Polskie Twin Peaks czyli głos pokolenia

O "Mojej tratwie" Julii Wierzbickiej

Wreszcie mamy polskie Twin Peaks, wprawdzie nie kinowe, lecz literackie, ale z filmowych odniesień w znacznej mierze zbudowane. Zawdzięczamy je 21-letniej studentce prawa Julii Wierzbickiej.
 
Niech nas jednak nie zmyli thrillerowa konwencja ani stylizowana na infantylną narracja. To tylko maska. Autorka bowiem odwołuje się nie tylko do Davida Lyncha i “Blue Velvet” ale równie skutecznie do “Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego i wielu innych tekstów kultury wysokiej. Aż dziw, kiedy zdążyła to wszystko obejrzeć i przeczytać. Nie jest to jednak najważniejsze pytanie, z jakim nas młoda pisarka pozostawia. Oby więcej podobnych debiutów.
 
Opowieść jaką nam proponuje Wierzbicka okazuje się na tyle przekonująca, że tradycyjna zagadka “kto zabił” pochłonie nas wystarczająco, żebyśmy nie doszukiwali się w każdym akapicie efektu lektur autorki.

Gdy bohaterka budzi się 1 września rano, to chociaż wiemy, że właśnie zacznie naukę w klasie maturalnej, z góry możemy przewidzieć iż przyjdzie się jej rychło zmierzyć z problemami poważniejszymi, niż jedynka z francuskiego, aczkolwiek i taka ocena jej się wkrótce przytrafi, ku zgrozie mamy, wziętej prawniczki, marzącej o dobrych studiach dla córki. To ona pozostaje dla niej tytułową “tratwą” – tak w idiolekcie tej niepełnej rodziny (ojciec dawno wybył, a gdy spróbuje wrócić, będą z tego same kłopoty, starszy brat nie wraca z wakacji… chociaż się skończyły i wcale mu się nie dziwimy) określa się ostoję, najważniejszą osobę, dającą poczucie bezpieczeństwa. 

Szybko dowiemy się też, że w miasteczku gdzie żyją bohaterowie “Tratwy” odczuwa się raczej deficyt tego ostatniego.
 
“Nel była dobrą uczennicą, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych. Nie mogła doczekać się nowego roku szkolnego. Jak zawsze towarzyszył jej też dreszcz niepokoju i czuła, że nadchodzący czas przyniesie wiele zmian… jednak nigdy nie zgadłaby, że nowości, które nadejdą będą aż tak drastyczne” [1].

Już na samym początku młoda pisarka dopomaga naszym skojarzeniom. Wybór imienia osiemnastoletniej bohaterki skutecznie naprowadza nas na “W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza, gdzie w pierwszym rozdziale Staś i Nel rozmawiają o domniemanych niebezpieczeństwach, a chłopak zapowiada, że z każdym sobie poradzi – zaś wszechwiedzący narrator dopowiada zaraz, że młodzi “nie wiedzieli, że wkrótce straszna rzeczywistość przewyższy wszystkie ich marzenia”. Trudno o aluzję bardziej wyrazistą. 

 

Nasze klasy maturalne

Początek maturalnej klasy to dzień ważny sam w sobie, zwłaszcza jeśli wpisuje się chociażby pośrednio w wielkie wydarzenia. Pamiętam jak po przyjściu 1 września 1983 r. na rozpoczęcie roku do warszawskiego liceum Batorego witałem się z moją koleżanką z klasy Beatą Rutkowską i dosłownie zaniemówiłem, dostrzegając rozległe ślady pobicia na jej twarzy: dzień wcześniej odbyły się kolejne organizowane przez podziemną Solidarność obchody rocznicy porozumień gdańskich, tradycyjnie rozganiane przez milicję. 

Wstawka ta nie pozostaje wyłącznie efektem nostalgii, lecz otwiera pewien związek przyczynowo-skutkowy. Za pośrednictwem Beaty Rutkowskiej poznałem ówczesnego studenta Politechniki Warszawskiej Jarosława Malika, co już po paru latach zaowocowało moim udziałem w animowanych przez niego przedsięwzięciach niezależnych jak gazety “Nurt” i “Ulotka Świętokrzyska” oraz Skarżyska Oficyna Wydawnicza. Jak Państwo widzicie, współpracujemy również dziś, stąd moje teksty dla Gruszki, której również Jarosław jest pomysłodawcą i twórcą.

Wydać by się mogło, że obecni maturzyści mają lepiej – bo korzystają przecież ze względnego choćby dobrobytu i niedoskonałej ale jednak nieporównywalnej nawet ze schyłkowym socjalizmem demokracji. Ale też i gorzej, bo w świecie, w którym milicja nie gania przez cały dzień za demonstrantami jak wtedy działo się to nie tylko każdego 31 sierpnia ale też 1 i 3 maja oraz 11 listopada – o pokoleniowe przeżycie trudniej.

Zamiast przeżycia – mamy więc przeżywanie. Wrogości i obcości świata, który całkiem jak u Lyncha okazuje się złowrogim zaprzeczeniem bezpieczeństwa i ciepła.

Żeby ten obraz poznać, warto poczytać książkę Julii Wierzbickiej. 

Z pewnym nawet poczuciem winy: bo to przecież my, z radosnego niby i pierwszego od Legionowych czasów zwycięskiego pokolenia Solidarności zbudowaliśmy w znacznej mierze dekoracje do tego okrutnego thrillera. I nie ma co powtarzać, że to politycy, a nas nikt o zdanie nie spytał. 

Trup w każdej szafie

– Nie mogę nawet powiedzieć, kogo zabiją, a nie tylko kto zabije – zastrzegła w trakcie premiery książki prowadząca Dorota Koman. To prawda: Julia Wierzbicka nie daje też większych szans recenzentowi swojej powieści, skoro szacunek dla konwencji thrillera, horroru czy kryminału a “Moja tratwa” pozostaje każdym z nich po trochu, wymaga uszanowania suspensu. Tymczasem – uwierzcie Państwo na słowo – z całej fabuły najsprawniejsze okazuje się zakończenie. Ograniczmy się więc tylko do stwierdzenia, że nawiązuje ono w wirtuozerski sposób do Michaiła Bułhakowa a konkretnie “Mistrza i Małgorzaty”. I pozostawia nas z licznymi wątpliwościami: czy w grę wchodzi “tylko” zbrodnia a może także szaleństwo – i wreszcie upostaciowanie literatury samej niczym Bogini. Jak na pisarkę 21-letnią a przy tym debiutantkę całkiem nieźle, chciałoby się zauważyć. Pozostawia nas z godną sfinksa zagadką.
 
Cenniejsza jeśli o promocyjną prezentację chodzi okazuje się jednak inna uwaga mistrzyni ceremonii Doroty Koman: – Autorka jest niewiele starsza od bohaterów.
 
Dostarcza nam więc 21-letnia warszawianka pisująca sprawniej ale i bardziej erudycyjnie pomimo niby to popularnej konwencji niż autorki znane i uznane – bezcennego materiału o rocznikach, których nie badają instytuty demoskopijne, bo przecież nie są ci młodzi wielkimi konsumentami, a piwo i czipsy i tak kupią nie stanowiąc dla reklamodawców atrakcyjnego targetu. Podobnie jak dla polityków. Bo przecież Polacy im starsi tym głosują bardziej gromadnie, więc lepiej się dla emerytów postarać. 
 
Nie wiem czy istotnym dla autorki komplementem okaże się niewątpliwe stwierdzenie, że po lekturze “Mojej tratwy” pozostawia nas z poczuciem winy, że… w takim stanie im, młodym Polskę pozostawiamy.
 
Nie znają bowiem bohaterowie tej powieści dnia i godziny. Groza narasta, postaci ubywa. Zastanawiamy się, kto będzie następny. Sceneria okazuje się nieprzypadkowa.     
 
To naprawdę thriller. Społeczny jednak, a nie tylko sensacyjny. Opowieść o sytuacji pokolenia, które czuje się opuszczone i zostawione same sobie.
 
Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski mieli lepiej, bo wierzyli – do czasu przynajmniej – że podbiją świat. 
 
Rówieśnicy Julii Wierzbickiej muszą się starać, żeby ten świat ich nie zniszczył.
 
Doskonałym skrótem egzystencjalnym okazuje się epizod wycieczki dwojga bohaterów do lasu. Za każdym drzewem czaić się wydaje zabójca. A oni nawet na rowerach porządnie jeździć nie potrafią.
 
Kto się nauczy, ten przeżyje. Pewne okazuje się jedno: przyjdzie im uciekać a nie świat zdobywać.       
 
Nie dostarcza nam więc młoda pisarka wiedzy optymistycznej. 
 
Roztropnym pomysłem organizatorów premiery “Mojej tratwy” okazało się ulokowanie jej w kinowej sali w “Pekinie” czyli warszawskim Pałacu Kultury, gdzie kiedyś funkcjonowało Kino Dobrych Filmów Wiedza a dziś już tylko bezosobowa całkiem Kinoteka. Bo przecież to kino pasjonuje bohaterów “Mojej tratwy“. Uzupełnia ich życie, zanim stanie się ono horrorem.
 
Czekamy teraz na tego, kto to wszystko sfilmuje a w przyszłym tygodniu przedstawimy bliżej postać Julii Wierzbickiej.
 
[1] Julia Wierzbicka. Moja tratwa. Melanż, Warszawa 2023, s. 5  
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Piramida demokracji

Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..

Jedziemy na Euro

Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..

Między nami a Walijczykami

Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..

Jaka tragedia taka Balladyna

Minął czas, kiedy Nową Lewicę uosabiały miła buzia i posągowa sylwetka Magdaleny Ogórek. Z sejmowej trybuny gorszą twarz postkomunizmu zaprezentowała przewodnicząca klubu Anna Maria Żukowska, zapowiadająca, że znane ze “strajku kobiet” błyskawice powrócą i jedna z nich porazi Szymona Hołownię ..Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments