Jeden gol, punkty trzy

Wygrana z Albanią (1:0) cieszy tylko dlatego, że przedłuża nadzieje na awans do finałów Euro, nadwątlone po porażce z Czechami (1:3). Za to styl czyni trudnym do uwierzenia fakt, że poprzedniego selekcjonera Czesława Michniewicza odwołano ze stanowiska pod pretekstem, że reprezentacja gra brzydko. Ale wtedy chociaż były wyniki. Za jego następcy Fernanda Santosa szwankuje wszystko. 
 
Jeden gol, punkty trzy – tak zwykła prasa sportowa tytułować sprawozdania z nudnych meczów ekstraklasy. Pasuje to świetnie do spotkania z Albanią, poziomem je przypominającego.
 
Zwycięzców się nie sądzi, ale jedyna w meczu bramka Karola Świderskiego optymizmu nie wzbudza. Na kolejne spotkanie pojedziemy już w czerwcu do mołdawskiego Kiszyniowa. A przegrana tam może sprawić, że zabraknie nas w finałach Euro 2024 z udziałem 24 najlepszych drużyn kontynentu. Chociaż w Katarze znaleźliśmy się w czołowej światowej szesnastce. Tam jednak prowadził zespół Michniewicz. Teraz Santos.
 
Zarabia wprawdzie kosmiczną kwotę 975 tys zł miesięcznie, ale okazuje się kolejnym po Paulo Sousie portugalskim celebrytą w selekcjonerskim fotelu, który nie tylko sukcesów nie odnosi, ale nie sprawia wrażenia, aby mógł je osiągnąć kiedykolwiek w przyszłości.
 
A przecież jest z czego budować. Lech Poznań właśnie jako pierwsza polska drużyna klubowa od ćwierćwiecza awansował do ćwierćfinału europejskich pucharów, eliminując mocnych Szwedów z Djurgarden. Nieprawda więc, że polska ekstraklasa nie liczy się na kontynencie. Trzeba by spojrzeć na zawodników stamtąd przy konstruowaniu składu. Wprawdzie połowę drużyny Lecha stanowią zaciężni obcokrajowcy, ale na pozostałych warto zwrócić baczniejszą uwagę. Biegły w ligowej piłce Michniewicz (prowadził m.in. mistrzowskie w kraju Zagłębie Lubin) by to potrafił, Santos podobnie jak przedtem Sousa wobec półtonów krajowej piłki okazuje się bezradny. 
 
Inny przykład rodzimego potencjału, Raków Częstochowa, wyprzedza o całe 9 punktów bez porównania wysokobudżetową Legię Warszawa. W pucharach nie zaszedł równie wysoko jak Lech, ale też się w nich nie kompromitował. 

Redukcji dysonansu poznawczego, jak psychologowie nazywają przymusowe zaakceptowanie tego, co nam w istocie nie odpowiada, służyć może przypomnienie, że rywal z Albanii poczynił w ostatnich latach znaczne postępy. Ale to pocieszenie zawodne, bo historyczny awans Albańczyków do finałów pierwszej wielkiej imprezy, Euro 2021, wynikał bardziej z powiększenia liczby ich uczestników niż poprawy w grze.

Wcześniej też bywało gorzej, niż teraz na Narodowym, nawet w eliminacjach Mundialu 1986, kiedy to trzeci wedle wyników poprzednich mistrzostw w Hiszpanii (1982 r.) zespół świata prowadził Antoni Piechniczek. W Mielcu z trudem uratowaliśmy remis 2:2 z niedocenianymi Albańczykami. 

Rewanż miał swoją historię, za sprawą Zbigniewa Bońka. W ciągu 24 godzin trzeci zawodnik Europy w ankiecie “France Football” za rok 1982 – rozegrać musiał dwa spotkania najwyższej rangi. I oba wygrał, przesądzając w dodatku o korzystnym wyniku. Ale nie uprzedzajmy faktów, jak mawiał niezapomniany komentator Jan Ciszewski.
 
Najpierw Boniek wystąpić musiał w finale klubowego Pucharu Europy (poprzednika Ligi Mistrzów) w pasiastych barwach turyńskiego Juventusu. Jak opisują biografowie trenera Antoniego Piechniczka Beata Żurek i Paweł Czado: “Włochom bardzo zależy, by Boniek zagrał przeciwko Liverpoolowi, więc znajdują rozwiązanie. – Giovanni Agnelli, właściciel Juventusu i szef Fiata, podstawił mi prywatny samolot – wspomina Boniek. – Wystartowałem z Brukseli o 2 w nocy. O 4 nad ranem byłem w Tiranie, ale lotnisko nas nie przyjęło, bo w Albanii lotniska czynne były od 7. Na pokładzie było tylko dwóch pilotów i ja. Wylądowaliśmy więc w Bari, zjedliśmy tam śniadanie (..). O godz. 6,30 wystartowaliśmy z Bari. O 7 byliśmy w Tiranie. O 17,30 na stadionie Quemal Stafa rozpoczął się mecz” [1].  
 
Boniek wprawdzie się nie wyspał, ale strzelił w Tiranie jedyną bramkę, jaka padła w spotkaniu. Przybliżyła ona polską reprezentację narodową do meksykańskich finałów. 
 
Wtedy za zwycięstwo przyznawano tylko dwa punkty, a nie trzy, jak obecnie. Kto jednak jedynego gola niedawnego meczu, autorstwa Karola Świderskiego zestawi ze złotą bramką Bońka z roku ’85, narazi się na oczywistą śmieszność. Nawet Karol Marks przyznawał bowiem, że jeśli historia się powtarza, to wyłącznie jako farsa. Zespół wygrywa, gra nie porywa, tyle, że trzy punkty odhaczone. Ale przyszłość wciąż niepewna…
 
[1] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2015, s. 216
Ruch Naprawy Polski

Lista obecności w polskiej polityce została uzupełniona o przedstawicieli środowisk, zamierzających reprezentować klasę średnią. Ekonomista Dariusz Grabowski ogłosił powołanie Ruchu Naprawy Polski. Ofertę adresuje do przedsiębiorców, rolników i wolnych zawodów ..Czytaj więcej ..

Jeffrey Sachs przyleciał z Moskwy

W wyborach 4 czerwca 1989 r. Polacy zagłosowali na kandydatów Solidarności ale nie terapię szokową Leszka Balcerowicza: za sprawy gospodarki w Komitecie Obywatelskim odpowiadał wtedy jeszcze nie pozbawiony wrażliwości społecznej prof. Witold Trzeciakowski. Zaś przyszły wicepremier pozostawał znanym tylko środowiskowo ekonomistą. Kluczowa okazała się zupełnie inna postać.Czytaj więcej

Lewicy… może nie być

I nikt jej nie będzie żałował. W Sejmie Lewica organizuje konferencje prasowe bez pomysłu i na każdy – czyli w praktyce żaden – temat. Nie istnieje w walce z drożyzną, ani nawet w obronie praw pracowniczych.Czytaj więcej ..

Celebryci, żurnaliści i zboczeńcy

Kolejny żurnalista, któremu zamarzyła się polityka, padł ofiarą własnych złych skłonności. Paweł Siennicki były pracownik “Nowego Państwa” podał się do dymisji z funkcji wiceprezesa Polskich Portów Lotniczych.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *