Jak pomóc demokracji – realizm nie idealizm

Publikujemy drugą część rozważań red. Łukasza Perzyny – “Jak pomóc demokracji“. Część 1 pod linkiem.
 
Wybory prezydenckie pokazały uwiąd i kompromitację mediów głównego nurtu i ośrodków badania opinii publicznej, gremiów eksperckich i areopagów autorytetów społecznych – a więc instytucji, które w najsprawniejszych demokracjach świata pośredniczą w sprawnych kontaktach między obywatelami a ich przedstawicielami. Na co dzień, między jednymi wyborami a drugimi. Zamiast nad tym ubolewać – lepiej postarać się powstałą lukę zabudować. Wydaje się to możliwe. 
Wcale nie chodzi o ujęcie w karby pozytywnej energii Polaków, bo w świecie słyniemy z tego, jak bardzo wolność i niezależność kochamy – ale o optymalne spożytkowanie jej w taki sposób, by ujawniała się nie tylko w momentach przełomowych (jak 4 czerwca 1989 i 15 października 2023 r.) i fazach zagrożenia (pandemia, wojna na Ukrainie, klęski żywiołowe), a nie rozpraszała pomiędzy dramatycznymi wydarzeniami. Droga do jej skumulowania prowadzi przez wzmacnianie wspólnoty.  Ale musi to być proces oddolny. Szerokiego nawiązywania kontaktów, także po to, by wiedzieć więcej i z wyprzedzeniem. Chociaż nie da się naprędce stworzyć alternatywy wobec firm demoskopijnych, co teraz w kampanii dawały niewybieralnemu jak się później okazało kandydatowi na prezydenta nawet piętnastoprocentową przewagę nad jego zwycięskim później konkurentem – i mediów głównego nurtu na zapas zatroskanych jak PiS i Jarosław Kaczyński zniosą nieuniknioną przyszłą porażkę wspieranego przez siebie pretendenta do funkcji głowy państwa.           

 

          Realizm, nie idealizm

 
Nie jest to idealizm, lecz realizm. Polacy jak dowodzą socjologiczne badania poważniejsze od sławetnych kampanijnych sondaży i niefortunnych exit polls na użytek wieczoru wyborczego, najchętniej znajdują identyfikację na dwóch poziomach: rodzinnym czy rówieśniczym oraz narodu i ogółu społeczeństwa. Zbudowanie szczebli pośrednich przerasta możliwości zawodowych polityków, nawet gdyby byli tym zainteresowani. Potrzebują co najwyżej jednorazowego zrywu (w październiku 2023 r. nie tylko na wrocławskim Jagodnie posłużył on koalicji nazwanej od daty 15 października, teraz z kolei Karolowi Nawrockiemu), a nie budowy zrębów wspólnoty pomiędzy wyborczymi datami, która mogłaby ich wtedy rozliczać w czasie przez nich uznawanym za bezpieczny. Również z poczynionych przed wyborami obietnic. Do tej pory stanowiły problem Koalicji 15 Października, ale niebawem stanie wobec podobnego kłopotu zwycięski Karol Nawrocki. Zapowiedział przecież obywatelom podniesienie kwoty wolnej od podatku.       
 
Demokracji można pomóc, biorąc jej sprawy w swoje ręce. Nie brzmi to wcale patetycznie lecz realistycznie. Nikt za nas nie wzmocni poczucia wpływu, jaki obywatele mają na sprawy ich własnego państwa. Teraz nie jest ono oczywiście zerowe – czego chlubnie dowodzi kolejna już rekordowa frekwencja przy urnach, najpierw najwyższa od powrotu demokracji, teraz w skali wszystkich kolejnych wyborów prezydenckich – ale okazuje się niewystarczające. Zawodowi politycy, którym oddano ster zaraz po 4 czerwca 1989 r, swoje szanse na to zmarnowali. W powszechnej opinii tworzą zamkniętą kastę i nie kierują się dobrem publicznym. Zaś o instytucjach mających między “nimi” a “nami” pośredniczyć była już mowa. Jak się okazało, 1 czerwca br. przegrały jeszcze wyraźniej niż sam Rafał Trzaskowski.  

Nikt im już nie zaufa w przyszłości. Jedni dlatego, że “przecież Rafał miał wtedy wygrać“. Drudzy z tego powodu, że sondażownie jakoby zadawały tendencyjne pytania (przypomina się słynna scena z “Rejsu” Marka Piwowskiego?). 

Nieważne, że te przeświadczenia nie znajdują ścisłego oparcia w rzeczywistości. Renomowani socjologowie zaręczają bowiem, że sondaż w dosłownym sensie nie stanowi prognozy wyborczej, lecz wyłącznie fotografię poparcia społecznego aktualnego tylko w momencie, kiedy jest przeprowadzany.   

Sondaże przed wyborami prezydenckimi. Fot: ewybory.eu
A instytuty demoskopijne poniosły porażkę nie wskutek zaprogramowanych z góry nadużyć (gdyby tak było, zawczasu zadbałyby o alibi), lecz powodowanego fałszywą oszczędnością braku odświeżania baz danych (wiecznie ci sami respondenci odpowiadają z czasem podobnie jak komercyjni testerzy produktów spożywczych, czyli we własnym przekonaniu tak, aby ich do następnego badania za wynagrodzeniem zaproszono). O tym, że ankieterzy nie docierają na wieś, opowiadali od dawna studenci socjologii. Tym razem jednak mleko się wylało. Skrupi się na ich mocodawcach. Skoro byli pazerni, teraz stracą.   

Ich czas minął. Wynik zaprzeczył prognozom ekspertów, ale też sprawczej w życiu społecznym roli celebrytów a nawet autorytetów artystycznych i intelektualnych: wystarczy prześledzić co w ostatnich tygodniach w reakcji na to opowiadają wielki aktor Daniel Olbrychski czy jeden z pionierów procesu przywracania Polakom ich prawa Andrzej Zoll. Chociaż trafiały się też głosy rozsądku: jak socjologa i znawcy ruchu Solidarności prof. Ireneusza Krzemińskiego, wzywającego otoczenie Trzaskowskiego do rachunku sumienia czy dra Dominika Batorskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, w przekonującej analizie udowadniającego, że jeśli nawet w komisjach zdarzyły się błędy, nie ma podstaw, żeby mówić o masowym i wpływającym na wynik wyborczy fałszerstwie.  Podobne rzeczowe oceny zagłusza jednak powszechna kakofonia, przy czym medialne, eksperckie i demoskopijne zaplecze zwycięzcy nie okazuje się ani na jotę mądrzejsze od przegranych, trąbiąc na zapas o “zamachu stanu” i podobnych niedorzecznościach.         
 
Jeśli w ostatnich tygodniach coś buduje prognozę optymistyczną, poza oczywiście wysoką frekwencją jako – oby utrwalającą się – zdobyczą polskiej demokracji, to jednoznaczne wzięcie w obronę również przez celebrytów sprzyjających poza tym obozowi przeciwnemu, hejtowanej w sieci przez nienawistników sześcioletniej córki prezydenta elekta Kasi Nawrockiej. Trollom przeszkadza, że w trakcie wieczoru wyborczego zachowywała się spontanicznie i radośnie.  Takie zacietrzewienie spotkało się jednak z powszechną dezaprobatą wśród samych internautów. Widać uznano, że przekroczono granice, których naruszać nie wolno. W czym zawiera się pocieszający komunikat, że uznaje się jednak ich istnienie nawet w odrażającej na co dzień dla ogółu rodzimej polityce. 
 
Na podobne reakcje instytucjonalne nie ma co liczyć. Kiedy za pisowskich jeszcze rządów policja bez powodu dobijała mi się kilkakrotnie do drzwi mieszkania (co opisywałem w zamieszczonym wtedy na łamach Gruszki liście otwartym do Mariusza Kamińskiego jako ministra spraw wewnętrznych) – Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, chociaż niby po to istnieje, żeby podobnymi zagrożeniami się zajmować, nie zdobyło się nawet na pozór interwencji. Podobnie przedstawiciel ultra-demokratycznego z kolei Towarzystwa Dziennikarskiego przyjął wtedy sprawę do wiadomości, ale w żadnej formie jej nie podjął, chociaż liczni parlamentarzyści z rozmaitych ugrupowań uznali ją za godną poselskiej i senatorskiej interwencji. Po co to po latach wspominać? Żebyśmy wiedzieli, że zaplecze polityki okazuje się gorsze od polityków samych, chociaż w dojrzalszych demokracjach jego rolą pozostaje humanizowanie, łagodzenie i ułatwianie kontaktów między wyborcami a ich przedstawicielami. Bo wiadomo, że cały elektorat danego parlamentarzysty nie przyjdzie gremialnie na jego poniedziałkowy dyżur w biurze senatorskim lub poselskim, a gdyby tak się stało, takie wydarzenie zrobiłoby konkurencję znanym happeningom, zaprogramowanym w sieci, jak pamiętne urodziny nastolatki z Lubelszczyzny, na które zwołało się skutecznie parę tysięcy jej rówieśników, co po przybyciu całkiem sparaliżowali ruch w jej miejscowości, a wezwana naprędce policja miała siły zbyt skromne, żeby każdego z tłumu uczestników wylegitymować, zaś o możliwościach jej interwencji… lepiej nie wspominać. 
26 mają 2025. Nagłówek portalu wszystkoconajwazniejsze.pl.Fot: wszystkoconajwazniejsze.pl

Skoro tysiące młodych ludzi dało się skrzyknąć i przyjechało wtedy “dla funu” na imieniny nieznanej im rówieśnicy, nie ma podstaw by twierdzić, że nie potrafią się zmobilizować dla trwalszych nieco racji. Warunek wydaje się jeden istotny: muszą taką inicjatywę uznać za własną. Żadna partia z pewnością się nią nie stanie. Politycy dla nich są drętwi, uruchomi ich ten, kto zaproponuje coś niebanalnego. 

I czego jeszcze nie było. Recenzowanie życia publicznego nie wystarczy, skoro na co dzień się nim nie pasjonują. Wspólnota niosąca za sobą sprawczość to co innego. I najlepiej, żeby nie miała biura, bo tam ludzie się nudzą. Ciekawie jest raczej w sieci, a pasjonująco – kiedy pomysły w niej zrodzone stają się realem.

Inicjatywa wyjść może od środowisk potrafiących się organizować ale pozbawionych realnej reprezentacji. Ten paradoks określa dziś sytuację przedsiębiorców.  Postulaty odrodzenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego, jaki istniał w Polsce przed II wojną światową, a zaraz po niej próby jego reaktywacji storpedowała biurokracja komunistyczna, wymagają regulacji ustawowych, a wspierania ich odmawiają politycy, obawiający się, że powstały już samorząd stanie się dla nich jak w Niemczech partnerem społecznym nie tylko silnym ale dbającym o interesy tworzących wzrost gospodarczy i miejsca pracy. Kształtuje się już ruch społeczny na rzecz tego, by podobnie się i u nas działo. W trakcie niedawnego Kongresu Nowoczesnej Gospodarki, który inicjatywę tę poparł omawiano wiele spraw istotnych. I być może z tego powodu, chociaż kongres odbywał się w przedostatnim dniu przed ciszą wyborczą, poprzedzającą drugą turę głosowania – w wypowiedziach z trybuny nie padło ani razu nazwisko żadnego z dwóch kandydatów na prezydenta. Co wydaje się więcej niż symptomatyczne. 
 
Kto umie liczyć – a ekonomiści i przedsiębiorcy to potrafią – ten nie liczy na polityków. 
 
Pojęcie wspólnoty pozostaje kluczowe dla samorządu terytorialnego, w Polsce jak dowodzą socjologiczne badania ocenianego nawet dwa razy lepiej niż władza centralna. Największe znaczenie ma sprawczość i wspólnotowość dla samorządowców niezależnych, zarówno na etapie ordynacji wyborczej jak bieżącego finansowania dyskryminowanych w porównaniu z partiami politycznymi. Naturalna okazuje się u nich za to tendencja do zawierania szerokich porozumień wokół konkretnych zadań, bo wymaga tego lokalna działalność. I zasada, żeby nikogo nie wykluczać. 
Fatalnym falstartem okazał się udział bezpartyjnych samorządowców w wyborach parlamentarnych sprzed dwóch lat, kiedy zatarli własną tożsamość i odmienność i próbowali zachowywać się jak rasowi politycy, co przyniosło opłakane skutki (na ich konferencje prasowe przychodził jeden dziennikarz, a z czasem i jego przestali o nich powiadamiać) oraz aptekarski wynik a zarazem szczerą niechęć środowisk demokratycznych, które uznały ich za pożytecznych idiotów PiS-u, rozbijających głosy przyszłej Koalicji 15 Października.  Za to w wyborach samorządowych sprzed roku niezależni, w luźnym tylko i niezobowiązującym sojuszu z Konfederacją znów byli sobą. Skupili się na sprawach lokalnych i regionalnych swoich Małych Ojczyzn. I zostali za to nagrodzeni przez wyborców. Przewodniczący Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej Konrad Rytel uzyskał reelekcję do sejmiku Mazowsza, radną tego samego szczebla została w województwie świętokrzyskim Katarzyna Suchańska. Jasno chyba wskazuje to kierunek, w jakim powinni zmierzać samorządowcy niezależni, chociaż oczywiście to radni o tym zdecydują, a nie komentator.  Na pewno rozpoznawalni w wielu miejscach jako “dobrzy gospodarze” stać się mogą zaczynem integracji środowisk niepartyjnych, za to polityką – niczym u  Arystotelesa pojmowaną jako dobro publiczne – zainteresowanych. 

Podczas gdy media głównego nurtu w niedawnej kampanii złamały większość przykazań i wszystkie zawodowe kodeksy etyczne, wyścig prezydencki najbardziej demokratycznie relacjonowany był w internecie, pomimo nieuniknionej tam obecności inicjatyw hejterskich lub sponsorowanych zza wschodniej granicy. Jeśli ludzie młodzi niespodziewanie zagłosowali tak masowo, stanowi to w znacznej mierze zasługę aktywności w sieci: nic nie ujmując amatorom, zwłaszcza tej trwałej i profesjonalnej.

Za uzasadnienie istnienia portali takich jak Gruszka wystarczy wprawdzie samo dziennikarstwo jako sztuka, ale w istniejącej sytuacji pewna misja też się w jej uprawianiu zawiera. Wielobarwność i konfrontacja poglądów w ramach jednej marki nie stały się bowiem możliwe w większości mediów głównego nurtu. 

W tym sensie oferta dla tych, co szukają wiadomości i pogłębiającej je analizy okazuje się cenna, gdy współistnieje i konkuruje z przekazem adresowanym do przekonanych i obliczonym na utwierdzenie ich w wierze. 

Czas bowiem na wątpiących, chciałoby się powiedzieć po tych wyborach, gdzie pewność siebie kandydaci i ich sztaby prezentowali raczej w nadmiarze.        
 
Nadchodzi też czas nieuchronnych poszukiwań, skoro tak wiele dotychczasowych struktur nie tyle zawiodło, co stało się zaprzeczeniem tego, co w pracy parlamentarnej określa się mianem intencji ustawodawcy. Wielu głosującym po raz pierwszy w tym roku, być może nie mieści się w głowie, że w czasach wcale nie tak dawnych Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, stworzona przecież na wzór najdoskonalszej demokracji francuskiej, zachowywała niezależność i wysoki prestiż społeczny, główny program informacyjny TVP o 19,30 podawał wiadomości sprawdzone i w zrównoważonej formie, trzymając się zasady prezentowania racji każdej ze stron; zaś juryści z Sądu Najwyższego nie dzielili się na swoich i obcych, w zależności od punktu widzenia obserwatora. Nie była to żadna prehistoria. Straciliśmy to, chociaż z mediów właśnie najczęściej i od sędziów również słyszymy, jak Polska się rozwija.    
 
Wszelkie ruchy protestu, wściekli i oburzeni, okazują się w nowoczesnej Europie bytem nietrwałym. Niewiele po nich zostało nawet w Hiszpanii, szczególnie dotkniętej globalnym kryzysem po upadku Lehman Brothers przed ponad piętnastu laty.  We Francji kolejna już generacja roztropnych umiarkowanych polityków skutecznie trzyma z dala od wpływu na jakiekolwiek realne decyzje następne już pokolenie Le Penów, podobnie jak ich poprzednicy czynili to z prosowieckimi komunistami pomimo 30-procentowego poparcia przez nich uzyskiwanego w demokratycznych wyborach. Polacy, wbrew utyskiwaniom autorytetów na ich domniemane zamiłowanie do skrajności, też z czasem odrzucili Samoobronę Andrzeja Leppera, a z całej Ligi Polskich Rodzin (38 mandatów do Sejmu w 2001 r.) pozostał tylko w roli adwokata i totumfackiego Donalda Tuska oraz jego rodziny mec. Roman Giertych. 
 
W epoce sztucznej inteligencji o łatwe recepty nietrudno. Ona wygeneruje je na poczekaniu. Dlatego zamiast się totalnie czemuś sprzeciwiać warto pokazać, jak da się zrobić to lepiej, wtedy przekona się zainteresowanych rozwiązaniem problemu. I poprawą stylu, ale i jakości życia publicznego w Polsce. 
 
Powszechny sprzeciw wobec hejtowania małej Kasi Nawrockiej już raz pochwaliłem. Podobna dezaprobata wobec motywu dziadka z wermachtu, powodowana nie zamiarem obrony Donalda Tuska, lecz respektowania zasad przyzwoitości, gdyby przed 20 laty miała miejsce, mogła pewnie zapobiec dalszej karierze autora tego konceptu Jacka Kurskiego a tym samym późniejszej destrukcji dobrej marki telewizji publicznej za jego prezesury, czego skutki wciąż odczuwamy. Tak samo jednak zabrakło odcięcia się demokratów od Tomasza Lisa, co przed 10 laty posłużył się w programie sfałszowanym wpisem Kingi Dudy, córki Andrzeja, późniejszego zwycięzcy wyborów prezydenckich. 
 
Kategorii przyzwoitości w życiu publicznym nie da się jednak zawęzić do bezsprzecznie uzasadnionej troski o dobrostan rodzin polityków. Wyborcy też mają do niego prawo. Tylko poza parlamentem da się zainicjować akcję na rzecz sprowadzenia wynagrodzeń mandatariuszy do rozsądnych granic, skoro nie tak dawno byliśmy świadkami gorszącego sojuszu PiS i PO na rzecz podniesienia poselskich uposażeń (niejawne ustalenia zawarli ówcześni szefowie klubów Ryszard Terlecki i Borys Budka). Wymogiem zdrowego rozsądku ale i przyzwoitości wydaje się, żeby poseł czy senator zarabiali średnią krajową. Co nietrudno uzasadnić argumentem, że wtedy będą osobiście zainteresowani, żeby rosła. Za to kontrargument, że wysokie uposażenia parlamentarzystów zapobiegają korupcji okazuje się – z oczywistych względów – obraźliwy zarówno dla nich samych, jak inteligencji wszystkich, którzy go słyszą.   
 


          Wspólnota rodzi się w dialogu

 
Nie zdarza się, by kasta rządząca wyrzekła się dobrowolnie własnych przywilejów. Zdolna jest za to odpuścić je w panice, że władzę straci i zostanie przez innych zastąpiona.  Czego nie da się przeforsować, warto przynajmniej wprowadzić do debaty publicznej. Jeśli ludzie to za słuszne uznają. Sieć zaś stwarza nieznane przedtem możliwości, by ich nastroje wysondować. I stworzyć mapę zainteresowania i poparcia dla konkretnych inicjatyw. Jak również ścieżkę dochodzenia do ich realizacji. Nawet jeśli profanom i ignorantom internet kojarzy się z hejtem, czy wręcz uznają, że upowszechnienie sieci sprzyja agresji w polityce, jak utrzymują nawet niektórzy socjologowie. Co jak rozumiem – aby pokusie złości nie ulec – swoje referaty i doktoraty piszą na brudno kopiowym ołówkiem po jego uprzednim poślinieniu. Zaś jako jeden z sześciorga w Polsce w 1984 r.  laureatów międzynarodowego konkursu dla maturzystów na esej organizowanego przez Alliance Francaise zaświadczam, że wbrew jednemu ze znanych felietonistów przezywanie Rafała Trzaskowskiego “bonżurem” nie stanowi wcale przejawu nienawiści w sieci, bo słowo to po francusku nie jest obelżywe, lecz oznacza wyłącznie pozdrowienie. Gdy ci się wszystko kojarzy, odwiedź paru lekarzy – głosi studencka rymowanka. 
 
O sile internetu przekonali się nie tak dawno w trakcie arabskiej wiosny bliskowschodni dyktatorzy, którzy nie tylko sami sobie wydawali się wieczni. A przedtem poradzieccy kacykowie podczas kolejnych kolorowych rewolucji na wschodnim kierunku geopolitycznym.
Fot: Beth McDonald (Unsplash).
 Jeszcze większe okazują się tożsamościowe i perswazyjne możliwości sieci w demokracji. Co nie oznacza oczywiście, że wyłącznie tam należy poglądy wymieniać.       
 
Wspólnota rodzi się w dialogu, o czym też warto pamiętać. Czasem z autentycznej potrzeby, częściej dla uśmierzenia deficytów i niedoborów. Niekiedy dla urzeczywistnienia zasad, których realizacja wydaje się oczywista.   
Szlachta zawiązywała konfederacje wówczas, gdy realna władza słabła i trzeba ją było zastąpić, lub przeciwnie – kiedy król czy kanclerz przejawiali tendencję do zaprowadzenia tyranii. Wspólne działania nie oznaczały jedności poglądów a czasem nawet religii, choć w tamtych czasach pozostawała ona dla wszystkich ważna. Gdy cel osiągnięto, rozjeżdżano się na powrót do domów. 
 
Również dziś, jak się wydaje, sens ma ruch zadaniowy,. w sytuacji gdy do zinstytucjonalizowanych partii należy mniej niż jeden procent Polaków (wedle GUS z końcem 2022 r. istniało 99 partii, z których realnie działało 66, łącznie zaś zrzeszały 203,8 tys członków co stanowi 0,8 proc obywateli, dysponujących prawami wyborczymi [3]), a estymą się one nie cieszą, bo na szacunek nie zasłużyły. Obrosły też strukturami pasożytniczymi, wyciągającymi środki z budżetu, a wywodzącymi .się nie tylko z najbardziej krytykowanych tu branż medialnej i demoskopijnej. 
 
Polacy od wielu dekad płacą podatki nie tylko na samych polityków – co wydaje się złem koniecznym – ale też na ich rozbudowane dwory i folwarki. Czas zapewne pokazać, że w kwestii demokracji nie potrzebujemy tylu pośredników tak kosztownych. I dużo więcej, niż im się wydaje, jesteśmy w stanie zrobić sami.           
 
[1] Marek Kęskrawiec. Media oczami OBWE. “Tygodnik Powszechny” nr 24 (3962) z 11-17 czerwca 2025
[2] por. m.in CBOS: Demokracja – postawy i oceny. Komunikat z badań nr 128/2024; CBOS. Stosunek do demokracji i ocena jej funkcjonowania, nr 147/2023
[3] Informacja Sygnalna GUS “Partie polityczne w 2022 r.” z 31 stycznia 2024 stat.gov.pl 
 
Zdjęcie główne: Radisson US (Unsplash).
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
“Hyde Park” – arena pustych słów

“Hyde Park” pokazuje politykę, w której rolę selekcjonerską jaką do niedawna odgrywała telewizja – bez reszty przejmuje internet. Czy się w tę sieć zaplączemy, czy nauczymy nią skutecznie łowić to, co życiodajne a nie zatrute?Czytaj więcej ..

Zimna wojna nerwów

Po zrozumiałym szoku, jaki wywołało masowe wtargnięcie do Polski wrogich obiektów w nocy z 9 na 10 września – nadchodzi podobnie trudny czas testowania naszej cierpliwości i poczucia bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Dron… nie z jasnego nieba

Nalot prawie dwudziestu dronów rosyjskich jakie nadleciały nad Polskę z Białorusi wskazuje, że w tym wypadku to my, a nie Ukraina stanowimy cel dla Kremla. Jeśli jednak zamiarem Władimira Putina pozostawało wzniecenie u nas paniki, ten zamysł nie został zrealizowany.Czytaj więcej ..

Korzyści z kohabitacji

Utyskując na dwutorowość polskiej polityki zagranicznej i traktowanie jej jako jednego z pól bitewnych zimnej wojny toczonej przez obozy premiera i prezydenta – warto mieć świadomość, że jej utarczki nikogo poza Polską nie obchodzą.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments