraz z Frasyniukiem przez łączników, z rzadka tylko, żeby niepotrzebnie nie mnożyć ryzyka. Ich dawne relacje w krótkim czasie się odwróciły. To Morawiecki, nie wierzący w dobre intencje komunistów, zawczasu zadołował poligrafię i papier, zakonspirował całą sieć działaczy, więc miał co i na czym drukować, a także wiedział, kto to rozpowszechni. Szef regionu korzystał teraz z uprzejmości niedawnego podwładnego.
Poróżnili się już wkrótce, na tle metod walki z reżimem. Kornel nie krył oburzenia, że Wrocław okazał się jedynym wielkim miastem pośród twierdz Solidarności, gdzie nie odbyły się demonstracje 3 maja 1982 r, bo tak zdecydował Frasyniuk,przekonany, że manifestowanie na ulicy powoduje zbędne ofiary.
W kolejnym miesiącu do protestów ulicznych wezwał Morawiecki nie oglądając się na szefa regionu. Jak relacjonuje Bogdan Rymanowski: “Nadchodzi 13 czerwca 1982 roku. W Hiszpanii zaczynają się piłkarskie mistrzostwa świata (..). W premierowym meczu turnieju Argentyna, z młodym Diego Maradoną, sensacyjnie przegrywa z Belgią 0:1. Spotkanie jest piłkarską bitwą. Bitwa na pięści, pałki, gaz i kamienie rozpoczyna się też na ulicach Wrocławia. Na apel pisma “Solidarność Walcząca” pod
tablicę przy Grabiszyńskiej [zajezdnia autobusowa – przyp. ŁP] przychodzi kilka tysięcy osób. Spokojny wiec, po interwencji ZOMO, zamienia się w regularne walki uliczne (..). Starcia przenoszą się na plac Pereca. Wśród demonstrantów są ówcześni studenci Uniwersytetu Wrocławskiego – Grzegorz Schetyna i Paweł Kukiz (..). O demonstracji we Wrocławiu jest głośno w Polsce. Pierwsza akcja SW okazuje się sukcesem. Wizerunkowym i psychologicznym. Ludzie pokonali własny strach. Mogą siępoliczyć” [1].

Już 31 sierpnia tego samego roku protesty organizowali osobno, chociaż w tej samej sprawie: Morawiecki pod nową marką Solidarności Walczącej, zaś Frasyniuk jako członek Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, ogólnopolskiego kierownictwa podziemnej “S”. To wtedy odbyła się słynna “bitwa wrocławska” kiedy liczebność zmagających się z ZOMO demonstrantów szacowano nawet na 50-70 tys.
Każdy z nich poszedł własną drogą, ale – co znaczące – Morawiecki nigdy źle o Frasyniuku źle nie mówił, za to ten drugi o nim… jak najbardziej i często. Nie ma to może wielkiego znaczenia, bohaterami historii zostali obaj.
Warczący i klęczący czyli życie wewnętrzne solidarnościowej opozycji
Rychło zwolennicy bardziej pojednawczego kursu wobec władzy zaczęli nazywać radykałów “Solidarnością warczącą”, zaś podwładni Morawieckiego ludzi szefa regionu… “Solidarnością klęczącą”. Dawało się jednak, jak zapewnił mnie po latach współtworzący wtedy opozycję w Poznaniu Rafał Grupiński, współpracować zarówno z jednymi jak i drugimi, ze wszystkimi zachowując dobre stosunki a złą energię pozostawiając dla komunistów.
Najbardziej zapiekli wobec Morawieckiego nie podarowali mu nigdy, Lech Wałęsa dzień po pogrzebie Kornela publicznie nazwał go zdrajcą w trakcie konwencji PO-KO.
Co szokuje tym bardziej, że lider Solidarności Walczącej, stawiającej sobie maksymalistyczne cele, bo druga po KPN zaczęła mówić niepodległości jako celu działania – objawiał łagodną osobowość i refleksyjną naturę. I kierując organizacją podziemną zachował czas na czytanie filozofów.
Na szczęście dla czytelnika, traktowanego poważnie, Rymanowski nie powiela znanych choćby z “Twierdzy” Igora Jankego legend o wielotysięcznych podziemnych szeregach Solidarności Walczącej nie ulega też jak Alfred Znamierowski w “Zaciskaniu pięści” środowiskowym sentymentom. Nie powtarza też opowieści o gotowości do walki zbrojnej. Co nie oznacza, że w odpowiedzi na przemoc ludzie Solidarności Walczącej mieli w zwyczaju wyłącznie nadstawiać drugi policzek.
Wypełnione zadanie autora thrillerów
Przez okno trójmiejskiej “Mariny” funkcjonariusz bacznie obserwuje hotelowy parking. Nie interesują go rzadkie wtedy luksusowe samochody, lecz przyczepa towarowa. Za chwilę koledzy wejdą do akcji. Funkcjonariusz Włodzimierz Sokołowski potem już w nowej Polsce zasłynie jako autor thrillerów szpiegowskich pisanych pod pseudonimem: Vincent Severski.
Ukażą się w sumie w ponad półmilionowym nakładzie.
Teraz jednak są jeszcze lata 80 i przyszły polski Ian Flemming wykonuje inne zadanie. Bezpieka przejmuje transport ze Szwecji, przeznaczony dla zawsze narwanego Andrzeja Kołodzieja, który wymogów ostrożności nie dopełnił. Zawartość przyczepy zostanie później nagłośniona jako dowód na terrorystyczne wręcz zamiary SW. Tyle, że każdy, kto ma jakie takie pojęcie o akcji bezpośredniej, wie doskonale, że to co esbecy w środku znaleźli: paralizatory i pistolety gazowe oraz skanery pozwalające na podsłuchiwanie rozmów służb specjalnych, to sprzęt defensywny, służący wyłącznie do samoobrony.
Jeszcze bardziej dobitnie ujmie rzecz sam Morawiecki w chwili zatrzymania pod koniec 1987 r. Oddajmy znów głos Rymanowskiemu: “Dowódca krzyczy do innych: “Szukać broni!”. “No proszę, taki radykał a nie ma przy sobie nawet kawałka gnata” – szydzi z Morawieckiego esbek. “Ja nie mam broni. Ale jak mnie zabijecie, mój następca będzie nosił przy sobie uzi” – odpowiada Kornel [2].
Charyzmatyczny przywódca zawsze znajdzie słowa na miarę nieoczekiwanej nawet i trudnej sytuacji. Przypomina mi się, jak już za rządów Tadeusza Mazowieckiego zadzwonił do mnie kolega z KPN Wojciech Gawkowski, prosząc o bezzwłoczne powiadomienie Leszka Moczulskiego, że właśnie zaczęli okupację siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Warszawie a budynek okrążają siły milicyjne. W takich sprawach wtedy się nie dzwoniło, u Mazowieckiego wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych pozostawał gen. Czesław Kiszczak, a PZPR wciąż istniała. Pobiegłem więc na Powiśle. Jeszcze w przedpokoju naprędce zrelacjonowałem przewodniczącemu, co się dzieje. Przybrał marsową minę:
– Niech rząd Mazowieckiego pokaże swoją siłę na KPN-owcach skoro na komunistach nie potrafi – rzucił wtedy Leszek Moczulski.
Nic dodać, nic ująć. Parę dni później powtórzyłem to zdanie wybitnej jugosłowiańskiej dziennikarce i przyjaciółce Polski Biserce Rajcic, która zbierania materiałów u nas nie ograniczała do opinii pozyskanych w redakcji “Gazety Wyborczej”.
Jednak dziś nie przekaz pozostawiony przez Kornela Morawieckiego czy podtrzymywany przez wciąż aktywnego publicystycznie Leszka Moczulskiego wyznacza metr sewrski wiedzy przeciętnego Polaka o historii współczesnej. Prędzej narracja Severskiego, za grę słów przepraszam.
Zadanie, zaczęte przed 35 laty przy hotelowym oknie wypełnia do końca. Niech tak będzie, powinny wychodzić jego książki. Gorzej, gdy jedno spojrzenie wyznacza monopol, a z cenionego za empatię i miękką charyzmę dawnego przywódcy podziemia robi się zdrajcę i terrorystę.
Za to, że Rymanowski się z tym nie godzi i próbuje to zmienić, wsłuchując się w różne racje – cześć mu i chwała. Szacun, jeśli użyć języka najmłodszych jego czytelników, dla których dawny bohater nowohuckich zadym Federacji Młodzieży Walczącej pozostaje już tylko starszym panem, misiem z solorzowego okienka. Przyjazną dedykację Bogdana na przeznaczonym dla mnie egzemplarzu biografii cenię prawie tak samo, jak słowa “redaktorowi Łukaszowi Perzynie, po długiej sympatii”, nakreślone ręką Morawieckiego i oddające jak w pigułce jego niepowtarzalny idiolekt, na karcie tytułowej wywiadu-rzeki autorstwa Artura Adamskiego, zatytułowanego po prostu: “Kornel” [3].

Salony szokował, ludzi kochał, czyli cały Kornel
Na długo przed powstaniem Solidarności Kornel Morawiecki wszedł do akcji w charakterystyczny dla siebie sposób i zgorszył opozycyjne warszawskie salony, bo gdy wojska radzieckie zdobyły Afganistan w ostatnich dniach 1979 roku, on udał się do stolicy z gotowym tekstem listu protestacyjnego przeciw inwazji. Jedni uznawali go wówczas za prowokatora, inni utrzymywali, że nie ma pojęcia o polityce. Z czasem dopiero okazało się, że ma rację. Zbrojna walka Afgańczyków utorowaładrogę pokojowemu zwycięstwu Solidarności. W najtrudniejszym zaś momencie stanu wojennego poeta Zbigniew Herbert w drugoobiegowym “Raporcie z oblężonego Miasta” z empatycznym zrozumieniem pisał o “afgańskich góralach”. Ze swoim ścisłym umysłem fizyka Kornel potrafił łączyć to, co dla innych wydawało się nie mieć związku. Podobnie jak dla założyciela KPN Leszka Moczulskiego również dla twórcy Solidarności Walczącej polityka pozostawała kwestią zasad a nie posad. Dlatego też przy wszystkich zasługach po 1989 r. nie zrobił w niej potocznie pojmowanej kariery. Na ich miarę.
Bogdan Rymanowski nie buduje swojemu bohaterowi – w obu tego słowa znaczeniach – ołtarzyka. Wytyka mu błędy. Nie tylko logistyczne, jak wtedy, gdy wchodząc na feralne spotkanie zlekceważył stojącą na osiedlowym parkingu przyczepę campingową (jak widać Solidarność Walcząca wyraźnie do przyczep… nie miała szczęścia), ulubione narzędzie obserwacji przez esbeków, co kosztowało go wolność.
Czasem były to jednak błędy w dobrej wierze popełnione. Po aresztowaniu miał się zgodzić na wywiezienie za granicę ze względu na stan zdrowia wraz z nim osadzonego Andrzeja Kołodzieja, który wymagał specjalistycznego leczenia na Zachodzie a komuniści skłonni byli wypuścić wyłącznie ich obu naraz. Nawet córka powiedziała mu wtedy, że źle postępuje. Zaczynały się protesty 1988 r, co utorowały drogę zwycięstwu z 4 czerwca 1989 r.
Z kolei gdy syn Kornela Mateusz został po latach premierem – ojciec też go czasem krytykował. Weredyk – jak określano takich jak starszy z Morawieckich w czasach Joachima Lelewela. Mówiący prawdę bez względu na okoliczności.
Ale przede wszystkim pamiętający o zwykłych ludziach. Najbardziej przejmujące ze wspomnień o Kornelu, jakie przekazuje nam Bogdan Rymanowski nie dotyczy logistyki oporu, skanerów śledzących esbecką łączność ani brawurowych przerzutów
sprzętu. To scena z kończącego się bankietu sprzed paru lat. Stary już Morawiecki bierze z półmiska udko kurczaka, pracowicie owija w serwetkę. Chowa za pazuchę. Pytające spojrzenia.- Jak spotkam kogoś na ulicy, to mu dam – objaśnia to, co robi, dawny lider Solidarności Walczącej.
[1] Bogdan Rymanowski. Dopaść Morawieckiego. Zysk, Poznań 2022, s. 248-250
[2] Rymanowski, Dopaść Morawieckiego… op.cit, s, 430
[3] por. Artur Adamski. Kornel. Kontra, Wrocław 2007

Nieludzka twarz demokracji walczącej
Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów
Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska
Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły
Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka