Sojusznicy bez Giedroycia
Zamiast symetrii - roztropność
- Dodano:
- Kategorie: Historia, Polityka, Warto przeczytać
Do międzywojnia warto wracać również z tego powodu, że tamte czasy ukształtowały obiecującego wówczas urzędnika ministerialnego oraz redaktora “Buntu Młodych” i “Polityki” Jerzego Giedroycia, którego powojenne już koncepcje zrodzone na emigracji, wsparte artykułami Juliusza Mieroszewskiego, nad którym roztoczył patronat Książę z Maisons-Laffitte, a który w odróżnieniu od szefa wolnej Polski nie dożył – ukształtowały polską politykę wschodnią w trzydziestoleciu po kolejnym odzyskaniu niepodległości w 1989 r. Z pewnymi korektami (i oczywistym niepowodzeniem dotyczącym Białorusi) – wystarczyły jej zmieniającym się sternikom aż do “pełnoskalowej” wojny, jaką narzucił Ukrainie rosyjski prezydent Władimir Putin, kierując na nią 24 lutego 2022 r, czołgi i rakiety. Sam Giedroyc z właściwym do samego siebie dystansem utrzymywał, że w tej roli kreatora dopomógł nieco przypadek.
“Na historię zapisałem się dopiero na ostatnim roku prawa. Szło mi o odroczenie służby wojskowej, więc zacząłem wtedy studiować historię ukraińską u prof. [Mirona] Korduby, co było dla mnie wielkim przeżyciem, bo poza mną byli tam sami Ukraińcy, którzy patrzyli na mnie ze zdumieniem, jak gdybym był żelaznym wilkiem. Na seminarium prof. Korduby uczęszczałem chyba półtora roku. Zawdzięczam mu orientację w literaturze ukraińskiej i sporo kontaktów z późniejszymi działaczami ukraińskimi. Historię ukraińską wybrałem chyba przez przekorę. Ale również dlatego, że zupełnym przypadkiem poznałem w owym czasie księdza [Tadeusza] Rzewuskiego, bazylianina, który był bliskim człowiekiem arcybiskupa [Andrzeja] Szeptyckiego. To postać zupełnie niesamowita, jak z Dostojewskiego: połączenie nienormalności z geniuszem – miała na mnie dość duży wpływ”,
opowiadał po latach Giedroyc filozofowi Krzysztofowi Pomianowi [1].
Druga Rzeczpospolita nie stała się więzieniem narodów
Ukraiński działacz Wasyl Mudryj był wicemarszałkiem polskiego Sejmu międzywojennego, w którym ukraińscy posłowie – o czym była już mowa – zasiadali aż do 1939 r. Jak pisał w giedroyciowym “Buncie Młodych” Adolf Bocheński w 1936 r: “Mądre pociągnięcia rządu, jak wprowadzenie do sejmu posłów ukraińskich, otwarcie liceum rolniczego itd. spowodowały odprężenie na tym odcinku, dając znakomite wzmocnienie naszego państwa wbrew wysiłkom elementów endeckich, pragnących na nienawiści narodowościowej zbudować własną władzę. Niemniej jednak głównym czynnikiem decydującym o zmianie nastrojów wśród Ukraińców była niewątpliwie zmiana naszej polityki zagranicznej, oziębienie stosunków z Rosją (..)” [2]. W chwili pisania tego tekstu przez późniejszego bohatera armii Władysława Andersa poległego pod Anconą, Ukraińcy mieli 13 posłów i 4 senatorów w polskim parlamencie, co stanowiło efekt przedwyborczego porozumienia zawartego w wyniku negocjacji, toczonych od końca 1934 r. przez ministra spraw wewnętrznych Mariana Kościałkowskiego z Mudrym oraz Wołodymyrem Cełewiczem, potem zamęczonym przez Sowietów po ich agresji na Polskę. Pertraktacje przyniosły sukces, chociaż z pewnością nie ułatwiał ich fakt, że poprzednik Kościałkowskiego w fotelu szefa MSW, Bronisław Pieracki zginął pół roku wcześniej zastrzelony przez nacjonalistycznego terrorystę ukraińskiego w samym środku Warszawy na ulicy Foksal, o czym jeszcze będzie tu mowa.
Zabito go właśnie dlatego, że zmierzał do dogadania się z Ukraińcami, co radykałom odebrałoby rację bytu. Ten paradoks obrazuje stan wrzenia w kontaktach polsko-ukraińskich tamtej doby. Nie tylko OUN jednak je zaburzała.
Jak pisze w nostalgicznej opowieści o rodzinnym międzywojennym Drohobyczu “Atlantyda” Andrzej Chciuk: “Prawdą jest, że Ukraińcom w Polsce należała się autonomia, że nie mieli swego obiecanego uniwersytetu” [3]. Ściślej – proponowano im otwarcie tej uczelni w Krakowie, ale oni domagali się jej we Lwowie.
Kresowianin Chciuk dostrzega też jednak drugą, korzystną dla mniejszości ukraińskiej, stronę medalu i to objawiającą się w ostatnich przedwojennych latach: “W okresie Zaolzia i Rusi Zakarpackiej cenzura dla prasy polskiej była bardzo ścisła, a dla prasy ukraińskiej prawie żadna. Sam, chcąc się dowiedzieć, co się tam naprawdę dzieje, kupowałem wtedy “Diło” lub “Nowyj Czas” i widziałem różnicę w cenzurze” [4]. Znaczące też, że dla kształcącego się nastolatka z polskiego inteligenckiego środowiska z Kresów bariera językowa nie istniała, chociaż rodzinnie pozbawiony był ukraińskich korzeni.
Bicie po twarzy za ukraińską mowę…
Ta sama “Atlantyda” Chciuka zawiera jednak również przejmujący opis znęcania się wachmistrza Wojska Polskiego nad ukraińskim chłopem. Polski podoficer bije go po twarzy, dopóki na pytanie “którędy do Truskawca” kierujący furmanką Rusin odpowiada w ojczystym języku. Wachmistrz przestanie się pastwić dopiero, gdy usłyszy wymagane objaśnienie w łamanej polszczyźnie. “Najciekawsze, że te niewinne igraszki podoficera odbywały się przy przytakującym chichocie żołnierzy. Płakałem ze wstydu na to wszystko (..)” [5].
Ukraińcy też z pewnością jednak święci nie byli, o czym świadczy jeszcze inny fragment cytowanej już drohobyckiej sagi, chociaż zaczyna się on całkiem optymistycznym opisem przedsiębiorczości Rusinów, wspieranej w dodatku – cóż za idylla – przez polskich urzędników państwowych:
“Prawdą także było, że spółdzielnie mleczarskie zorganizowane w centralę Masłosojuz we Lwowie, miały duże poparcie państwa i duże zniżki podatkowe, co nieraz doprowadzało do wściekłości działaczy Małopolskiego Związku Mleczarskiego, który tych udogodnień nie miał i kręcił się w trudnościach, walcząc nie tylko z własnymi polskimi
władzami, ale i konkurencją Masłosojuzu, który chciał MZM zniszczyć. Masłosojuz był potęgą ekonomiczną i organizacyjną, kręcił własne propagandowe filmy krótkometrażowe.
Wszędzie, nawet w Katowicach i Krakowie miał swe placówki, a MZM dogorywał. W tym samym jednak Masłosojuzie tuż przed wojną znajdowano w blokach masła skryte niemieckie karabiny maszynowe: nie potrzebowały one w niesolonym maśle nawet oliwienia i wyjęte od razu mogły być użyte i były używane” [6].
Wystarczy? Jak to wszystko pogodzić i objaśnić, podpowiadał sam Andrzej Chciuk a ściślej narrator jego wspomnień:
“Dotychczas na naszej ziemi mieszkaliśmy wszyscy razem – Ukraińcy, Żydzi i Polacy – a tu nagle ktoś nas Polaków chciał stąd wyrugować. Tu i ówdzie padał policjant, nauczyciel czy listonosz od kuli zamachowca, tu i ówdzie zaczynały palić się wsie i stogi siana, jedni Ukraińcy byli coraz butniejsi, a inni – uważający się za Rusinów – stawali się milczący i zaniepokojeni” [7].
Dlaczego nacjonaliści zabijali umiarkowanych
Autor tych słów Andrzej Chciuk jako nastoletni harcerz pełnił wartę przy trumnie Tadeusza Hołówki, jednego z dwóch polityków zastrzelonych przez terrorystów właśnie dlatego, że dążyli do porozumienia z Ukraińcami. Drugim był wspomniany już Pieracki. To jego śmierć stała się dla kliki sanacyjnych pułkowników pretekstem do utworzenia obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, na co przystał wtedy mocno już schorowany Marszałek Józef Piłsudski.
Chociaż więziono tam nie tylko terrorystów ukraińskich, ale także bojówkarzy Obozu Narodowo-Radykalnego, co “Rusinów” nie uznawali nawet za nację, a nawet Stanisława Cata-Mackiewicza za prasową krytykę samobójczej przedwrześniowej polityki zagranicznej Józefa Becka – samo istnienie Berezy rozkręciło spiralę terroru.
Warto jednak trzymać się proporcji. Zwłaszcza, że równowaga cierpień ludzkich istnieje wyłącznie w wyobraźni bezdusznych polityków. Ani Bereza Kartuska nie usprawiedliwia późniejszej rzezi wołyńskiej (1943 r.), z jej stoma nawet tysiącami ofiar ani tej ostatniej nie równoważy powojenna już “akcja Wisła”, obejmująca wysiedlenia ludności ukraińskiej z jej siedzib na ziemie zachodnie i północne w odwet za zastrzelenie przez Ukraińską Powstańczą Armię w zasadzce pod bieszczadzkim Baligrodem 28 marca 1947 r. gen. Karola Świerczewskiego. “Akcję Wisła” potępił w 1990 r. wyłoniony w wolnych wyborach polski Senat.
W tym samym roku – co znaczące – Ukraińcy z całego świata spotkali się w zbudowanym z ich składek ale na polskiej ziemi ośrodku kultury i szkolnictwa w Biały Borze w Koszalińskiem. Emigranci nie chcieli bowiem jeszcze podróżować do Kijowa, istniał bowiem wciąż ZSRR oraz “Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka”. W kolejnym roku Polska uznała niepodległą Ukrainę.
Wizjonerzy z oddali
Wszystko to stało się możliwe za sprawą doktryny Jerzego Giedroycia, zawartej głównie w publicystyce Juliusza Mieroszewskiego, której Książę z Maisons-Laffitte patronował. Zrodzona na emigracji, zakładała uznanie powojennych granic, w tym ukraińskiego Lwowa, co dla części wychodźstwa pochodzącego z Kresów wydawało się nieoczywiste. Powstała w oddaleniu, gdy PRL wedle sloganu “rosła w siłę”, ale po latach okazało się, że właśnie koncepcja oddzielenia przyszłej wolnej Polski od Rosji (z wyłączeniem naturalnie okręgu królewieckiego) szpalerem przyjaznych nam państw narodowych, Ukrainy, Litwy i Białorusi – stała się rzeczywistością już w 1991 r. Mapa Europy przybrała wtedy kształt dawnej okładki tomu publicystyki Juliusza Mieroszewskiego, wydanego w krajowym obiegu i jeszcze na parę lat przed rozpadem ZSRR konfiskowanego w trakcie rewizji przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa.
Doktryna Giedroycia trafnie na długie lata opisała nasze relacje z nowymi sąsiadami. Wspieraliśmy ich nie tylko przeciw Rosji, staraliśmy się także wzmocnić ich prozachodnie aspiracje. Najlepiej wyszło nam to z Litwą, z którą wspólnie przystąpiliśmy do NATO i Unią Europejską. Najsłabiej zaś z Białorusią, gdzie demokratyczne rządy Stanisława Szuszkiewicza życzliwego Polsce i naszej tam mniejszości okazały się tylko epizodem przed dyktaturą Aleksandra Łukaszenki. Wspólnie z Ukrainą zorganizowaliśmy piłkarskie Euro 2012 co wzmogło rozpoznawalność i ugruntowało prestiż obu państw. Wspieraliśmy też ich Pomarańczową Rewolucję oraz Euromajdan. Dopiero “pełnoskalowa” agresja Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. położyła kres aktualności doktryny Giedroycia. Pomimo to podobnej żywotności życzyć wypada każdej koncepcji politycznej.
Nie chodzi jednak o komplementowanie starego mistrza XX-wiecznej myśli politycznej, którego wizje utrzymały się jeszcze przez niemal ćwierćwiecze kolejnego stulecia w kategorii twardych geopolitycznych faktów – lecz o znalezienie ich współczesnego ekwiwalentu. Na rządzących raczej nie ma co liczyć: dowodzi tego brak efektów łuckiego spotkania prezydentów Andrzeja Dudy i Wołodymyra Zełenskiego w rocznicę wołyńskiej “krwawej niedzieli” jak też faktyczna nieobecność Polski w agendzie szczytu NATO w Wilnie, przynajmniej jako podmiotu politycznego, z którym sojusznicy realnie się liczą. Nadzieję budzi za to fakt, że szeroka pomoc, udzielana przez praktycznie całe społeczeństwo polskie uchodźcom wojennym z Ukrainy znajduje rezonans w demokratycznej opinii wolnego świata. Na tym właśnie da się budować, nawet jeśli zawodzą nas sternicy dyplomacji a politologowie nie nadążają z wymyślaniem koncepcji nawet nie na miarę dawnego Księcia z Maisons-Laffitte i jego copywritera Mieroszewskiego, ale takich, co sprostałyby wyzwaniom sytuacji. Zmieniającej się jak w kalejdoskopie o czym przekonaliśmy się niedawni w trakcie puczu wagnerowców w Rosji. Zaś autorowi, wywodzącemu się z pokolenia młodej opozycji antykomunistycznej z lat 80. wypada podzielić się szczerym przekonaniem, że zaczytywane wówczas prace wizjonerów z kręgu “Kultury” paryskiej również po latach staną się inspiracją dla rozwiązań godnych tradycji wielkich koncepcji polskiej polityki wschodniej.
[1] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Opr. Krzysztof Pomian. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 22-23
[2] Adolf Bocheński. Medytacje polityczne. “Bunt Młodych” nr 4 z 10 marca 1936; zob też: Adolf Bocheński. O ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej. Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2000, s. 230-231
[3] Andrzej Chciuk. Atlantyda. Warszawska Oficyna Wydawnicza GRYF, Warszawa 1989, s. 154
[4] ibidem, s. 155 [5] ibidem, s. 157 [6] ibidem, s. 155-156 [7] ibidem, s. 153
Łukasz Perzyna
Wspólny 11 Listopada
Tak ni z tego, ni z owego była Polska od pierwszego – tak sam Józef Piłsudski na zjeździe Legionistów w Kaliszu już po przewrocie majowym miał się wyrazić o okolicznościach odbudowy państwa w 1918 r. Czytaj więcej ..
Sto lat dla ministra czyli podziękowanie dla Józefa Kasprzyka
Nie został nawet “ministrem konstytucyjnym” ale na pewno najmocniejszym punktem ekipy rządzącej Polską w latach 2015-23. Za jego rządów urząd osiągnął najwyższy poziom po 1989 roku.Czytaj więcej ..
Piramida demokracji
Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..
Jedziemy na Euro
Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..
Między nami a Walijczykami
Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka