Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów

Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.
 
Prezydent Andrzej Duda obwieszcza w mediach,  że Polska powinna otrzymać broń atomową do rozmieszczenia na naszym terytorium, jakby fakt był postanowiony, a w grę wchodziło dopracowanie drobnych uzgodnień, zwłaszcza, że z wysłannikiem Donalda Trumpa gen. Keithem Kelloggiem miał już odbyć na ten temat rozmowę. Po czym Amerykanie, w tym wiceprezydent D. H.  Vance,  oznajmiają,  że nie mają takich planów. I dodają, że byłby to szok. W dodatku wspomniany Kellogg na prośbę Rosjan zostaje odsunięty od pokojowych rozmów dotyczących Ukrainy, a sposób w jaki go szef potraktował wskazuje, że nie mógł uprzednio poważnie broni jądrowej sojusznikom rozdawać.    
Z kolei premier Donald Tusk zapowiada masowe szkolenie wojskowe mężczyzn, chętnych do wzięcia w nim udziału – a zapytani o sprawę fachowcy od obronności, w tym dzielni weterani misji w Afganistanie i Iraku wskazują więcej biurokratycznych niebezpieczeństw, wiążących się ze wdrażaniem zapowiedzianego projektu niż zysków, jakie miałby przynieść. 
 

 

  Polska Turcją Europy? Nie, raczej podziękujmy…

Tusk właśnie wrócił z Turcji, przy czym marketingowe racje przeważyły nad dotychczasową rezerwą wobec jej przywódcy Recepa Erdogana,  którego demokratycznym liderem z pewnością nazwać się nie da: znawcy tematu przypisują mu przecież,  że zorganizował pucz przeciw samemu sobie, żeby mieć pretekst do zwalczania opozycji. Tymczasem po rozmowach w Ankarze usłyszeliśmy od Erdogana, że Polska wesprze starania jego kraju o wstąpienie do Unii Europejskiej. Tusk tego nie zdementował. Jak wiemy, zjednoczona Europa konsekwentnie od 1962 r, trzyma Turcję w poczekalni, czyli wciąż ze statusem kandydata, do czego przyczynia się fakt, że kraj zwykle miewa liderów podobnych w swoich zapędach do obecnego. Geograficzne położenie Turcji,  której tylko  skrawek terytorium do Europy należy stanowi tylko pretekst dla sceptycyzmu wobec jej udziału w integracji.   

Nie ma co jednak objawiać tu troski o turecką demokrację, bardziej istotne okazać się może dla nas ostrzeżenie przed budowaniem sobie podobnej pozycji na wschodniej flance Sojuszu Atlantyckiego. Turcja jak wiemy ma ogromną armię i  mnóstwo wydaje na zbrojenia. Nie czyni jej to jednak wcale potęgą polityczną nawet w regionalnym wymiarze. Mało kto traktuje poważnie tureckich polityków w stolicach światowych mocarstw. Co zaś najważniejsze, Turcja nie jest wcale krajem bezpiecznym:

zagrażają jej od wewnątrz Kurdowie ze swoimi formacjami paramilitarnymi, z zagranicy zaś sąsiadująca od południa Syria, gdzie właśnie władzę objęli fundamentaliści muzułmańscy, niektórzy mający za sobą pobyt w amerykańskich więzieniach (Erdogan też nawiązuje do politycznego islamu, ale w wersji soft: poplecznicy Al-Kaidy to dla niego wróg śmiertelny). Poza tym oczywiście, podobnie jak my, Turcja obawiać się musi Rosji. 

Recep Tayyip Erdoğan, prezydent Turcji.

Prosta wyliczanka przeciwności losu ją dotykających skłania raczej, by pod adresem rządzących Polską sformułować słynne ostrzeżenie słowami Aleksandra Kwaśniewskiego: nie idźcie tą drogą. Żaden to dla nas wzór. 

Zresztą los egzotycznych sojuszy w naszej historii okazywał się oczywisty. Poza tym ewentualne wycofanie przez Donalda Trumpa sił amerykańskich z Europy, teraz niestety całkiem prawdopodobny pesymistyczny wariant, zniweczy nasze ustalenia z Ankarą, bo Turcji bliżej do USA (należy do NATO) niż do UE poza strukturami której wciąż pozostaje.

 

  Miękka siła to nie fikcja

Dziś bardziej racjonalne byłoby raczej porozumiewanie się ze świadomą zagrożenia rosyjskiego Norwegią, również do Unii Europejskiej nie należącą, za to poprzez fundusze pomocowe (noszące u nas miano “norweskich” po prostu, chociaż uczestniczą w nich także Kanada i Szwajcaria) wspierające umiejętnie drogą objawiania “miękkiej siły” opór Ukrainy. Sam miałem okazję, jako jeden z nielicznych politycznych dziennikarzy w Polsce, odwiedzić urządzony siłami polskich samorządowców i młodzieży z rodzin repatriantów ze Wschodu (zrzeszonej w Klub Możliwości), ale za pieniądze ofiarodawców norweskich, kanadyjskich i szwajcarskich ośrodek zorganizowany w nikomu wcześniej niepotrzebnym wysłużonym hotelu w Święcicach pod Ożarowem, który niedługo po 24 lutego 2022 r. stał się więcej niż tylko tymczasowym domem dla trzystu wojennych uchodźców ukraińskich. Widziałem tam zadowolone buzie ukraińskich dzieci i wyzbyte już zafrasowania twarze kobiet, które gdy tylko przyjechaliśmy nawiązały z nami rozmowę nie o nalotach i ostrzale w ich ojczyźnie, lecz zaletach samochodu terenowego, którym podwiózł mnie tam jeden z organizatorów ośrodka.  Odzyskane prawo do normalnego życia jego gości stanowiło najlepszy wyraz zwycięstwa tych, co go zbudowali. W trakcie rozmowy dołączyła do nas jedna z ukraińskich dziewczyn, świeżo z pociągu podmiejskiego, która nam i koleżankom pochwaliła się, że właśnie zdobyła pracę “przy kebabie w Błoniu”. 

Bo też uciekinierom niewiele brakowało wtedy do szczęścia. I jeśli je osiągnęli, pomimo wojennych przeciwności, stanowi to zasługę Polaków pomagających im bezpośrednio i zagranicznych fundatorów ich wspierających.

W znakomitym opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza “Zarudzie” znajduje się przejmująca scena, w której powstaniec styczniowy, przeprawiąjący przez rzekę emisariusza, a obaj zmierzają na tereny zamieszkałe przez ludność ukraińską, by na nie działania powstańcze rozszerzyć, wyrzuca za burtę promu do rzeki swój pistolet. Ten emisariusza zresztą też. I pokazuje trzymany w ręku egzemplarz “Złotej Hramoty”, skierowanej do Ukraińców idealistycznej proklamacji o równości i prawie do wolności wszystkich ludzi. To teraz będzie nasza broń – oznajmia powstaniec. Jakby nie zdając sobie sprawy z faktu, że chłopi na terenach, na które zmierzają oni we dwóch z emisariuszem powstańczego rządu, pozostają niepiśmienni i żadnej Hramoty nie są zdolni przeczytać ani zrozumieć. Trochę racji jednak ten desperat ma, chociaż wnioski z sytuacji wyciąga dla siebie fatalne.

Powstanie Styczniowe jak wiemy przegrało również dlatego, że jego dowódcy przecenili  aspekt militarny insurekcji a nie przygotowali zawczasu propagandy na użytek ludności chłopskiej, nie tylko ukraińskiej, polskiej też,   która niekoniecznie uwierzyć musiała na słowo w górnolotne zapewnienia dotychczasowych panów ze szlachty.

 

  Nie wyrzucać pistoletu do rzeki, jeśli może się nam przydać

Ze zdumieniem odnotowuję, że ta znana z prozy Iwaszkiewicza postawa straceńczego wyrzucania pistoletu do rzeki powraca w obecnej sytuacji. Jak się wydaje, również w dobrej wierze.  
 
Prof. Magdalena Środa, filozof i autorytet społeczny, oburza się na łamach  “Gazety Wyborczej”: “Można zawiesić przekonania pacyfistyczne, jeśli sytuacja jest poważna (robili to i Gandhi, i Russell), ale trudno zaakceptować hurrardosne podniecenie polityków i ministrów,  że udaje im się wydawać miliardy na śmiercionośną broń oraz że za dziesięć lat staniemy się najbardziej przygotowanym do zabijania narodem Europy.  Oczywiście wszystko w imię pokoju. Szczęście z powodu zwiększonego potencjału zabijania co rusz okazuje minister Władysław Kosiniak-Kamysz, skądinąd obrońca życia i wartości chrześcijańskich, które nakazują miłować bliźniego. Prawdziwą odę do radości usłyszałam z ust pana ministra, gdy dzielił się z mieszkańcami Inowrocławia wiedzą, że śmiercionośne Apache będą stacjonowały właśnie w tym mieście i Polska wkrótce stanie się “potęgą w śmigłowcach bojowych”” [1].
 
Filozofkę martwi muskularna retoryka ministra obrony w której dostrzega propagowanie przemocy. Zaś mnie raczej perspektywa, całkiem dziś realna, że Amerykanie w imię globalnego realizmu Donalda Trumpa nie tyle nam te śmigłowce zabiorą, co przestaną je serwisować, a wtedy – nawet jeśli Apache pojawią się w Inowrocławiu, z czasem będą tam stały bezużytecznie.     
 
Propagowana przez prof. Środę propozycja, żeby zbroić się,    ale wyłącznie po cichu,  wcale się tym nie chwaląc – zawiera jedną podstawową słabą stronę. Wierzyć przecież  powinniśmy, jako ludzie roztropni, chociaż niekoniecznie filozofowie, że broń i wyposażenie gromadzimy i odnawiamy, podobnie jak żołnierskie przygotowanie i sztabowe plany obrony – nie po to, żeby od razu pójść  na wojnę, tylko by jej skutecznie zapobiec. Odstraszyć   potencjalnego agresora. Przekonać go, że  atakowanie Polski się nie opłaca. I też pozbawić go ewentualnego poparcia dla podobnej akcji we własnym społeczeństwie,  jeśli dowie się ono, że inwazja łączyć się będzie z licznymi ofiarami po stronie napastnika. 
 
Oczywiście Rosja rządzona przez Władimira Putina nie jest państwem demokratycznym,  lecz w dobie internetu i popularności komunikatorów społecznościowych kategoria opinii publicznej również  wobec niej znajduje zastosowanie.  Zresztą sukcesy Rosjan w szachach,  informatyce (Skolkowo. podmoskiewski odpowiednik Doliny Krzemowej to przecież nie propagandowa atrapa lecz wyraz tego samego narodowego geniuszu co kiedyś zrodził dzieła Iwana Turgieniewa czy Lwa Tołstoja, przez cały świat cenione) czy naukach ścisłych dowodzą,  że nie z niepiśmienną ludnością, jak w wypadku XIX wieku i terenów obecnej Ukrainy – wracam znów do “Zarudzia” Iwaszkiewicza – mamy do czynienia.
 
Całkowicie podzielam  natomiast znużenie prof. Środy przechwałkami polityków ponad stan i ich wojowniczymi zapewnieniami. Filozofkę one gorszą, bo uznaje je za wyraz braku szacunku dla humanitarnych wartości. Mnie też bulwersują,  ale z tego powodu, że często okazują się bez pokrycia. Przykłady już podawałem.
 
Magdalenę Środę razi ryk tygrysa – najwyżej minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz obrazi się na mnie,  że  instrumentalnie posługuję się czułym określeniem, jakim publicznie zwykła go obdarzać jego małżonka – mnie zaś niepokoi, że ten tygrys może okazać się papierowy. Szczerzenie zębów ani porykiwanie tej prawdy wtedy nie zamaskują. Czyli tak naprawdę wiele nasze stanowiska w tym sporze łączy.
Czasu za to mamy niewiele na wykazanie, że Polska papierowym tygrysem nie jest. To również pora,  żeby skutecznie uruchomić   naszą  miękką  siłę, potencjał bardziej realny, niż ten zbrojeniowy. Bez wyrzekania się wzmożonej polityki  obronnej. Czyli bez wyrzucania pistoletu do rzeki, po prostu.

Paradoksalnie gęsto przywołująca w sukurs dla swojego stanowiska wartości humanitarne prof Środa naszej miękkiej siły nie docenia, skoro utrzymuje, że “właściwie cała nasza historia to potyczki wojskowych, powstańców,  “wyklętych”  a nasz patriotyzm ogranicza się do pochwały oręża i martyrologii” [2]. Gdyby Magdalena Środa przed napisaniem tekstu spytała o zdanie własnych studentów, zapewne za przykład patriotyzmu uznaliby raczej pomoc wygnanym z ojczyzny przez rakiety Putina Ukraińcom niż insurekcje sprzed wieków, z jednym może tylko wyjątkiem bliższego nam nie tylko chronologicznie Powstania Warszawskiego – gdzie jednak właśnie poświęcenie cywilów  (stanowiących  ponad 90 proc jego ofiar) stanowiło wymiar z pewnością istotniejszy od krótkotrwałego przechwycenia tej czy innej placówki czy celności wystrzeliwanych pocisków, których zapasów nie kwapili się uzupełniać zrzutami wyznający humanistyczne wartości zachodni alianci. 
 
Co więcej – Magdalena Środa, jako uczestniczka wielomilionowego pokojowego i działającego świadomie bez  użycia przemocy ruchu społecznego Solidarności (podobnie jak piszący te słowa, a także właściciel portalu, w którym się ukazują) wie doskonale, że wolny świat nas podziwiał, a ci, co na swobody obywatelskie dla siebie dopiero czekali nam zazdrościli – właśnie za sprawą “miękkiej siły”, jaką wykazali się w latach 80. Polacy. W opozycji czciliśmy Ottona Schimka, austriackiego żołnierza niemieckiej armii, rozstrzelanego przez hitlerowców za to, nie chciał zabijać polskiej ludności cywilnej. Pamiętaliśmy zarówno o Januszu Korczaku jak Maksymilianie Kolbem a nie są to postaci znane z pól bitewnych. 
Różnica tak zamanifestowana nie zmienia faktu, że opis świadomości władzy przeprowadzony przez prof.  Magdalenę Środę uznaję w znacznej mierze za trafny.  A przy tym jestem pewien, że cała ta papkinada złości zwyczajnych obywateli dalece bardziej niż profesorów. Zgadzam się na poziomie diagnozy, sprzeciwiam konkluzjom, dlatego w podtytule zaznaczyłem, że wcale nie będzie to polemika. Nie zamierzam oprotestowywać niechęci autorki do radosnej mocarstwowości objawianej na poczekaniu przez liderów, których dotychczasowe opcje sojusznicze – tak proamerykańska jak niemiecka – dotkliwie zawiodły, jak opisywałem niedawno w osobnym tekście. Tym bardziej rażą więc zachowania decydentów przywodzące na myśl najbardziej znaną spośród polskich komedii.
Roman Polański w roli Papkina – bohatera „Zemsty" Aleksandra Fredry

Józef Papkin jak wiemy ze swoimi fikcyjnymi rozlicznymi przewagami śmieszy już kolejne pokolenia tak wycieczek szkolnych jak innych widzów teatrów a narodził się pod piórem hr. Aleksandra Fredry w czasach (“Zemstę” wydano w 1838 r. we Lwowie), w których powstawały wzorce patriotyzmu, dzisiaj publicznie demonstrowane, na szczęście zwykle w sposób bardziej rozumny, niż czyni to władza. W znacznej mierze przeciwskuteczna w swoich działaniach, przy czym to wrażenie tak rządu jak prezydenta dotyczy.

 

  Kwestia techniki… czy roztropności

Nie ma sensu tracenie czasu na publiczne przechwałki, internetowe pogwarki naszych oficjeli z palatynami Donalda Trumpa, z których to przekomarzań niewiele wynika. Podobnie jak z prezydenckich – mowa już o Dudzie a nie lokatorze Białego Domu – zapewnień, że niebawem  zawita do nas broń jądrowa. Przez Amerykanów naprędce i gorliwie dementowanych.              
 
W tym kontekście przypomina się niestety okrutny dowcip ze schyłkowego czasu zimnej wojny:
– Kiedy do Związku Radzieckiego dotrze najnowsza technika?
– W dziesięć minut po naciśnięciu guzika – brzmiała odpowiedź. To na szczęście  anegdota tylko.
 
Zamiast szkoleń,   które źle  zorganizowane przez biurokratów przypominać będą paintball organizowany w trakcie wyjazdów integracyjnych przez korporacje, kwestią wartą natychmiastowej uwagi – i powagi, jeśli tak dodać można – okazuje się obrona cywilna. Wreszcie uchwalono ustawę, która daje podstawy prawne do jej działania, bo PiS za swoich rządów nie zadbało nawet o to: stare regulacje wygasły, nowych nie przegłosowano.  Nawet jeśli nie brzmi to atrakcyjnie, warto sobie uświadomić, że  w obecnej sytuacji kwestii schronów czy sposobów i dróg ewakuacji ludności nikt roztropny lekceważyć nie może. 
 
Co istotne, partnerem codziennym władzy centralnej stać się tu może samorząd, bez porównania lepiej od niej przez mieszkańców oceniany, co wynika również z “miękkiej siły” jaką wykazał się w walce z klęskami żywiołowymi i pandemią czy wspomagając uchodźców z Ukrainy – rekordzistą jeśli chodzi o liczbę podjętych po staropolsku gości w porównaniu do liczby mieszkańców  okazał się podwarszawski Serock, którego burmistrz, niezależny Artur Borkowski wybrany został niedawno – czemu trudno się dziwić – na kolejną kadencję.  
 
Obrona cywilna to nie hasło, lecz bezpieczeństwo w wymiarze lokalnym.  Wokół tej sprawy, bardziej niż przy okazji gonitwy po poligonach,  dokonać się  może rzeczywista mobilizacja społecznej energii. Natomiast pomysł szkoleń Tuska zanadto przypomina pamiętną obronę terytorialną i “szwejków” jako wymarzoną gwardię przyboczną b. pisowskiego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Jeśli nawet wielkich szkód tamten projekt nie przyniósł, stratą czasu i pieniędzy na pewno się okazał.
 
Jednego i drugiego nie mamy dziś za dużo, z pewnością…          
 
[1] Magdalena Środa. Zbroję się, ale się nie cieszę.  “Gazeta Wyborcza” z 14 marca 2025            
[2] ibidem
 
Zdjęcie główneThe New York Public Library
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Pożegnanie Papieża

Jeszcze w niedzielę Wielkanocną Papież Franciszek spotkał się z wiernymi, chociaż orędzie dla nich przeznaczone odczytał już jego sekretarz; Ojciec Święty nie miał już siły, aby to uczynić osobiście. I tak podziwiano go za to, że publicznie się pojawił. Dzień później, w Wielki Poniedziałek, w Polsce potocznie zwany lanym, zakomunikowano

Wybór na najtrudniejszą kadencję

Niska jakość kampanii, jaką obserwujemy, a także format samych kandydatów, z których żaden jeszcze jako mąż stanu się nie zaprezentował nie zwalnia nas od monitorowania wszystkiego, co się w kampanii dzieje. Zaowocuje to bowiem wyborem prezydenta, który stawi – lub nie stawi – czoła zagrożeniom, z jakimi nie mieli do

Ani plebiscyt ani konkurs piękności

Skoro zasadnie utyskujemy na “płaskoziemców” i antyszczepionkowców, tym bardziej warto sprzeciwić się działaniom tych, co zachowują się jakby chcieli nam obrzydzić zbliżające się wybory prezydenckie. Nawet jeśli z ich kalkulacji wynika, że niska frekwencja sprzyja ich własnym szansom.Czytaj więcej ..

40 lecie Ruchu Wolność i Pokój

W czasach schyłkowych PRL, trudnych jednak także dla opozycji, WiP wyrywał najmłodsze roczniki z marazmu, oferując pomysłowe formy protestu i zaangażowania społecznego. Oprócz samej legendy jego dorobkiem stało się urzeczywistnienie umiejętnie stopniowanych zamierzeń, co stanowiło wyjątek w niełatwych realiach Polski.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments