Polski epilog katarskiego mundialu

Czesław Michniewicz został zwolniony z funkcji selekcjonera, mimo że pod jego wodzą reprezentacja Polski uzyskała w Katarze najlepszy od czterdziestu lat wynik na piłkarskich mistrzostwach świata.
 
Znaleźliśmy się tam wśród szesnastu najlepszych drużyn. Przegraliśmy wyłącznie z dwoma najlepszymi z nich i to bez kompromitacji: z mistrzem świata Argentyną 0:2 oraz z wicemistrzami globu Francuzami 1:3. W dodatku wynik z Argentyńczykami okazał się “zwycięską porażką”, bo dał obu drużynom awans do fazy pucharowej turnieju, dla Polaków pierwszy od 1986 r. Ile w międzyczasie przez boiska przewinęło się pokoleń zawodników? Jak się okazuje zbyt mało, żeby to przekonało prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Cezarego Kuleszę do pozostawienia Michniewicza.
 
Wynik idzie w świat, głosi znane piłkarskie powiedzenie. W Katarze Polacy wypadli lepiej niż futbolowi potentaci: Niemcy czy Urugwajczycy, którzy do domu wrócili już po pierwszej rundzie i trzech meczach, podobnie jak wysoko klasyfikowani w rankingach Belgowie. My zagraliśmy cztery spotkania, wśród których odnotowaliśmy wartościowe rezultaty: remis z silnym Meksykiem oraz pokonanie Arabii Saudyjskiej, jednej z rewelacji tego obfitującego w niespodzianki turnieju, która wcześniej jako jedyna wygrała z późniejszym mistrzem świata – Argentyną. Zarzucano Polakom brzydki styl gry, ale w futbolu liczą się wyniki. Punkty za styl się przydziela tylko w łyżwiarstwie figurowym oraz skokach narciarskich. Nie tylko wspomniani już piłkarscy potentaci ale także Serbowie czy Szwajcarzy (przegrali z Portugalią aż 1:6) wiele by dali, żeby mieć po mundialu podobne problemy jak my Polacy.
 
Wystarczyły one jednak do zwolnienia Michniewicza przez Kuleszę. Chociaż sukcesem okazał się sam nasz udział w katarskim turnieju. W rozstrzygającym o tym meczu barażowym pokonaliśmy Szwecję, nie tylko wyżej od nas klasyfikowaną, ale tą samą drużyną, z którą wcześniej przegraliśmy na Euro. Co znaczące, Czesław Michniewicz objął zespół w stanie rozsypki. Wynajęty ze duże pieniądze (miesięcznie 70 tys euro na rękę: większość Polaków chciałaby tyle rocznie zarabiać…) portugalski szkoleniowiec Paulo Sousa zrejterował nagle, porzucając reprezentację. Najlepsi zawodnicy unikali gry w narodowym zespole, jak Robert Lewandowski w eliminacyjnym spotkaniu z Węgrami, chociaż kontuzjowany wtedy wcale nie był. W Katarze za to walczyliśmy do końca, również z silniejszymi od nas i zaliczanymi do najlepszych w całej stawce: ostatnim akordem naszego udziału w mundialu okazał się gol, strzelony Francuzom z powtarzanego rzutu karnego – przez Lewandowskiego właśnie. Zaś utyskiwaniom na styl zaprzecza piękna obrona przez Wojciecha Szczęsnego rzutu karnego, egzekwowanego przez Argentyńczyka Leo Messiego, uznanego za najlepszego gracza mistrzostw. To jeden z najpiękniejszych i najbardziej widowiskowych momentów świetnego zresztą turnieju.
 
Czesław Michniewicz okazał się jednak najbardziej atakowanym człowiekiem w Polsce. O sympatię mediów głównego nurtu nie zabiegał. Skłonne do sensacyjnej narracji, przypisywały zdymisjonowanemu trenerowi związki z osobami zamieszanymi w korupcję w polskim futbolu, nieuniknione w sytuacji, gdy przed laty w lidze Michniewicz pozostawał w klubie Amica Wronki podwładnym skazanego za nią później Ryszarda Forbricha pseud. Fryzjer. Sam jednak nigdy aferzystą nie został, o czym atakujący go doskonale wiedzieli. Żurnaliści sportowi wylansowali też mit trenera z zagranicy, który naprawi polski futbol, chociaż los Sousy, który zanim odszedł, wystrychnąwszy PZPN na dudka, wcześniej na boisku przegrał wszystko, co tylko mógł, dobitnie tej legendzie zaprzecza.
 
Portugalczyka powołał na funkcję trenera ówczesny prezes PZPN Zbigniew Boniek, pomimo braku wykształcenia pozujący na światowca, zwalniając poprzednika Sousy, Jerzego Brzęczka, chociaż ten wywalczył z drużyną awans na Euro 2021. W efekcie nominat najpierw poniósł sromotną klęskę w finałach a później uciekł z kraju od obowiązków, niczym XVI-wieczny król Polski Henryk Walezy.    
 
Michniewicza spotkał los podobny, jak wcześniej Brzęczka: dymisja zamiast zasłużonej premii.
 
Natrząsaniu się przez dyżurnych komentatorów z “polskiej myśl szkoleniowej” – wykpiwane określenie pochodzi od Grzegorza Laty, poprzednika Bońka w fotelu prezesa PZPN, a dawny król strzelców mistrzostw w RFN (1974 r.) używał go w pozytywnym kontekście – zaprzecza historia polskiej piłki. Przed Sousą inny, jeszcze lepiej opłacany (75 tys euro netto co miesiąc) trener drużyny narodowej ściągnięty z zagranicy – Holender Leo Beenhakker żadnych sukcesów nie osiągnął. Mieli je za to polscy szkoleniowcy: to trzecie miejsce w świecie zdobyte z drużyną przez Kazimierza Górskiego w 1974 r. i powtórzone w 1982 r. przez Antoniego Piechniczka oraz piąte zespołu Jacka Gmocha w 1978 r. Kiedy Polska poprzednio, zanim udało się to teraz ekipie Michniewicza, przebiła się do fazy pucharowej mundialu, trenerem pozostawał również Piechniczek (1986 r.).
 
Warto przypomnieć, jak tych wszystkich dobroczyńców polskiej piłki zwalniano. W dwa lata po turnieju w RFN srebrny medal olimpijski w Montrealu drużyny Górskiego (1976 r.) po finałowej porażce z nieistniejącą już dziś Niemiecką Republiką Demokratyczną uznano za klęskę i selekcjonerowi, chociaż w sumie w pięć lat przywiózł trzy medale z wielkich imprez (uprzednio złoto monachijskich igrzysk w 1972 r.) – podziękowano. Żałowano tego już w kolejnych eliminacjach, bo w cztery lata po wyeliminowaniu przez “orły Górskiego” za sprawą kultowego “zwycięskiego remisu” na Wembley silnej Anglii (1973 r.), żeby pojechać na mundial do Argentyny desperacko i u siebie musieliśmy do ostatniej minuty bronić remisu z bez porównania słabszą wówczas Portugalią. Zaś już w finałach turnieju (1978 r.) pod wodzą Gmocha przegraliśmy m.in. z Brazylią, z którą “orły” cztery lata wcześniej wygrały mecz o trzecie miejsce. Chociaż Jacek Gmoch jest intelektualistą (i autorem znanej książki “Alchemia futbolu”), na boisku z podopiecznymi osiągnął mniej, niż prosty w obyciu i znany z zapadających łatwo w ucho powiedzonek – typu “piłka jest okrągła a bramki są dwie” – dawny lwowiak Kazimierz Górski.   
 
Nie zatrzymywano Antoniego Piechniczka, kiedy w Meksyku (1986 r.) też awansował, jak teraz Michniewicz, do szesnastki najlepszych. Chociaż odniesione wtedy zwycięstwo nad mocną Portugalią dziś też wzięlibyśmy w ciemno. A gdy później przez szesnaście lat w ogóle już nie byliśmy w stanie na żaden mundial awansować, wzdychano do tamtych wyników. Niewykluczone, że niebawem bossowie z PZPN, wzdychający dziś do fantomu nieznanego cudotwórcy z zagranicy, zaczną krótki czas Michniewicza wspominać z rozrzewnieniem. Kibice zaś przeklinać będą pochopne decyzje, zaprzeczające znanej nie tylko w piłce nożnej zasadzie: nie ulepszaj dobrego.
Odrażający brudni źli

Kampania wyborcza służyć mogłaby pokazaniu ludzkiej twarzy władzy ale również jej konkurentów. Nic podobnego się nie dzieje. O głosy zabiega się w inny sposób niż demonstrując troskę o Polskę i jej przyszłość ..Czytaj więcej ..

Lekcja z Wieruszowa

Prawybory w liczącym 8,5 tys mieszkańców a wraz z wiejską częścią gminy 14 tys. Wieruszowie, położonym dokładnie na dawnej granicy rozbiorowej (stąd wieloletnia zbieżność lokalnych wyników z ogólnopolskimi), pokazały, że nic w polskiej polityce nie jest przesądzone. Wynik głosowania mieszkańców różni się od rezultatów sondaży.Czytaj więcej ..

V Kolumna korupcji

Za miskę soczewicy biurokraci ze służb konsularnych sprzedawali nasze poczucie bezpieczeństwa. W aferze wizowej poraża nie tylko ogromna liczba nielegalnych imigrantów, którzy stali się jej beneficjentami wraz z urzędnikami wyzbytymi uczciwości i skrupułów – ale i niska taksa korupcyjna, jaką uiszczali. Czytaj więcej ..

Wierzę Wajdzie nie Maziarskiemu

Kiedyś wielki reżyser Andrzej Wajda, występując w roli członka komitetu poparcia Platformy Obywatelskiej nazwał TVN “naszą telewizją”. Teraz, nie legitymujący się podobnym uznaniem Wojciech Maziarski przekonuje nas, że to całkiem bezstronna stacja.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

Dodaj komentarz