Braterski interes Kurskich
Czyli Polska jako spółka rodzinna
Jarosław od wielu lat pozostaje pierwszym zastępcą Adama Michnika w “Gazecie Wyborczej”, Jacek w kolejnym roku po podwójnie zwycięskich dla PiS wyborach z 2015 r. objął prezesurę TVP, którą teraz stracił. Zasada, że cokolwiek zdarzy się w Polsce, któryś z Kurskich będzie na wierzchu, nie skłaniała do poważnego traktowania przez wyborców polityki.
Czy Jarosław Kaczyński odwołując Jacka Kurskiego z prezesury TVP zniweczył medialny duopol, który oznaczał siedem lat chudych nie tylko dla środków przekazu ale dla demokracji w Polsce? Spokojnie, to tylko awaria. Skoro główną rekomendacją następcy, Mateusza Matyszkowicza wydaje się opinia hipstera, którą zawdzięcza “Gazecie Wyborczej” – za wcześnie wyrokować o wyczerpaniu się braterskiego układu.
W tym samym czasie zachwiał się złotodajny interes innych braci. Norbert Kaczmarczyk stracił posadę wiceministra, bo jego brat, prowadzący gospodarstwo rolne, załatwił sobie na nieprawdopodobnie korzystnych warunkach dzierżawę ziemi i próbował pozyskać odszkodowanie za zniszczenie upraw przez gradobicie, o którym agronomowie i meteorologowie nic nie wiedzieli.
Cała pula dla brajdaków
Dlaczego w ogóle warto o tym pisać? Bo pojęcie zgorszenia publicznego wcale nie okazuje się zarezerwowane dla przedwojennej polityki, kiedy to nawet zwolenników sanacji bulwersowało, gdy wiekowy już prezydent Ignacy Mościcki odbił żonę własnemu adiutantowi. Powraca, gdy mechanizm rodzinny zastępuje demokratyczny, nawet jeśli nie dotyczy to wybieralnych stanowisk. Wyrządzona szkoda okazuje się ogromna i mierzy się ją wyborczą absencją – najsmutniejszym z sygnałów zacierania się trybów systemu demokratycznego. Za sprawą rozprowadzania się Kurskich, Polacy skłonni są do traktowania polityki w kategoriach gry pozorów. Rodzinny interes wraz z góry założonym podziałem ról stanowi przecież zaprzeczenie wolnej gry oraz konkurencji prezentowanych programów i kultywowanych wartości. Kibice nazywają to drukowaniem wyniku.
Opowieść o dwóch braciach, dzielących między siebie propagandę władzy i opozycji w czterdziestomilionowym kraju w środku Europy – jeszcze niedawno w nieco szczęśliwszych czasach, zestawianym z Hiszpanią – wydaje się wywodzić z pamiętnej, a pochodzącej sprzed 134 lat farsy Alfreda Jarry’ego “Król Ubu”, gdzie, jak pamiętamy “rzecz dzieje się w Polsce czyli nigdzie”. Tyle, że miał to być teatr absurdu, którego młody francuski autor był prekursorem, a Polski rzeczywiście wtedy nie było na mapie.
Gdy polityka przybiera postać burleski, staje się to niepokojące, z perspektywy powagi wyzwań, wobec których staje w ostatnich latach polskie życie publiczne: to trwająca wciąż pandemia – najpotężniejsza od czasów ponurej grypy hiszpanki sprzed ponad stu lat, a także wojna za wschodnią granicą i związany z nią uchodźczy exodus największy od zakończenia II wojny światowej w Europie, w ramach którego do Polski wjechało przez pół roku ponad 6 mln obywateli Ukrainy.
Ten sk… to mój przyszły zastępca, czyli 30 lat moich kontaktów z braterskim tandemem
Gdy przed trzydziestu laty pracowałem w “Gazecie Wyborczej” w dziale opinii wraz z Jarosławem Kurskim, czasem przychodził do niego brat Jacek. Dla bezpieczeństwa własnej kariery umawiał się z nim na portierni. Ale Jacek pojawiał się niespodziewanie 10 minut wcześniej i na złość wparowywał wprost do pokoju publicystyki, którego wejście widoczne było z gabinetu Michnika, jeśli się tylko wychylić.
– I co, Jarek? Wstydzisz się mnie? Brata się wstydzisz? Na portierni się ze mną umawiasz? – pytał.
– Uspokój się, Jaca – rzucał drugi z Kurskich, czerwieniejąc się i blednąc na zmianę.
Razem jednak spędzali święta, wspólnie też z matką, Anną, późniejszą senator RP, pojechali na Ukrainę odwiedzić po raz pierwszy rodzinne gniazdo, bo Kurscy pochodzą z Kresów. Jarosław napisał o tej podróży sentymentalnej artykuł dla “Kultury” paryskiej, Jacek w żaden sposób jej nie spożytkował.
Dzieli braci wiele, łączy za to problem z Lechem Wałęsą. Starszy, Jarosław, był rzecznikiem ówczesnego przewodniczącego NSZZ “Solidarność”. Odszedł i wydał książkę “Wódz”, zręcznie napisany pamflet na byłego chlebodawcę. Otworzyło mu to drogę do pracy w “Gazecie Wyborczej”.
Nie zapomnę nigdy, jak w mojej obecności Adam Michnik potraktował swojego przyszłego zastępcę.
Jakoś tak się złożyło, że Jarosław Kurski był mimowolnym zapewne świadkiem mojej rozmowy z naczelnym o przygotowywanym przeze mnie artykule o okolicznościach wprowadzenia stanu wojennego. Michnik bez wywierania zresztą większej presji, zachęcał mnie, żeby narracja materiału okazała się maksymalnie chłodna. Wiedział przecież, że wywodzę się z Konfederacji Polski Niepodległej, również po latach oceniającej gen. Wojciecha Jaruzelskiego jednoznacznie.
– Napisz to tak, jak ten skurwiel – pokazał wtedy palcem Michnik Kurskiego.A ten chyba nawet skrzywił się w grymasie, co miał uśmiech imitować.
Niezawodnie miał na myśli nasz naczelny wspomniany już paszkwil, jaki Jarosław Kurski napisał na jego poprzednika w roli pracodawcy – Lecha Wałęsę. Drugi z brajdaków też miał z nim kłopot.
Na IV okładce książki “Lewy czerwcowy”, napisanej przez Jacka Kurskiego wespół z Piotrem Semką, widnieje fotografia autorów pochodząca z czasów zwycięskiej kampanii prezydenckiej z 1990 r. Trzymają transparent, zachęcający do głosowania na Wałęsę. Później pan Jacek objawiał obsesyjną wręcz antypatię wobec jedynego w dziejach pokojowego noblisty z Polski, chociaż w ostatnich latach trudniej ocenić, na ile pozostawała szczera, a w jakim stopniu wychodziła naprzeciw fobiom Jarosława Kaczyńskiego.
Łączy też obu Kurskich napadowa agresja wobec wszystkiego, co pojednawcze, oparte na dialogu i umiarkowane. Gdy wybitna prawniczka Jolanta Turczynowicz-Kieryłło objęła w 2020 r. kierownictwo prezydenckiej kampanii Andrzeja Dudy, jak się później okazało zwycięskiej, chociaż nie wywodziła się z PiS – Jacek Kurski ze zwolennikami czynił wszystko, żeby ją stanowiska pozbawić. Ale to jego brat jako zastępca naczelnego “Wyborczej” zadał pani mecenas decydujący cios zza węgła.
Oto “Gazeta Wyborcza” ujawniła, że wcześniej mec. Turczynowicz-Kieryłło uczestniczyła w towarzyskiej imprezie w Milanówku, podczas której zaśmiewano się z satyrycznej fraszki o Jarosławie Kaczyńskim. Niby antypisowski dziennik zacytował też – jako w zamierzeniu gwóźdź do trumny – obszerne fragmenty wywiadu-rzeki, który przeprowadziłem z mężem mecenas Jolanty, Andrzejem Kieryłło, jako autorem scenariusza jeszcze nie nakręconej komedii o pierwszych rządach PiS, rzeczy zabawnej, błyskotliwej i wiele mówiącej o naszym życiu publicznym [1].
W ten sposób Jarosław Kurski pomógł bratu Jackowi pozbyć się umiarkowanej szefowej kampanii Andrzeja Dudy. Ręka rękę myje, noga nogę wspiera – mawia w takich sytuacjach lud polski, co go dawny prezes TVP krzywdząco ciemnym nazywa. Bracia cel osiągnęli, szefowa kampanii zmierzająca do kaptowania łagodniejszego, centrowego wyborcy z funkcji zrezygnowała.
Sceptyka nazwiemy symetrystą
Przypadek Kurskich przemawia do wyobraźni, bo są braćmi rodzonymi, a ich spór ideowy, nieufny wyborca, telewidz czy czytelnik odbiera jako pozorny czy wręcz wynikający z podziału ról. Na tak myślących “Wyborcza” wynalazła nawet specjalnie nacechowane negatywnymi emocjami określenie: “symetryści”. Uczona ta inwektywa obejmuje wszystkich, którzy głoszą, że PiS i PO są warte siebie nawzajem. Bo stąd już tylko droga do wyprowadzania wniosku, że Polska czegoś nowego potrzebuje. Konotacje etykiety “symetryści” naklejanej wątpiącym, że spór między PO a PiS wyczerpuje całą złożoność współczesnej Polski przypominają odium, wiążące się z “rewizjonizmem” w czasach, gdy obecny szef “Wyborczej” deklarował się jako poszukiwacz sprzeczności. O ile “Wyborcza” pod faktyczną władzą Jarosława Kurskiego (Michnik bowiem nie rządzi, lecz panuje) skupia się na zawstydzaniu i stygmatyzowaniu zwolenników jakiejkolwiek trzeciej drogi poza plemiennym w założeniu podziałem PiS i PO, to kierowana przez jego brata Jacka TVP udawała po prostu, że… oni nie istnieją. Wszystkie emocje skupiały się na dwóch partiach – pozytywne na PiS, negatywne na PO-KO. Reszty brakowało na antenie. A co nieobecne w TVP, tego nie ma.
Jacek Kurski, przez ostatnie sześć i pół roku prezes telewizji państwowej, powołany na stanowisko przez ugrupowanie, deklarujące się jako prospołeczne – nie jest bowiem dobrego zdania o zapleczu własnej formacji. Pamiętamy jego osławione “ciemny lud to kupi”, dokumentujące podejście do elektoratu. Ale też nie zajmował stanowiska wybieralnego, lecz pochodzące z nominacji. Jerzy Urban, przedtem też prezes Telewizji Polskiej, jeszcze zanim tę funkcję objął, zasłynął powiedzeniem, że rząd się wyżywi.
W polskiej polityce, pod wieloma względami niezmiennej od lat, nawet rywale zżyli się doskonale ze sobą. I wystarczają sobie nawzajem.
Hodowanie przeciwnika
Hodowanie sobie przeciwnika stanowi jedną z wyrafinowanych metod uprawiania polityki, aczkolwiek cechuje bardziej systemy autorytarne niż demokratyczne. Chociaż czasy pierwszej legalnej “Solidarności” z lat 1980-81 przywykło się nazywać “16 miesiącami wolności” warto pamiętać, że przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski pomimo oficjalnie zadekretowanej odnowy większość tego okresu spędził za kratami. Za to gdy rozwścieczony tłum w odwet za pobicie zatrzymanych oblegał w 1981 r. posterunek milicyjny w podwarszawskim Otwocku i groził podpaleniem go, ówczesny wicepremier Mieczysław F. Rakowski z PZPR zawiózł tam lidera Komitetu Obrony Robotników Adama Michnika, żeby uspokoił nastroje, co się zresztą powiodło.
Siedem i osiem lat później to ludzie z kręgu dawnego Komitetu Samoobrony Społecznej KOR stali się architektami zakulisowych rozmów w Magdalence, gdzie brylowali m.in. Adam Michnik i Lech Kaczyński a następnie już oficjalnego porozumienia przy Okrągłym Stole: KPN z jednego i drugiego została wyłączona, pierwsze mandaty poselskie uzyskała więc nie 4 czerwca 1989 r. lecz dopiero po całkowicie wolnych, a nie kontraktowych wyborach do Sejmu jesienią 1991 r: zresztą od razu ponad 50.
We współczesnych strategiach widać wyraźnie również tendencję do obłaskawiania przeciwnika, żeby stał się w pełni obliczalny jak swój. Działa to w obie strony. I pozwala nie dopuszczać nikogo nowego, skoro nominalni oponenci wystarczają sobie nawzajem, stając się zarazem partnerami pewnej gry na wyłączność. Wzajemna monotonna łomotanina TVP i “Wyborczej” utrudnia przebicie się w dyskursie publicznym alternatywnych wobec pisowskiej koncepcji prawicowych (najsurowsze zapisy telewizji państwowej dotykają Konfederację, nie lewicę), ale też innych niż akceptowane przez koncern z Czerskiej formuł demokratycznych. Wystarczy porównać podejście do Koalicji Obywatelskiej – Platformy Obywatelskiej w obu teoretycznie biegunowo przeciwstawnych mediach chętnie prezentowanej i Polski 2050 Szymona Hołowni równie symetrycznie pomijanej, chociaż różnica poparcia, dla PO-KO przekraczającego 20 proc w sondażach a dla Hołowni kilkanaście proc, zupełnie tego nie uzasadnia.
Prezes zaskakująco otwarty, wszyscy mówią o nim w superlatywach
O ile poprzedni prezes TVP za rządów PiS był rodzonym bratem pierwszego zastępcy redaktora naczelnego “Gazety Wyborczej” – to obecny wydaje się w znaczniej mierze kreacją medialną tejże.
Zdumiewa ciepły i rzecz można reklamiarski wizerunek deklarującego konserwatywne przekonania Matyszkowicza, od lat budowany przez sytuującą się na antypodach tych postaw “Wyborczą”. Lansowała go ile wlezie. W “life-stylowym” reportażu o warszawskich hipsterach prawicy jego sylwetkę dodatek “Duży Format” zachęcająco prezentował już przed dziewięciu laty. Na ilustrującym artykuł zdjęciu wykonanym na kultowym pl. Zbawiciela przyszły prezes siedzi na leżaku pomiędzy Wojciechem Muchą a Samuelem Pereirą [2]. Gdy mało jeszcze znany Mateusz Matyszkowicz za rządów Jacka Kurskiego w TVP obejmuje kierownictwo kanału “Kultura”, prowadzący z nim wywiad Jędrzej – nomen omen – Słodkowski zaczyna od pytania przypominającego sławetne “jak pan to robi, że jest pan równocześnie zdolny i pracowity”, z którego zaśmiewali się na ćwiczeniach studenci dziennikarstwa w czasach poprzedniego ustroju:
“- Wszyscy mówią o panu w superlatywach. I ci z prawa, i z lewa, i pracownicy TVP Kultura. Spodziewał się pan tak aksamitnego początku?” [3].
Nominatowi pozostaje więc tylko przyznać, że jest mu miło. Nam też. Chciałoby się tylko dodać, że wazelina to trucizna. Łyżka dziegciu w beczce miodu. W ten sposób opozycyjna “Wyborcza” wylansowała przyszłego prezesa rządowej telewizji. Gdy już nim został, przyznawała piórem Roman Pawłowskiego: “ma zaskakująco jak na konserwatystę otwarte poglądy” [4].
Nie ogłaszajmy więc przedwcześnie końca braterskiego tandemu: faktem bowiem pozostaje, że telewizję państwową po bracie redaktora naczelnego największej opozycyjnej gazety objął jej wieloletni protegowany. Wcześniej powoływany na kolejne stanowiska przez poprzednika. Mateusz Matyszkowicz jest więc w sensie politycznym i formacyjnym dzieckiem obu Kurskich. Nie przesądza to, że będzie złym szefem. Ale warto o tym wiedzieć.
[1] por. Andrzej Kieryłło, Łukasz Perzyna. Trzy kule. Akces, Warszawa 2014
[2] por. Grzegorz Szymanik. Prawy hipster, brat leminga. “Duży Format” Wyborcza.pl z 28 sierpnia 2013
[3] Mateusz Matyszkowicz, nowy szef TVP Kultura. Hipster w czołgu chce staranować mainstream. Rozm. Jędrzej Słodkowski. Wyborcza.pl z 25 stycznia 2016
[4] Roman Pawłowski. Kim jest Mateusz Matyszkowicz, nowy prezes Telewizji Polskiej. Wyborcza.pl z 5 września 2022
Wspólny 11 Listopada
Tak ni z tego, ni z owego była Polska od pierwszego – tak sam Józef Piłsudski na zjeździe Legionistów w Kaliszu już po przewrocie majowym miał się wyrazić o okolicznościach odbudowy państwa w 1918 r. Czytaj więcej ..
Sto lat dla ministra czyli podziękowanie dla Józefa Kasprzyka
Nie został nawet “ministrem konstytucyjnym” ale na pewno najmocniejszym punktem ekipy rządzącej Polską w latach 2015-23. Za jego rządów urząd osiągnął najwyższy poziom po 1989 roku.Czytaj więcej ..
Piramida demokracji
Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..
Jedziemy na Euro
Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..
Między nami a Walijczykami
Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..
Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka