Politycy sobie, wyborcy sobie

Fenomen powszechnego udziału Polaków w głosowaniu z października ub. r. kiedy to frekwencja przy urnach wyniosła 74 proc nie wstrząsnął klasą polityczną, chociaż powinien. Nie widać oznak naprawy, a swarliwość sięga zenitu. Obywatele znów mogą sobie powiedzieć jak po pamiętnym 4 czerwca 1989 r. (gdy zresztą do urn poszło ledwie 62 proc z nas): nie na taką Polskę głosowaliśmy. Nie jesteśmy też jednak bezradni.
 
Fantom nowych wyborów okazuje się na tym tle absurdem, skoro dopiero co tak masowo zdecydowaliśmy – ale politycy uparcie tym totemem wymachują jakby niczego się nie nauczyli. Tymczasem nie wynik – złożony ale zarazem odmawiający komukolwiek wyłączności na Polskę i rozstrzyganie jej programów – ale właśnie tak gremialny udział pozostaje zobowiązaniem. 

Liderzy odwołują się jednak do złożonych rozstrzygnięć i rozwiązań nie do końca zrozumiałych dla opinii publicznej, po raz kolejny komplikując na siłę to, co w długich kolejkach do urn 15 października ub. r. okazało się czytelne dla ludzi, skoro poświęcili swój czas, żeby w nich go spędzić. 

Na prezydenta Andrzeja Dudę zagłosowało trzy i pół roku temu dziesięć i pół miliona Polaków. Na ugrupowania tworzące dziś rząd Donalda Tuska – w sumie w październiku ub. r. dwanaście milionów z nas. Obaj więc powinni rozumieć prawo wielkich liczb. Na razie jednak robią na złość sobie nawzajem.

Sondaż IBRIS dot. popularności partii politycznych w Polsce 13 stycznia 2024.

Kucharka Kaczyńskiego z mężem Wolfgangiem 

Po serii lekceważących komentarzy ze strony premiera, prezydent Andrzej Duda podpisał wprawdzie ustawę budżetową ale zarazem skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego. Opinia publiczna ma prawo nie wiedzieć dokładnie, czym jest kontrola następcza, którą głowa państwa swoją decyzję uzasadnia. Lepiej rozumie wskazanie, że prezydenckie wątpliwości wzbudza uniemożliwienie głosowania nad budżetem Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi. 

Marszałek Sejmu Szymon Hołownia wygasił ich mandaty, z mocy wyroku sądu trafili do więzień, z których wyzwoliło ich dopiero ułaskawienie prezydenckie. Z punktu widzenia jakości demokracji w Polsce – lepiej, że nie siedzą za kratami. Represje wobec polityków nie kojarzą się specjalnie z praworządnością, nawet jeśli dopuścili się nadużycia władzy, co w sprawie fikcyjnej afery zmontowanej przeciwko zastępcy Jarosława Kaczyńskiego w rządzie Andrzejowi Lepperowi z pewnością miało miejsce. Z drugiej strony prezydent liczy na krótką pamięć rodaków, skoro spodziewa się, że już zapomnieli jak budżet na 2017 rok pisowska większość przyjmowała w Sali Kolumnowej nie dopuszczając do głosowania nie dwóch wówczas, ale dwustu posłów opozycji. Głosów nawet jak należy nie policzono, ale ustawa budżetowa przez kolejny rok obowiązywała. 
 
Z kolei z kręgu Donalda Tuska dochodzą groźne pomruki zapowiadające zrobienie porządku z Trybunałem Konstytucyjnym zanim jeszcze – w trybie wspomnianej kontroli następczej – budżetem zdąży się zająć. Podobnie jak wcześniej w sprawie TVP, Polskiego Radia i PAP Sejm ma rychło przyjąć uchwałę, zobowiązującą administrację do zmian w Trybunale. 
 
Wiadomo, że jest to instytucja gorsząca. Trwa w niej spór wewnętrzny między dotychczasowymi nominatami PiS. Prezes Julia Przyłębska, przezywana “kucharką Kaczyńskiego” żona b. ambasadora w Berlinie Andrzeja, znanego z akt komunistycznych służb bezpieczeństwa jako ich tajny współpracownik o kryptonimie Wolfgang – kontestowana jest również przez swoich. Co nie znaczy, że Polska potrzebuje wokół Trybunału podobnego konfliktu, jaki niedawno rozgorzał w sprawie TVP. Pojawiały się koncepcje pojednawcze, jak “reset konstytucyjny” propagowany przez środowiska Konfederacji i Trzeciej Drogi. Rezonansu nie mają. Utonęły w jarmarcznym zgiełku.

 

Od szantażu do obrazy czyli społeczeństwo nie dorosło

Knajackie pokrzykiwania marszałka Sejmu i premiera, że prezydent nie będzie ich szantażował w kwestii przyszłości budżetu nie budują autorytetu władzy państwowej w Polsce, niezależnie od stopnia krytycyzmu z jakim oceniamy poziom uzależnienia Andrzeja Dudy od prezesa jego dawnej partii Jarosława Kaczyńskiego, bez wątpienia przesadny i kłopotliwy przede wszystkim dla tych, co skłonni są przypisać głowie państwa pozytywną rolę w odnawianiu choćby polityki obronnej państwa. Chociaż Dudzie trzeba też przyznać, że robił, co mógł, żeby wymóc na prezesie dymisję znanego z niebezpiecznych związków na kierunku wschodnim Antoniego Macierewicza z funkcji ministra obrony a Jacka Kurskiego z prezesury TVP i w obu wypadkach dopiął swego, z korzyścią nie tylko dla swojego obozu. Za to powinniśmy być mu wdzięczni.  
W górnym rzędzie, pierwszy z lewej Tadeusz Mazowiecki. W dolnym rzędzie pierwszy z lewej Włodzimierz Cimoszewicz, pierwszy z prawej Stanisław Tyminski. Fot: YT.
Polska demokracja wiele wytrzyma. Przetrwała już premiera, którego zwolennicy ubolewali, że “społeczeństwo nie dorosło”, bo od niego, Tadeusza Mazowieckiego wolało przybysza z Kanady Stanisława Tymińskiego, chociaż prezydentem i tak został Lech Wałęsa. A także kolejnego szefa rządu, który jak to Włodzimierz Cimoszewicz w trakcie klęski powodzi mówił poszkodowanym, że powinni się wcześniej ubezpieczyć. Przetrwała też w roli premiera samego Kaczyńskiego, klarującego, że nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne. 
Ostatnio zaś “wiceministrę” a jakże – sprawiedliwości, mecenaskę Marię Ejchart – Dubois, prawiącą publicznie w związku ze strajkiem głodowym byłych posłów, że każdy ma prawo nie jeść, jak na specjalistkę od praw człowieka przystało. 
Ale jak długo testować można cierpliwość wyborców. Nie po to obywatele swoich przedstawicieli dopiero co tak masowo wskazywali.
 

Wedle styczniowego badania SW Reserach za przeprowadzeniem wyborów parlamentarnych przed terminem opowiada się 29 proc z nas – mniej niż w tych realnych, październikowych zagłosowało zarówno na Prawo i Sprawiedliwość jak Koalicję Obywatelską. 

 

Łabędzi śpiew czyli ostatni akord PO-PiS-u

Najwyższa być może pora, żeby prawdziwy bohater kolejnego po pamiętnym 1956 roku kiedy po raz pierwszy po wojnie rozwagą i determinacją równocześnie zadziwiliśmy świat, Polskiego Października – obywatel, wyborca, podatnik – wystąpił w roli gajowego ze znanej anegdoty, który tak się rozzłościł, że partyzanci i żandarmi bez przerwy walczą o leśniczówkę, aż wygonił wszystkich z lasu. 
 
Zadufani w sobie politycy chcą nam zafundować kolejny spektakl marnej jakości, jeszcze jedną operę mydlaną. Tymczasem to oni nie znają dnia, ani godziny, bo zależą od naszych głosów. Obywatele jakoś sobie radzili bez kompetentnych rządów. Sprawujący władzę potrzebują obywatela choćby w roli płatnika podatków i danin, utrzymujących klasę próżniaczą i pasożytniczą zawodowych biurokratów. 

Jeśli jak straszą jedni i drudzy – posłowie Koalicji Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości zagłosują po dekadach swarów zgodnie za skróceniem kadencji Sejmu, tego przy rekordowej frekwencji wybranego, bo inną większością nie da się podobnej decyzji podjąć – może to być ostatni akord “PO-PiS-u”.

Przypomnijmy, że na fali kolejnego antykomunistycznego przebudzenia społecznego spowodowanego oburzeniem po aferze Lwa Rywina dwa zmierzające do władzy ugrupowania postsolidarnościowe: Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość obiecały w 2005 r. obywatelom zgodną koalicję rządzącą i oczyszczenie życia publicznego. Słowa nie dotrzymały. Jacek Kurski wyciągnął Donaldowi Tuskowi dziadka z wermachtu i niedoszli sojusznicy wzięli się za łby. Przez kolejne prawie dwadzieścia lat zajmowali naszą uwagę ale już w kontrze i permanentnym sporze.

Lech Rywin, centralna postac tzw. Afery Rywina. Podłożem afery były prowadzone na początku 2002 roku przez rząd Leszka Millera (koalicja SLD-UP z PSL) prace nad nową ustawą o radiofonii i telewizji, w której miał się znaleźć przepis antykoncentracyjny, zabraniający firmie posiadającej ogólnopolski dziennik posiadania jednocześnie stacji telewizyjnej[1]. Przepis taki bezpośrednio uderzał w spółkę Agora, właściciela „Gazety Wyborczej”, która przymierzała się do kupna udziałów w telewizji Polsat. Zarząd Agory zabiegał w rządzie o usunięcie z projektu ustawy wspomnianych zapisów[2].
Po stłumieniu przez komunistów wystąpień robotników berlińskich w czerwcu 1953 roku wielki artysta słowa Bertolt Brecht ironizował: 
– A może by tak rząd rozwiązał naród i wybrał sobie nowy? 
Nazwy państwa w którym to się działo, Niemieckiej Republiki Demokratycznej, prawie nikt już w dzisiejszej nowoczesnej Europie nie pamięta. Chociaż jeszcze w trakcie montrealskiej letniej olimpiady (1976 r.) NRD okazała się drugą sportową potęgą świata.
Skrótowiec “PO-PiS” kiedyś kojarzony z koalicyjną odnową dziś z wojną plemienną – spotkać może podobny los. Zapomnienia.

 

Polska to nie Bułgaria, z całym szacunkiem dla braci Słowian

Polska to nie Bułgaria, w której obywateli można pędzić na głosowanie nawet pięć razy w ciągu dwóch lat a ci ostatni nie są w stanie wymieść klasy rządzącej. Bułgarzy, powiedzmy to z całym szacunkiem dla ich wspaniałej kultury i historii, pozostawali w niewoli przez pięćset lat (nie bądźmy gołosłowni: 1396-1878), my zaś – chociaż muza Klio i nas nie rozpieszczała przesadnie – znacznie krócej. Bułgarów zresztą nie lekceważmy, bo po czterech latach premierostwa potrafili pogonić “obywatela Sakskoburggotskiego” czyli dawnego cara Symeona sprawującego władzę jako dziecko do 1946 r. i pozbawionego jej po raz pierwszy przez komunistów, który wykształcony na rozkaz generała Francisco Franco w liceum francuskim w Madrycie po latach powrócił do ojczyzny, by wygrać tam demokratyczne wybory i błyskawicznie obstawił się hiperambitnymi bułgarskimi emigrantami z londyńskiego City utrzymującymi, że pierwszy milion trzeba ukraść a fabryka warta jest tyle, ile nabywca skłonny jest za nią dać – co sprawiło,  że bat’ko Symeon stracił poparcie społeczne równie szybko jak uprzednio je zyskał, za to po oddaniu władzy zajął się spisywaniem zajmującej autobiografii.   

 

Prawie jak Argentyna ale prawie czyni różnicę    

 
Zaś decyzje polskich wyborców z października ub. r. zestawić można z rozstrzygnięciami obywateli Słowenii, którzy na premiera półtora roku wcześniej wskazali polityka spoza układu Roberta Goloba oraz Argentyny w tym samym 2023 r. gdzie większość wybrała na prezydenta ekonomistę Javiera Milei stanowiącego realną alternatywę dla populistów, biurokratów i specjalistów od rozdawania wspólnego majątku w zamian za poparcie. 
Fot: Leopictures (Pixabay)

Zarazem Polacy świadomie – co dowodzi, że pojęcie mądrości zbiorowej nie jest abstraktem tylko – podzielili odpowiedzialność za państwo między polityków, nikomu wyłączności na nią nie dając. Tym samym poniekąd zmuszają ich do porozumienia. Jego symptomy już obserwowaliśmy, kiedy między Świętami a Nowym Rokiem nad Polskę wleciała rosyjska rakieta i prezydent Andrzej Duda oraz premier Donald Tusk znaleźli czas, żeby na ten temat porozmawiać. Dla ludzi to również ważniejsze, niż zmiany w TVP, mandaty Kamińskiego i Wąsika, legalność Przyłębskiej a nawet dawne donosy jej małżonka czy osoba nowego prezesa Orlenu.

Przywódcy nie potrzebują pretekstu, żeby się dogadać, pod warunkiem oczywiście, że na to miano zasługują.

 

Imponderabilia łączą, szczegóły dzielą  

Tematy do dyskusji leżą na stole i to one zajmują dzisiaj ogół Polaków. Kontrowersje pasjonują raczej nielicznych koneserów i stałych oglądaczy politycznych telewizji 24-godzinnych. Jedni cieszą się, że rządzi “koalicja 15 października” inni skarżą się na sojusz 13 grudnia (to zresztą rzeczywista a nie wymyślona data zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska), ci pierwsi nazywają Andrzeja Dudę notariuszem albo wręcz długopisem Jarosława Kaczyńskiego jeśli nie wprost jego marionetką, drudzy przypominają, że poparło go ponad 10 milionów obywateli w drugiej turze prezydenckiego głosowania podczas pandemii w 2020 r. 
 
Polska jest jednak jedna, tylko – czy raczej aż – jeśli przypomnieć przywoływane tu już, po części tylko z Bułgarią wspólne, doświadczenia. Jesteśmy na swoim, zdolni rozwiązywać własne problemy. Jeśli zaś kształtowaniu się naszych postaw mimowolnie dopomóc miałby Władimir Putin, niech dzieje się to dla niego ze stratą a nie zyskiem. Nikt nie apeluje o jedność, to w demokracji marna sprawa i niezbyt przyszłościowa. Ale na rozwagę i rację stanu miejsce znajdzie się zawsze, dowiedliśmy tego zresztą wielokrotnie w niedawnym czasie pandemii i kremlowskiej inwazji na naszego wschodniego sąsiada, skąd uchodźcy znajdowali u nas przyjazne domy. Apel o podobną wyrozumiałość i empatię wobec siebie nawzajem jaką okazaliśmy naszym ukraińskim gościom nie wydaje się więc żadną miarą przesadny ani górnolotny. 
 
Imponderabilia, panowie – powtarzał Józef Piłsudski, a ściślej twórcą tego pojęcia, kluczowego dla międzywojennej myśli propaństwowej pozostawał Antoni Anusz jeden z twórców idei sanacyjnej. To z praktyki działania Marszałka lepiej dziś brać przykład niż z republikanów amerykańskich, dla których zabezpieczenie granicy z Meksykiem okazuje się teraz ważniejsze niż powstrzymanie putinowskiej inwazji na Ukrainę. Kiedyś już słyszeliśmy, że nie warto umierać za Gdańsk, a już w rok później wypowiadającym te nieroztropne słowa przyszło ewakuować się w pośpiechu i panice przez Kanał La Manche. Pamiętamy też niedawne “Better red than dead”, lepiej być czerwonym niż martwym, zwłaszcza w Niemczech zachodnich święcące triumfy akurat wtedy, kiedy komunizm, którego powiedzenie dotyczyło, umierał już stojąc. Zanim jednak – nawet słusznie – zawstydzimy Donalda Trumpa czy niemieckich socjaldemokratów przedkładających doraźne detale politycznej gry nad trwałe globalne interesy wolnego świata, ustalmy sami, co jest dla nas najważniejsze. A ściślej: skłońmy do tego rodzimych polityków.        
 
Są w ojczyźnie rachunki krzywd – pisał w Polsce tuż przed tragicznym wrześniem ’39 poeta i dawny legionista Władysław Broniewski. Nasz współczesny komfort polega na tym, że w dalszej części tego rozumowania nie trzeba jak w jego czasach apelować o krew – chyba, że tę honorowo oddawaną na potrzeby służby zdrowia – lecz o zdrowy rozsądek. Tylko i aż tyle. Dla jednych to dowód, że postęp nie jest pustym pojęciem tylko, dla drugich świadectwo, że nasi przodkowie, których poświęcenie czcimy, nie przegrali życia. Postarajmy się więc działać na ich miarę, a politykom pozostanie się do tego dostosować. Lub odejść po wyborach przed terminem, skoro ich aż tak bardzo pragną.
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Wspólny 11 Listopada

Tak ni z tego, ni z owego była Polska od pierwszego – tak sam Józef Piłsudski na zjeździe Legionistów w Kaliszu już po przewrocie majowym miał się wyrazić o okolicznościach odbudowy państwa w 1918 r. Czytaj więcej ..

Piramida demokracji

Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..

Jedziemy na Euro

Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..

Między nami a Walijczykami

Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments