
Nowe marki, stara polityka
- Dodano: 2023-02-28
- 23:27
- Kategorie: Polityka Krajowa
O wietrze i portkach
Zakładem bukmacherskim na Służewcu, fatalnym dla jednego z bohaterów, bo faworyzowany koń łamie nogę, zaczyna się słynny film Janusza Zaorskiego “Piłkarski poker”. Potem zaś mamy ciąg ustawek i szpetnego “drukowania meczów” jak w swoim slangu ludzie futbolu określają przesądzanie wyniku jeszcze przed grą w potajemnych pertraktacjach. Po co o tym wspominać? Demokracja polska nie jest doskonała a dostęp do mediów nierówny. Nowe inicjatywy są i będą ośmieszane. Widać to już obecnie na przykładzie furii, jaką w żurnalistach stacji TVN wzbudza koło Polski 2050 Szymona Hołowni. A wiemy, że antysystemowcy będą mieli jeszcze gorzej właśnie dlatego, że się nimi ogłosili.
Warto więc na wszystko, co powstaje w polskiej polityce, patrzeć krytycznie ale zarazem bez uprzedzeń. Żeby nie działo się jak w “Piłkarskim pokerze”, gdzie jak pamiętamy – wyniki ustala przedsiębiorcza “spółdzielnia” przy zielonym stoliku. Aż odchodzący już na emeryturę sędzia Laguna, w ostatnim meczu, w którym pełni rolę arbitra, w nagłym przypływie przyzwoitości uznaje bramkę zamiast odgwizdać spalonego, bo strzeli ją syn
jego wieloletniego przyjaciela z boiska. I cała konstrukcja ustawki zawali się nagle, wyłoni się zza niej niespodziewany happy end, niczym na znanym rysunku Andrzeja Mleczki, na którym tatuś w garniturze u schyłku poprzedniego ustroju opowiada córeczce bajkę: “a na koniec przyszła milicja i zamknęła złego czarownika, bo jakaś sprawiedliwość przecież musi być”.
Nie wiem, czy sędziowie z Państwowej Komisji Wyborczej, pilnujący reguł oraz Sądu Najwyższego, który decyduje o ważności głosowania oglądali “Piłkarski poker” wraz z tą budującą sceną. Myślę, że tak, to przecież film dla naszego – i ich – pokolenia kultowy. W tym cała nadzieja.
Intelektualiści i cwaniacy
Dwunastoosobowe dotychczas koło Konfederacji rozpadło się na dwa: pod dotychczasową flagą pozostało dziewięciu posłów, zaś trzech skupionych wokół Artura Dziambora zapowiada przebicie “szklanego sufitu”, który dotychczas ze względu na charakter i odbiór społeczny niektórych liderów blokował wzrost poparcia. Przy czym Wolnościowcy – bo tak się symbolicznie frondyści nazwali – zarzucają dawnym kolegom, że szykują się do odegrania roli przystawki PiS.

Dziambor to intelektualista, mówiący elegancko i rozważnie. Nie ma na sumieniu – nie tylko po 24 lutego ub.r. – ani jednej wypowiedzi prorosyjskiej, w jakich celowali niestety Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun. Zgorszenie publiczne, jakie towarzyszy okolicznościom prawyborów w Konfederacji (Wolnościowcy porównali je do referendum w Donbasie) wzmacnia racje moralne secesjonistów a nie zwolenników dotychczasowej marki. W Konfederacji zaś dzieli i rządzi Sławomir Mentzen, chociaż nawet nie jest posłem: do Sejmu kandydował, ale się nie dostał. Ale parlamentarzystów poucza niezbyt oględnie.
W związku z uwiądem tej części Konfederacji, która zachowała prawo do dotychczasowej nazwy – nowi jej konkurenci całkiem realnie aspirują do przejęcia jej dotychczasowego elektoratu, którego rozległość waha się w zależności od sondażu od 4 do 11 proc poparcia. Zwolennicy Dziambora mogą stać się też posiadaczami “złotej akcji” gdyby miało się okazać, że niedługo przed wyborami sojusznika szukać będzie pozostająca wciąż w klubie PiS i strukturach Zjednoczonej Prawicy Solidarna Polska. Trudno uwierzyć, by minister
sprawiedliwości Zbigniew Ziobro próbował wspólnych działań z Braunem bądź Korwin-Mikkem czy nawet Robertem Winnickim. Natomiast Dziambor, podobnie jak Jakub Kulesza czy Dobromir Sośnierz podobnych oporów nie wzbudzą. Chociaż to oczywiście nie jedyna możliwa konfiguracja. Bezsprzecznie jednak obiecująca.
Ogień z wodą czyli co łączy Gowina z blokowaniem dróg
Najbardziej karkołomnym projektem wydaje się za to sojusz resztówki Porozumienia Jarosława Gowina (większość jego posłów po odwołaniu szefa ze stanowiska wicepremiera pozostało w klubie PiS) z AgroUnią młodego radykała Michała Kołodziejczaka. Ten ostatni, zresztą również były radny PiS, wyspecjalizował się w spektakularnych akcjach protestacyjnych. Gdy pisowska większość forsowała w parlamencie “piątkę Kaczyńskiego”, projekt noweli ustawy o ochronie zwierząt, drastycznie ograniczający prawa rolników i hodowców (dopuszczający m.in. wkraczanie ekologicznych bojówkarzy w roli inspektorów do gospodarstw a nawet domostw) – zwolennicy Kołodziejczaka wystawili przed gmachem Sejmu pryzmę głów kapusty, w które powtykali wizytówki głosujących za nieszczęsną nowelizacją posłów. Poskutkowało. PiS swój projekt zarzucił.
AgroUnia w pojedynczych sondażach uzyskiwała nawet 6 proc poparcia, zwykle jednak sytuuje się poniżej progu. Przebąkiwano o jej sojuszu z PSL, ale dla zasiedziałych na wsi ludowców z ponad 120-letnią tradycją i zdolnością budowania koalicji niemal z każdym (najpierw z SLD, potem z PO, teraz znów mówi się o przyszłym partnerstwie z PiS) ludzie Kołodziejczaka stanowią raczej naturalną konkurencję. Podobnie jak przedtem jeszcze bardziej niepokorna Samoobrona Andrzeja Leppera. Porównanie z nią pozostaje jednak dla AgroUnii obraźliwe, bo sam Kołodziejczak maniery ma doskonałe a jego zaplecze nie ma lumpenproletariackiego charakteru, trudno też w nim dostrzec dawnych komunistów, co w Samoobronie w kilkanaście lat po upadku ustroju wciąż rej wodzili.
Dystyngowany intelektualista katolicki, dawny szef “Znaku” Jarosław Gowin nie stracił kontroli nad własną formacją ale do roli liderki desygnował teraz Magdalenę Srokę. Wraz z Kołodziejczakiem próbują, pod hasłami walki z biurokracją i promocji zdrowej energii, zbudować odpowiednik niemieckiej partii Zielonych, która na wiele lat wywalczyła sobie prawo obywatelstwa na tamtejszej ale też europarlamentarnej scenie. Niezbyt prawdopodobne, żeby wystartowali w takim składzie. Licytują raczej, szukając silniejszego partnera. Być może uznają, że stanie się nim PSL, wcześniej nieskore do współpracy z samym tylko Gowinem albo Kołodziejczakiem. Ale z dwoma naraz – to zupełnie co innego.
Szyld od Kwaśniewskiego, nie od Piłsudskiego
Utrwaloną w historii nazwę Polska Partia Socjalistyczna porzuciło nagle koło parlamentarne ideowej lewicy, przeciwstawiającej się “kawiorowej” odsłonie tej formacji, reprezentowanej przez wciąż kojarzonego z aferą Lwa Rywina sprzed dwudziestu lat, wicemarszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego.
– Czy kibicuje Pan PPS? – spytałem na sejmowym korytarzu Leszka Millera w ostatnim okresie używania przez koło parlamentarne tej nazwy.
– Kibicuję wszystkim ruchom, które nie aprobują postępowania Włodzimierza Czarzastego – odpowiedział mi były premier.
Sam ma co robić jako deputowany Koalicji Europejskiej (sojusz PO z SLD i PSL przed eurowyborami wiosną 2019 r.) ale jego poparcie wiele znaczy, bo Miller lewicowym wyborcom kojarzy się z historycznym sukcesem z 2001 r. o którym była tu już mowa. A Czarzasty co najwyżej z aparatem organizacji młodzieżowych sprzed 1989 r.
Jego oponenci też mają na czele marszałka, tyle że Senatu: najbardziej rozpoznawalną postacią lewicy ideowej stała się bowiem Gabriela Morawska-Stanecka. Nowy projekt zapowiadał się obiecująco, ale teraz wszystkie oceny przyjdzie ponownie formatować. Ideowcy zmienili bowiem nazwę i PPS przemianowali na Parlamentarne Koło Lewicy Demokratycznej. Celem wydaje się uruchomienie skojarzeń bardziej z Aleksandrem Kwaśniewskim a nie Leszkiem Millerem, chociaż to ten drugi lewicę ideową popiera, podczas gdy były prezydent… co najwyżej nie żyruje Czarzastego ani jego działań. Niełatwo się w tym wszystkim rozeznać nawet wyborcom zawsze obstawiającym lewicowe listy,
czy nazywały się SdRP bądź SLD czy Lewica i Demokraci (to wtedy sprzyjającą projektowi “Gazetę Wyborczą” przezwano… “LiD-owymi Nowinami” przez analogię do czerwonego czechosłowackiego dziennika) czy Nowa Lewica. Wciąż aktualne pozostaje pytanie, ile tych lewicowych list pojawi się jesienią.
Ideowcy nie marzą obsesyjnie o samodzielnym starcie. Nieoficjalnie wiadomo, że zręczna nie tylko medialnie Morawska-Stanecka ma już obiecane “miejsce biorące” z listy Koalicji Obywatelskiej i to przez samego Donalda Tuska, ale do Sejmu, nie Senatu. Podobnie jak Andrzej Rozenek, wychowanek Jerzego Urbana w “Nie”. Mniej entuzjazmu budzi w platformerskich selekcjonerach postać Roberta Kwiatkowskiego, teraz lewicowego demokraty, ale zarazem byłego prezesa TVP, historycznie podobnie jak Czarzasty kojarzonego z aferą Rywina. Zaś ekscentrycznej prof. Joanny Senyszyn działacze Platformy na listach Koalicji Obywatelskiej zwyczajnie nie chcą. Choć, o paradoksie, to ona pozostaje przewodniczącą koła…
Jeśli liderzy PO-KO spróbują przebierać w lewicowcach ideowych jak w ulęgałkach – samodzielny start tych ostatnich może stać się koniecznością.
W niektórych sondażach poparcie dla Lewicy Czarzastego spadło nawet do 5 proc. Jeśli zejdzie jeszcze niżej, miejsca w kolejnym Sejmie dla niej zabraknie. To nieuniknione być może następstwo działań lidera, który obraził Morawską-Stanecką, kombinował z PiS przy “proeuropejskich” ustawach jako cichy sojusznik, a nawet jego prywatne sympatie stanowią w klubie poselskim temat niewybrednych anegdot. Wiadomo przecież, jak dbał o to, by przed poprzednimi wyborami lista Lewicy w Warszawie była… jak najsłabsza, żeby nikt nie przeskoczył faworyzowanej przez niego Anny Marii Żukowskiej. Rzeczywiście posłanką została. Skomentowała to już Monika Jaruzelska, córka generała, ocenę uzależniając od stopnia tolerancji małżonki Czarzastego.
Nie o przymioty jednak lidera Lewicy oficjalnie nazywającej się Nową chociaż przezywanej częściej kawiorową tu chodzi, lecz oczywistość, że natura nie znosi próżni. Elektorat lewicowy wcale nie wymiera, na co kiedyś wprost liczyli najbardziej zajadli antykomuniści. Ktoś skorzysta na spadku poparcia Nowej Lewicy i braku popularności jej otwarcie niesympatycznego lidera (o tym, że jest “mordziasty”, mówią nawet jego niby lojalni podwładni). Jedynym kandydatem do roli beneficjenta kryzysu formacji Czarzastego pozostaje środowisko obecnego Parlamentarnego Koła Lewicy Demokratycznej. Być
może więc jednak – pomimo ryzyka – lewicy ideowej opłaca się wystartować samodzielnie.
Koło bez głowy, dawna szefowa bez honoru
Niespodziewanie największa komplikacja spośród pozostających na dorobku sejmowych kół dotyczy dziś Polski 2050. Wyciągnięta przez Szymona Hołownię z odległego szeregu lewicowa posłanka Hanna Gill-Piątek nagle wymówiła mu współpracę, chociaż pozostawała przewodniczącą koła. I bez żenady teraz antyszambruje u sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej Marcina Kierwińskiego. Wiadomo nieoficjalnie, że obiecano jej “miejsce biorące” w rodzinnej Łodzi. Ale też jak wiemy, swego czasu wyborcy PO nie chcieli wcale głosować na Ludwika Dorna ani Romana Giertycha – dezerterów z prawicowych partii – chociaż ich miejsca również biorącymi nazywano.
Następczyni Gill-Piątek, Paulina Hennig-Kloska nerwowo przechadza się teraz po sejmowych korytarzach z telefonem komórkowym przy uchu i próbuje zebrać do kupy to, co jeszcze niedawno rokowało jak najlepiej: sejmową reprezentację najmłodszej partii politycznej.
Z dnia na dzień po zdradzeniu patrona Gill-Piątek okazała się nagle pozytywną bohaterką “Gazety Wyborczej” do niedawna starającej się nie dostrzegać formacji Szymona Hołowni. Zaś cała Polska 2050 stała się obiektem bezprzykładnego hejtu ze strony stacji TVN. Gdy przewodniczący klubu Koalicji Obywatelskiej Borys Budka w sejmowych kuluarach rzucił coś nieprzyjemnego o Hołowni, pracownica TVN natychmiast na briefingu tego ostatniego powtórzyła to jako… własne pytanie. Z drugiej strony jak wiemy w Polsce ten, kto jest w mediach bezpardonowo atakowany, wzbudza często sympatię, na czym skorzystali przed trzema dekadami Stanisław Tymiński a przed dwoma Lepper, chociaż sam Hołownia zapewne nie byłby żadnym z tych porównań zachwycony. Jego wina. Źle obstawił z Gill-Piątek. Pozostaje mu z większym szczęściem wybrać koalicjanta albo zdecydować o samodzielnym starcie. Na razie wraz z prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego Kosiniakiem-Kamyszem zbudowali wspólny zespół programowy, co rokuje znakomicie, ale nie obliguje jeszcze do zestawiania jednej listy wyborczej.
Kukiz jak Jonasz czyli panie Pawle, niech pan wraca na estradę, bo Sejm sobie poradzi
Zaś Marek Suski, polityk PiS o którym wiadomo, że w odróżnieniu od kolegów mówić się nie boi o planach swej formacji (pomijam tych, co pomimo wysokich stanowisk, tychże zamierzeń zwyczajnie… nie znają) publicznie obiecał Pawłowi Kukizowi miejsce na liście wyborczej swojej partii. Jeśli jednak nie uzgodnił tego z Jarosławem Kaczyńskim, rekomendacja ta pozostaje niewiele warta.
Nie wiemy też, czy prezes partii rządzącej jest przesądny. Dotychczas bowiem kto tylko brał Kukiza na pokład albo choćby próbował się z nim dogadać – niemal natychmiast tego żałował. Jak Bronisław Komorowski, który rozpisując referendum zalecał się do jego elektoratu, podwójnie bezskutecznie, bo po pierwsze i tak przegrał walkę o prezydenturę z Andrzejem Dudą, po drugie – na wspomniane referendum ludzie nie poszli, bo uznali je tylko za grę polityczną.
Podobnie pożałował poniewczasie dobroci wobec rockmana Kukiza prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz, który zbankrutowany całkiem i niezdolny nawet do zebrania podpisów pod własnymi listami wyborczymi jego Ruch uczynił koalicjantem w 2019 r. Piątka posłów Kukiz’15 przewiozła się na Wiejską na kole ludowców, jeśli użyć konstrukcji kojarzącej się niegdyś z Wyścigiem Pokoju. Wdzięczności nie objawili żadnej. Ich przydatność dla klubu, podobnie jak dla wyborców, okazała się zerowa. Trzeba im było podziękować za współpracę. Mandaty i związane z nimi beneficja jednak zachowali. Tworzą dziś – zgadnijcie Państwo, co… koło parlamentarne właśnie. A jeden z nich Stanisław Tyszka pożeglował aż do Konfederacji, trajektorią tego rejsu przebijając nawet Gill-Piątek.
Jak grzyby po deszczu, ale to deszcz daje życie
Pączkujących kół parlamentarnych nie ma co jednak lekceważyć ani tym bardziej wyśmiewać. Zwłaszcza, że wymiar znany zwykle satyrykom osiągnęły akurat największe partie, sprzeciwiając się temu, co przez lata głosiły: PiS po latach polityki wstawania z kolan i odrzucania pedagogiki wstydu zachwalający nagle kompromis z Brukselą na zasadzie “pieniądze za praworządność” oraz PO-KO, pomagające rządzącym przepchnąć nowelę o Sądzie Najwyższym, o której otwarcie mówiło, że jest fatalna, podobnie jak cała polityka rządu w ostatnich ośmiu latach. To nie z kół sejmowych śmieją się na co dzień polscy wyborcy. Tylko z pozornych mocarzy polskiej polityki.
Sentencjonalnie zaś rzec można, że nawet w najlepszym samochodzie, działającym sprawniej i mniej awaryjnie niż demokracja w naszym kraju, nie tylko silnik jest niezbędny, żeby naprzód pojechał, koła również. Ale odłóżmy znów żarty na bok. Dopiero jesienne wybory wykażą, kto jest poważny w polskiej polityce. Wyborcze sukcesy satyryków w całej niemal Europie do Ukrainy (Wołodymyr Zełenski, zawód wykonywany gdy sięgnął po prezydenturę: aktor komediowy) po Włochy (komik Beppe Grillo, lider Pięciu Gwiazd) pokazują zresztą, jak względna to kategoria. Opowieść zainicjowana przez Zełenskiego okazała się bowiem niespodziewanie poważna i dramatyczna, a niedawny odtwórca skeczów stał się w wojennym czasie rzeczywistym przywódcą narodu.

Łukasz Perzyna

Odrażający brudni źli
Kampania wyborcza służyć mogłaby pokazaniu ludzkiej twarzy władzy ale również jej konkurentów. Nic podobnego się nie dzieje. O głosy zabiega się w inny sposób niż demonstrując troskę o Polskę i jej przyszłość ..Czytaj więcej ..

Lekcja z Wieruszowa
Prawybory w liczącym 8,5 tys mieszkańców a wraz z wiejską częścią gminy 14 tys. Wieruszowie, położonym dokładnie na dawnej granicy rozbiorowej (stąd wieloletnia zbieżność lokalnych wyników z ogólnopolskimi), pokazały, że nic w polskiej polityce nie jest przesądzone. Wynik głosowania mieszkańców różni się od rezultatów sondaży.Czytaj więcej ..

V Kolumna korupcji
Za miskę soczewicy biurokraci ze służb konsularnych sprzedawali nasze poczucie bezpieczeństwa. W aferze wizowej poraża nie tylko ogromna liczba nielegalnych imigrantów, którzy stali się jej beneficjentami wraz z urzędnikami wyzbytymi uczciwości i skrupułów – ale i niska taksa korupcyjna, jaką uiszczali. Czytaj więcej ..

Wierzę Wajdzie nie Maziarskiemu
Kiedyś wielki reżyser Andrzej Wajda, występując w roli członka komitetu poparcia Platformy Obywatelskiej nazwał TVN “naszą telewizją”. Teraz, nie legitymujący się podobnym uznaniem Wojciech Maziarski przekonuje nas, że to całkiem bezstronna stacja.Czytaj więcej ..

Lizus PiS-u, Lis PiS-u
Michał Adamczyk jak w lustrze odbija wcześniejszy upadek Tomasza Lisa, żurnalisty z kolei antypisowskiego. Nie chodzi jednak o proporcje. Najważniejsze w obu aferach pozostają krzywdy, zadane ofiarom przez pewnych własnej bezkarności celebrytów.Czytaj więcej ..
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka