Solidarność narodów zamiast rachunku krzywd

Doktryna Giedroycia i wizja Moczulskiego nie zawsze pozostają znane zwykłym Polakom, ale pomoc przez nich udzielana uchodźcom stanowi piękne ukoronowanie koncepcji sprzed lat.

Pomoc Polaków dla uchodźców ukraińskich, w skali Europy nie znajdująca precedensu od czasów II wojny światowej, nie potrzebuje uzasadnienia politycznego. Czysto ludzkie motywacje wystarczą, jak pokazała serdeczność okazywana poszkodowanym. Natomiast dla przyszłości regionu i odbudowy zniszczonego sąsiedniego kraju, oby z jak największym naszym udziałem, myśl polityczna ma zasadnicze znaczenie.

Współpracownik Jerzego Giedroycia w “Buncie Młodych” i “Polityce”, poległy później pod Anconą w kampanii włoskiej Adolf Bocheński, pisał w w 1931 r. w “Przeglądzie Współczesnym” (nr. 108 z kwietnia): “Największym błędem, jaki można popełnić w polityce zagranicznej jest prowadzenie jej tak, jakby się dążyło tylko do interesu, a nie do realizacji pewnej idei. Odwrotnie, nic tak nie ułatwia polityki interesu i racji stanu, jak jednoczesne realizowanie celów altruistycznych” [1]. Polska mądrość zbiorowa wydaje się całkowicie potwierdzać aktualność jego słów. Z postaw rodaków wobec Ukraińców rodzi się nowa jakość.

W krakowskiej restauracji ukraińska rodzina kończy właśnie posiłek. Gdy proszą o rachunek, okazuje się, że został już uregulowany. Uczynił to wcześniej nieznany im polski przedsiębiorca, który po dokonaniu płatności wyszedł po angielsku, na podziękowania nie czekając. Z kolei znający doskonale Ukrainę pracownik Kancelarii Senatu Marian Przeździecki opowiada mi po powrocie, jak we Lwowie fryzjerka nie chciała od niego przyjąć napiwku: “bo wy nam pomagacie”. Powtórzyło się to w kawiarni. A na rynku w Winnicy – tej samej gdzie niedawno w centrum handlowe handlowe ugodziła putinowska rakieta, zabijając dwadzieścia osób, a po jej eksplozji szyby wyleciały w promieniu trzystu metrów (nikt ich nie wstawia, bo jeszcze ciepło, a wiadomo, że wkrótce spadną następne pociski) – gra się niczym hejnał pieśń “Marsz, marsz, Polonia”, starą i piękną, którą u nas w kraju bardzo rzadko się słyszy. 


Niezwykły skutek strasznej wojny

Kontakty polsko-ukraińskie nigdy w historii nie były lepsze niż obecnie, to paradoksalnie pozytywne następstwo strasznej wojny. Otwierają też drogę do przyszłej współpracy. Najlepiej na zasadach, które żadnej ze stron nie utrudnią pielęgnowania własnej tradycji ani pamięci historycznej. Nawet tych rozdziałów, które dotychczas pozostawały kłopotliwe i czasem rezygnowano z ich akcentowania w imię swoiście pojmowanej poprawności politycznej. Teraz rodzi się szansa przełamania tych uprzedzeń, które nie zostały jeszcze przezwyciężone.

Skoro udało się w Polsce zapewnić dach nad głową i przyzwoite warunki milionom ukraińskich uchodźców w sytuacji wciąż trwającej pandemii i dotkliwej dla społeczeństwa drożyzny, to nie ma dla obu narodów spraw niemożliwych do wspólnego i zgodnego rozstrzygnięcia.

Polacy mogą być nie tylko dumni z największej w dziejach powojennej Europy akcji humanitarnej, przeprowadzonej siłami ludzi dobrej woli. Całego społeczeństwa, nie tylko administracji rządowej. Bez dominacji zawodowych organizacji pomocowych, którym zdarzały się kiksy (pamiętna wypowiedź Janiny Ochojskiej, kwestionująca przekazywanie pieniędzy osobom, goszczącym ukraińskich uchodźców we własnym domach). Im niższy szczebel pomocy tym okazywała się skuteczniejsza: najlepiej radziły sobie z przyjmowaniem wygnańców samorządy, wspólnoty rodzinne, sąsiedzkie i parafialne. Urzędnicy zaś jakby w ostatniej kolejności. Po raz kolejny w polskiej historii – podobnie działo się w stanie wojennym i podczas katastrofalnej powodzi stulecia – społeczeństwo okazało się mocniejsze od państwa.

 

Miękka siła czyli dlaczego Słonimskiemu marzyła się Polska słaba

Jeśli jednak użyć paradoksu, wskazać można, że słowa skamandryckiego poety Antoniego Słonimskiego, że marzy o Polsce słabej ale takiej, gdzie drzwi są otwarte dla innych – chociaż pochodzą sprzed kilkudziesięciu lat, nie tylko znakomicie się potwierdziły, ale bardzo nowocześnie tłumaczą się na jak najbardziej współczesne pojęcie “soft power”, miękkiej siły.

Przez najnowsze pół roku zasłużyliśmy sobie przecież na uznanie i podziw wolnego świata, ale przede wszystkim samych zainteresowanych – naszych ukraińskich gości – nie za sprawą twardych czy abramsów, radarów albo zestawów przeciwrakietowych. Tylko dzięki błyskawicznemu przekształcaniu ośrodków wypoczynkowych i sportowych hal, salek katechetycznych i dawnych centrów handlowych w tymczasowe domy dla Ukraińców. Umożliwianiu ich dzieciom edukacji w szkołach, zapewnieniu opieki zdrowotnej a matkom i babciom doraźnej choćby pracy. Miękka siła zwyciężyła. Pokonała w znacznej mierze traumę i strach, na których upowszechnienie liczył agresor.

W trakcie wizyty w tymczasowym przecież ośrodku dla uchodźców w podwarszawskich Święcicach, a pobyt tam uznaję za jedno z najcenniejszych moich dziennikarskich doświadczeń, widziałem zadowolone twarze ukraińskich dzieci i spokój ich matek, zmącony tylko niepewnością co do losów tych najbliższych, którzy na Ukrainie pozostali. Do niedawna niepotrzebny nikomu hotel a potem nie cieszący się też wzięciem dom seniora, w błyskawicznym tempie dzięki determinacji wspieranej przez niezależnych samorządowców młodzieży z Klubu Możliwości (skupiającej Polaków, którzy do ojczyzny przodków przyjechali z krajów powstałych po rozpadzie ZSRR) – stał się dla gości zza wschodniej granicy więcej niż tymczasowym domem.

 

Uchodźcy liczniejsi niż spore państwo w Europie

Żadne liczby pewnie tego nie oddadzą, chociaż pozostają imponujące: od momentu rozpętania przez Władimira Putina “gorącej” wojny dn. 24 lutego br. – granicę polską przekroczyło ponad 5,6 mln uchodźców ukraińskich. To więcej niż wynosi liczba mieszkańców wielu znaczących państw europejskich jak Dania lub Finlandia, Chorwacja lub Słowacja. Tylko u nas znaleźli domy tak gościnne.

Z tak akcentujących humanitaryzm bogatych państw zachodniej Europy dobiegają bowiem przekazy o próbom wypłacania w Niemczech uchodźcom wojennym jednorazowych świadczeń, byleby wrócili do ojczyzny, łączeniu ukraińskich uciekinierów z imigrantami ekonomicznymi z III świata w tych samych ośrodkach pomimo obcości kulturowej, oferowaniu im noclegów w kontenerach albo jedzenia tak niskiej jakości, że oddają je przywiezionym ze sobą zwierzętom domowym.

Tym bardziej bulwersujący okazuje się brak wsparcia zamożniejszej części Europy dla Polaków ofiarujących wygnańcom gościnę.

Z tak akcentujących humanitaryzm bogatych państw zachodniej Europy dobiegają bowiem przekazy o próbom wypłacania w Niemczech uchodźcom wojennym jednorazowych świadczeń, byleby wrócili do ojczyzny, łączeniu ukraińskich uciekinierów z imigrantami ekonomicznymi z III świata w tych samych ośrodkach pomimo obcości kulturowej, oferowaniu im noclegów w kontenerach albo jedzenia tak niskiej jakości, że oddają je przywiezionym ze sobą zwierzętom domowym. Tym bardziej bulwersujący okazuje się brak wsparcia zamożniejszej części Europy dla Polaków ofiarujących wygnańcom gościnę.

To ostatnie ideologicznego uzasadnienia nie potrzebuje, co nie zmienia faktu, że pozostaje zgodne z ideowymi tradycjami, związanymi z nazwiskami najwybitniejszych polskich wizjonerów.

Gdy Polska jako pierwszy kraj świata uznała w 1991 r. niepodległość Ukrainy, a wkrótce okazało się, że oprócz niej i oczywiście powstałej po rozpadzie ZSRR nowej Rosji graniczymy również z Białorusią i Litwą – stało się jasne, że dopełnia się koncepcja nieżyjącego już wtedy Juliusza Mieroszewskiego, jeszcze w czasach gdy żelazna kurtyna wydawała się może nie wieczna lecz trwała głoszącego potrzebę porozumienia z narodami tych krajów. Osłonięcie Polski od wschodu przez nowe państwa narodowe powstałe po rozpadzie ZSRR dać miało Polsce wzmożone poczucie bezpieczeństwa na wypadek odradzania się dowolnych form imperializmu rosyjskiego. Koncepcja ta skutecznie przebiła się najpierw na emigracji, potem trafiając do krajowego drugiego obiegu. Miarą jej skuteczności okazać się może fakt, że mapa Europy Środkowo-Wschodniej zamieszczona na okładce opublikowanej w kraju poza cenzurą książki Mieroszewskiego, odbieranej wtedy przy rewizjach domowych i na granicy, okazuje się po wielu dziesięcioleciach tożsama z tą, jaką dziś zamieszczają aktualne geograficzne atlasy. Rzadko która wizja wypełniła się tak do końca i bez reszty. Chociaż jak pokazuje od półrocza wojna na Ukrainie czy wcześniejsza rozprawa białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki z opozycją a wreszcie parcie jego służb na polską granicę z posługiwaniem się werbowanymi przez KGB fałszywymi imigrantami włącznie- wszystko to ziściło się w formie odległej od idyllicznej.

Wytrwałym promotorem koncepcji Juliusza Mieroszewskiego okazał się Jerzy Giedroyc. Związała się trwale z prowadzoną przez niego “Kulturą”. Wymagała przełamania wielu oporów emigracji. Wiadomo bowiem, że większość żołnierzy gen. Władysława Andersa wywodziła się z przedwojennych kresów wschodnich a oddanie tych terenów wraz z Wilnem i Lwowem mającym dopiero powstać państwom narodowym nie pozostawało wcale oczywiste. Jednak gdy wizja się dopełniała, nikt poważny w Polsce nie zgłaszał już roszczeń granicznych.

 

Na skrzyżowaniu polskich i ukraińskich dróg

W niezwykłym okresie przejściowym, kiedy jeszcze istniał Związek Radziecki, ale Polska już rządziła się sama, w sierpniu 1990 roku właśnie u nas odbyło się Światowe Forum Ukraińskiej Diaspory z udziałem m.in. Wiaczesława Czornowiła. Emigracja ukraińska nie chciała się już spotykać w Kanadzie ani w Monachium, wiedząc, że realnie serce narodu bije gdzie indziej. Nie mogła zaś jeszcze rozmawiać w Kijowie, skoro formalnie Ukraińska SRR pozostawała częścią Związku Radzieckiego. Wybór demokratycznych i niepodległościowych ukraińskich liderów padł więc na niewielki Biały Bór w Koszalińskiem, gdzie ze składek ich rodaków z całego świata zbudowano szkołę z internatem i domem kultury. Dla Ukraińców była to Mała Ojczyzna bardziej z przymusu niż z wyboru: przesiedlano ich na polskie Ziemie Odzyskane z Bieszczad i innych siedzib w ramach Akcji Wisła, podjętej przez władze komunistyczne po zastrzeleniu przez Ukraińską Powstańczą Armię w trakcie akcji pod Baligrodem gen. Karola Świerczewskiego w marcu 1947 r.

 

Akcję Wisła w tym wysiedlenia i niszczenie ukraińskich cerkwi potępił polski Senat I kadencji.

Paradoksalnie jednak po ustanowieniu niepodległej państwowości ukraińskiej nie mogliśmy się doczekać należytego upamiętnienia ofiar rzezi wołyńskiej, przeprowadzonej przez UPA na Polakach z największym natężeniem w 1943 r. ani prawdy historycznej z nią związanej. Co gorsza – władze Ukrainy uchwalały nawet przepisy, penalizujące krytykę UPA. Nie doszło nawet do odnowienia upamiętnień Orląt Lwowskich, chociaż to historia znacznie bardziej odległa. Dzieci obroniły miasto w 1918 r. przed nacjonalistami ukraińskimi. Dla Polaków pamięć o nich to więcej niż prestiż, to sprawa honoru.

Jak pisał jeszcze w czasach oporu przeciw komunizmowi znany z otwartości Wojciech Giełżyński: “Kronikarze są (..) zgodni, gdy mówią o lwowskich dzieciakach. One zapoczątkowały opór, one wzmacniały wykruszające się szeregi. Gdy nieletnich nie chciano dopuszczać do walk – płakali, zaklinali się, że są o dwa lata starsi, w ostateczności zbierali się w watahy, które wojowały na własną rękę, siejąc popłoch na tyłach Ukraińców. (..) Na niektórych pozycjach ginęli do ostatniego. Szczególnie wyróżniła się 5 drużyna harcerska z Gródka, nosząca miano “Orląt” jeszcze przed obroną Lwowa. Od niej nazwa ta przeszła na wszystkich młodocianych żołnierzy (..). Dowódcy z rejonów kolejowych podkreślali, że jedynie harcerze nie brali udziału w pijackich orgiach wokół cystern i na nich opierała się cała obrona” [2]. Stało się to jednym z fundamentów polskiej pamięci historycznej w fazie odbudowy państwa. Pierwowzór postaci Kolumba ze słynnej powieści Romana Bratnego Stanisław Likiernik, podczas okupacji bohater z Kedywu Armii Krajowej po wojnie zaś emigrant, który odniósł sukces we Francji – wspominał, że jako dziecko na szkolnych akademiach wzruszał do łez nauczycielki i mamy kolegów z klasy piękną deklamacją wiersza Or-Ota (Artura Oppmana) o lwowskich Orlętach. Pamięć o tych ostatnich była jednak później w czasach PRL zakazana. Dokładnie tak samo, jak o ukraińskich bohaterach w ich ojczyźnie.

Wprawdzie w 1920 r. patriotyczny lider ukraiński Semen Petlura pozostawał sojusznikiem Józefa Piłsudskiego, ale kres współdziałaniu obu narodów położył traktat ryski kończący wojnę Polski z Rosją radziecką i sankcjonujący brak państwowości ukraińskiej. Wzajemne kontakty polsko-ukraińskie obarczone były w następnych latach wielką liczbą zadrażnień i krzywd, rodzących resentymenty.

Jeden z pisarzy emigracyjnych promowanych przez Giedroycia, Andrzej Chciuk wspomina w “Atlantydzie”, jak będąc nastolatkiem obserwował sposób potraktowania ukraińskiego wieśniaka pod Drohobyczem przez podoficera Korpusu Ochrony Pogranicza:

“Wachmistrz spytał uprzejmie chłopa:

– A którędy do Truskawca, ojciec, jak daleko? (..).

– Tuda, pane, do Truskawcia, sziść kilometrów (Tędy, proszę pana, do Truskawca sześć kilometrów).

Wachmistrz uśmiechnął się i kiwnął na chłopa, by doń podszedł. Gdy tamten to zrobił, wachmistrz kropnął go w mordę (..). Ta zabawa powtórzyła się kilka razy, aż niedomyślny chłop zrozumiał, o co podoficerowi chodziło i odpowiedział po polsku. Gdy to zrobił, wachmistrz podał mu papierosa, którego zresztą chłop nie wziął (..)” [3].

Podobne metody przyczyniały się do wzmagającej się niechęci. Napędzały też zwolenników nacjonalistom. W latach 30. z rąk terrorystów zginęli czołowi przedstawiciele obozu władzy Tadeusz Hołówko oraz Bronisław Pieracki, ten drugi zastrzelony w centrum Warszawy na ulicy Foksal, co z kolei dla sanacyjnej ekipy stało się pretekstem do utworzenia ośrodka odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

Już w Dwudziestoleciu nie brakowało jednak postaci zainteresowanych poprawą kontaktów między obu narodami. Zaliczał się do nich młody Jerzy Giedroyc, wtedy urzędnik ministerialny oraz redaktor “Buntu Młodych” i “Polityki”, pism zapowiadających przyszłą “Kulturę” paryską.

Zainteresowanie tematyką ukraińską pochodzącego nie stamtąd, lecz z Mińszczyzny Giedroycia datowało się od czasów studenckich: “(..) zacząłem wtedy studiować historię ukraińską u profesora [Mirona] Korduby, co było dla mnie wielkim przeżyciem, bo poza mną byli tam sami Ukraińcy, którzy patrzyli na mnie ze zdumieniem, jak gdybym był żelaznym wilkiem. Na seminarium prof. Korduby uczęszczałem chyba półtora roku. Zawdzięczam mu orientację w literaturze ukraińskiej i sporo kontaktów z późniejszymi działaczami ukraińskimi. Historię ukraińską wybrałem chyba przez przekorę. Ale również dlatego, że zupełnym przypadkiem poznałem w owym czasie księdza [Tadeusza] Rzewuskiego, bazylianina, który był bliskim człowiekiem arcybiskupa [Andrzeja] Szeptyckiego” [4].

Młody Giedroyc nawiązuje też kontakty z redaktorem pismo “Diło” Iwanem Kedrynem-Rudnickim oraz redaktorem “Wistnyka” Dmytro Doncowem, także z greckokatolickim biskupem stanisławowskim Hryhoryjem Chomyszynem i z zamieszkałym w Polsce znakomitym poetą ukraińskim Jewhenem Małaniukiem. Potem, już jako urzędnik na prośbę Ministerstwa Spraw Zagranicznych Giedroyc zakłada pismo “Wschód”.

Jeszcze tuż przed wojną mniejszość ukraińska ma swojego wicemarszałka Sejmu: zostaje nim Wasyl Mudryj. Jednak czas wojny i okupacji to już dominacja rozbuchanej nienawiści. Rzeź wołyńska wydaje się tworzyć na dziesięciolecia przepaść nie do przebycia. Wzmaga to wrażenie pamięć powojennych walk z UPA w Bieszczadach, kultywowana przez oficjalną propagandę. Filmy takie jak “Ogniomistrz Kaleń” Ewy i Czesława Petelskich, książki podobne “Łunom w Bieszczadach” Jana Gerharda kształtować mają powszechną świadomość.

Zmierzy się z tym Leszek Moczulski. Przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej podczas wyjazdu za granicę w drugiej połowie lat 80 spotyka się ze Sławą Stećko, wdową po jednym z nacjonalistycznych przywódców ukraińskich. Rodzi się też i stopniowo dojrzewa koncepcja Międzymorza: przyjaznej współpracy narodów żyjących między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym dla realizacji wspólnych celów. Okazuje się nie alternatywą lecz uzupełnieniem wizji Giedroycia i Mieroszewskiego. Pokolenie tych, którzy czytali lub choćby przeglądali książki i prasę drugiego obiegu organizuje dziś skuteczną pomoc dla ukraińskich uchodźców. Trudno o lepszy dowód żywotności tamtych koncepcji.

[1] Adolf Bocheński. O ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej. Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2000, s. 22

[2] Wojciech Giełżyński. Budowanie niepodległej. Instytut Literacki, Paryż 1986, s. 277

[3] Andrzej Chciuk. Atlantyda. Warszawska Oficyna Wydawnicza GRYF, Warszawa 1989, s. 156-157

[4] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Opr. Krzysztof Pomian. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 22-23  

Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Odrażający brudni źli

Kampania wyborcza służyć mogłaby pokazaniu ludzkiej twarzy władzy ale również jej konkurentów. Nic podobnego się nie dzieje. O głosy zabiega się w inny sposób niż demonstrując troskę o Polskę i jej przyszłość ..Czytaj więcej ..

Lekcja z Wieruszowa

Prawybory w liczącym 8,5 tys mieszkańców a wraz z wiejską częścią gminy 14 tys. Wieruszowie, położonym dokładnie na dawnej granicy rozbiorowej (stąd wieloletnia zbieżność lokalnych wyników z ogólnopolskimi), pokazały, że nic w polskiej polityce nie jest przesądzone. Wynik głosowania mieszkańców różni się od rezultatów sondaży.Czytaj więcej ..

V Kolumna korupcji

Za miskę soczewicy biurokraci ze służb konsularnych sprzedawali nasze poczucie bezpieczeństwa. W aferze wizowej poraża nie tylko ogromna liczba nielegalnych imigrantów, którzy stali się jej beneficjentami wraz z urzędnikami wyzbytymi uczciwości i skrupułów – ale i niska taksa korupcyjna, jaką uiszczali. Czytaj więcej ..

Wierzę Wajdzie nie Maziarskiemu

Kiedyś wielki reżyser Andrzej Wajda, występując w roli członka komitetu poparcia Platformy Obywatelskiej nazwał TVN “naszą telewizją”. Teraz, nie legitymujący się podobnym uznaniem Wojciech Maziarski przekonuje nas, że to całkiem bezstronna stacja.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

Dodaj komentarz