Perfidny przekaz polityki
- Dodano:
- Kategorie: Komentarz, Polityka Krajowa
Już tylko dla swoich i wtajemniczonych. Bez dbałości o żaden mityczny środek. Ani próby przekonania kogokolwiek. Kto uwierzy, ten nasz. Albo plan minimum: niech przynajmniej na naszego rywala nie zagłosuje.
Nie chodzi o brutalizację, z tą mamy do czynienia od samego początku odrodzenia polskiej demokracji, jej przejaw stanowiło choćby zagłuszanie Stana Tymińskiego na wiecu przez pohukujących zwolenników Lecha Wałęsy (w hali Gwardii w 1990 r.), co nie znaczy oczywiście, że byłoby dla Polski doskonale, jeśliby Tymiński wtedy wybory prezydenckie wygrał. Teraz mamy o czynienia przede wszystkim ze zubożeniem przekazu. Niedawny powrót afery taśmowej z 2014 r, w nowych kontekstach – sprzedaży nagrań do Rosji oraz domniemanej łapówki dla syna Tuska – dobitnie o tym zaświadcza.
Logika logiką, ale media utwierdzają w wierze
U George’a Orwella w jego wizjonerskim “1984” to samo słowo w języku propagandy Oceanii, użyte w odniesieniu do swoich było komplementem, za to wobec wroga – zarzutem i inwektywą. Pamiętają o tym już tylko bardziej wnikliwi czytelnicy klasyka antyutopii. W pewnym sensie zbliżamy się do modelu przez niego wskazanego: jeden i ten sam człowiek, wspólnik Marka Falenty w handlu węglem ze Wschodem, Marcin W. staje się źródłem oskarżeń wzajemnie formułowanych przez obie strony konfliktu.
Każda z nich każe nam zakładać, że Marcin W. szczerą prawdę relacjonuje wyłącznie wtedy, gdy szkodzi politycznej konkurencji tych, co jego przekaz aktualnie przywołują. Za to jeśli jest odwrotnie, to z prawdą się mija.
Nie trzeba jednak dyplomu filozofa, żeby dostrzec, że nie jest to jedyne możliwe rozumowanie w kwestii wiarygodności autora najgłośniejszych dziś w polskiej polityce zeznań.
Marcin W. może przecież mówić prawdę przez cały czas, co oznacza, że pragnący pognębić Donalda Tuska w związku z łapówką w wysokości 600 tys euro, jaką miał pobrać w torbie reklamowej Biedronki jego syn Michał w zamian za przychylność dla węglowych interesów darczyńcy na kierunku wschodnim – muszą pogodzić się również z faktem, że ich ulubione media demaskujące “platfusów” materiały z podsłuchu w restauracji “Sowa i Przyjaciele” pozyskały od wywiadu rosyjskiego, któremu Falenta je udostępnił za sprawą spotkania w saunie i pośrednictwem gubernatora kuzbaskiego Kemerowa Amana Tułajewa. Czyli to putinowskie służby okazały się akuszerami “dobrej zmiany” nad Wisłą i Odrą, tą drugą zresztą rychło zatrutą. Kto zaś każe nam się gorszyć, że pisowskie “środki musowego przekazu” doprowadziły do zmiany władzy w Polsce z PO-PSL na PiS za sprawą wspomnianej transakcji – musi wziąć w pakiecie jako wiarygodne także wręczenie łapówki Michałowi Tuskowi w okolicznościach gorszących, jak przy każdym korupcyjnym zdarzeniu. A to już spory bagaż obciążeń: nie dość, że prominenci PO mówili po pijanemu na nagraniach brednie obraźliwe dla ich wyborców, to jeszcze syn wodza okazuje się kanciarzem… A przecież jego tato wrócił do Polski po to, żeby powstrzymać PiS.
Wreszcie interpretacja niezmiernie prawdopodobna: biznesowy kumpel Falenty cały czas kłamie. I wtedy, kiedy pośrednio oskarża PiS o posłużenie się materiałami od wywiadu rosyjskiego w celu zmiany rządu i wówczas, gdy stawia synowi premiera Donalda Tuska zarzut przyjęcia “wziątku” jak potocznie nazywa się łapówkę… na kierunku wschodnim właśnie. Marcin W. może łgać z przynajmniej dwóch powodów. Żeby poprawić własną sytuację procesową, co oczywiste. Liczy, że jako cenny świadek uszczerbku nie poniesie.
Ale też jego rozgadane ponad miarę zaznania nie wskazują na nadzwyczajną stabilność emocjonalną. Niedawno mieliśmy już do czynienia z sytuacją, że cała pasjonująca się sprawą zaginięcia trójmiejskiej studentki Iwony Wieczorek Polska wstrzymała oddech, bo dziewczynę jakoby widziano w McDonaldzie, w dodatku paryskim i z małym dzieckiem o śniadej karnacji, co uprawdopodobniało znaną także tuż po śmierci piosenkarki Anny Jantar w katastrofie samolotowej wersję z porwaniem do haremu.
Do czasu. Szybko okazało się, że gość, co miał w Paryżu rozpoznać Iwonę, ani razu jej przedtem “w realu” nie widział, tylko na zdjęciach w sieci. Chciał pewnie zaistnieć. Zwykle nazywa się to mitomanią, czasem lekarze mówią o kompleksie Herostratesa, szewca, co jak wiemy wspaniałą świątynię po to tylko podpalił, żeby własne imię zapisać w historii… Podobnie Marcin W. może fantazjować, ale też nawet… samemu uwierzyć w to co mówi, chociaż nie jest to prawdą. I wcale nie stanie się tak, że w tym ostatnim wypadku… cała afera na nic.
Uruchomionych mechanizmów nie da się już zatrzymać.
Ile osób skazano w aferze Lwa Rywina? Nie wiem, kto to pamięta. Ale formułkę “lub czasopisma” zna się wciąż powszechnie.
Fundusz łapówkowy to pojęcie podobnie trwale już włączone do potocznej wiedzy ekonomicznej za sprawą zeznań Marcina W, wspólnika Falenty. Co to takiego, wiedzą już nawet adepci, niezdolni objaśnić, czym jest produkt krajowy brutto albo stopa procentowa. Kto chce, może zastosować tę wiedzę w praktyce i na wziątek coś odłożyć, może w spółdzielni mieszkaniowej się przyda, tam najtrudniej sprawę normalnie załatwić, a żadne CBA jej zarządu nie nachodzi…
Pogłębiła się również wiedza powszechna o biznesowym zapleczu polityki w Polsce. Co nie znaczy oczywiście, że “w realu” pozostaje ono nieskazitelne i przejrzyste.
Pamiętajmy jednak, że przeciętny Polak od Realu woli Barcelonę, bo to tam gra Robert Lewandowski.
Nie skazano kierowcy złowrogiej czarnej wołgi, ale od pięćdziesięciu lat wielu żywi przekonanie, że istniała. Zwłaszcza w Polsce lokalnej za rogatkami miast dzieciom odpuszczano szkołę, żeby ich coś złego ze strony tego wehikułu nie spotkało. Marny los mieli zmotoryzowani podrywacze, bo autostopowiczki do żadnego już samochodu wsiadać nie chciały, skoro nie znały się na markach aut i nie wiedziały, która to wołga. Na kolorach prędzej, ale co to za problem, przecież w godzinę można samochód przemalować, więc na psa urok… Autorzy doktoratów o legendach wiejskich i miejskich mają u nas obfite żniwo.
Ks. Józef Tischner powtarzał znane powiedzenie, że jest prawda, cała prawda i g… prawda. W głośnym procesie poznańskiego biznesmena oskarżonego o oszustwa (wyciągnął m.in. od pracownicy polskiej ambasady w Kairze w dwóch transzach w sumie ok. 150 tys dol, pytanie, skąd u skromnej urzędniczki taka kwota pozostawiam ministrowi… bynajmniej nie Zbigniewowi Rauowi od dyplomacji, raczej Mariuszowi Kamińskiemu) – tenże powoływał się na wpływy teścia, mającego być właścicielem sześciu stacji benzynowych. Nie skłamał do końca. Kawalerem nie jest. Teścia ma, ten zaś żyje i pracuje, okazał się ostatecznie kierowcą cysterny, więc jakaś prawda w tym była, trudno zaprzeczyć, że to też sektor paliwowy.
Marcin W. nie tylko śledczym – jak się wydaje – mówi to, co chcą od niego usłyszeć. Swoją wiarygodność buduje na wzmacnianiu istniejących stereotypów. Ale też wykorzystaniu licznych sprzeczności na styku polityki i biznesu.
W tym świecie żulem nazywa się beneficjenta łapówki, bo płaci mu się wprawdzie w przekonaniu, że tak trzeba, ale się go nie szanuje. Przypomina się opowieść jednego z felietonistów, zresztą prasy oficjalnej, jak tuż po Sierpniu 1980 dozorca jego budynku napominał go, żeby dokładnie zamykał piwnice, bo w okolicy włóczą się jacyś prominenci…
Wersji w tej kwestii jest więcej, co zapewne nietrudno wykazać. Jednak dwie najgłośniejsze przeznaczone są nie dla obserwatorów ani zainteresowanych, lecz dla wyznawców przecież. Celem tych przekazu nie jest powiadomienie o faktach, przekazanie informacji. Nie perswazja nawet, lecz wyłącznie umocnienie w wierze. A z wiarą nie polemizuje się przecież. Nawet małą i złą, a nie taką, co góry przenosi.
Kierunek nieznany i przystanki na tej trasie
Wina Tuska, jak nie starszego, to chociaż juniora. Zresztą oczywiste, że ten młody – jak kiedyś tłumaczyła Lwa Rywina ceniona producentka – nie brał dla siebie. Stara zbitka, wiadomo, że “liberały to aferały”. Albo winny PiS, bo chce Polexitu, wyprowadzenia nas z Europy, bo nie z samej tylko Unii przecież. Do Putina i jeszcze dalej. Wprost na Syberię. Zauralskie Kemerowo to tylko przystanek na tej drodze.
Za to na Przystanku Rozsądek ten rozpędzony pociąg afery taśmowej z pewnością nie zamierza się zatrzymać. Co gorsza, jeden skład wydaje się mieć dwóch maszynistów, starających się upowszechnić wśród pasażerów przekonanie, że po pierwsze jadą naprzód, a po drugie, że to kierunek jedyny i właściwy. Sprawdzić się tego nie da. Pewne pozostaje jedno: pociąg nie może jechać w obie strony równocześnie. A może stoi w miejscu…
Wiemy też, że niejeden sokista czeka już w pogotowiu z przygotowanymi środkami przymusu bezpośredniego. Uspokoję jednak sprawców: za gwałt na zdrowym rozsądku sankcji nie ma. Poza śmiesznością oczywiście.
Polityków, a także dyspozycyjnych wobec nich żurnalistów żałować nie wypada. Sami są sobie winni. Politycy Platformy Obywatelskiej mogli nie rozprawiać wulgarnie o sprawach publicznych i nie dzielić się wzajemnie pogardą dla branży, w której pracują. I dla wyborców również. Zaś politycy partii obecnie rządzącej – nie szukać wszystkiego, co tylko zaszkodzi PO, nawet jeśli stanowi “owoc złego drzewa”, czyli pochodzi ze źródła, mającego jak najgorsze intencje. Bo w szlachetność samozwańczych świadków koronnych nikt nie uwierzy, podobnie jak w hobbystyczne zamiłowanie do nagrywania wszystkiego, co się da, przez kelnerów, rozbijających się białymi beemkami.
Jedni i drudzy uznają za tyleż wiarygodne co selektywne – to miara paradoksu – zeznania osobnika niegodnego szacunku, bo zawodowo żyjącego z ciemnej strony życia publicznego. Ten sam błąd popełniono dekady wcześniej przy lustracji, przywołując świadectwa esbeków i ich dokumenty przeciw dawnym opozycjonistom. Przecież gdyby służby specjalne reżimu miały prawdomówne kadry i sprawozdawczość w porządku, opozycja w Polsce nie mogłaby zaistnieć tak mocno, żeby zapoczątkować globalny rozpad imperium zła. Skoro fałszowano statystyki gospodarcze, to tym bardziej spisy agentów.
Żal za to opinii publicznej, wystawionej na sprzeczne przekazy i pozbawionej możliwości ich skutecznej weryfikacji. Znów zohydza się wyborcy politykę. A za chwilę autorzy sążnistych komentarzy, przywołujących jako prawdę objawioną enuncjację zdemoralizowanych handlarzy węglem na kierunku wschodnim, skarżyć się będą na nikłą frekwencję przy urnach. I na obojętność obywateli między wyborami.
Nikt nie pamięta, ile osób skazano w aferze Rywina, jak była już o tym mowa. Mało kto wie, jaką stację telewizyjną chciano wtedy przejąć. Wszyscy za to są świadomi, jak brzydko na nagraniu rozmawiali Adam Michnik i Lew Rywin. Ale przede wszystkim wiedzą o tym, że tamta afera doprowadziła do zmiany władzy. To już wystarczy, żeby nad każdą historią zaczynającą się od potajemnego nagrania pochylić się wnikliwie. Ale też z niezbędnym minimum krytycyzmu.
Sto lat dla ministra czyli podziękowanie dla Józefa Kasprzyka
Nie został nawet “ministrem konstytucyjnym” ale na pewno najmocniejszym punktem ekipy rządzącej Polską w latach 2015-23. Za jego rządów urząd osiągnął najwyższy poziom po 1989 roku.Czytaj więcej ..
Piramida demokracji
Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..
Jedziemy na Euro
Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..
Między nami a Walijczykami
Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..
Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka