Patron Polski inteligentnej

Żegnamy Pawła Śpiewaka (1951-2023)

Inteligenta polskiego nie tylko trafnie opisał, ale przywrócił mu dumę i tożsamość. Również za sprawą słynnego do dziś, chociaż 35 lat upłynęło od publikacji, słynnego tekstu Pawła Śpiewaka o japiszonach w zalegalizowanej – pierwszy taki wypadek między Łabą a Władywostokiem – “Res Publice”, inteligencja polska nie rozpada się wcale, jak jej wróżono, na ambitną klasę średnią i walczącą o przeżycie sferę budżetową.
 
Profesor odszedł na zawsze, jego książki i artykuły z nami pozostaną.
 
Bezradność autorów nekrologów, pożegnań i wspomnień okazuje się czasem porażająca i tylko powaga, należna śmierci powstrzymuje przed wykpiwaniem tej nieporadności. W wypadku Pawła Śpiewaka odniosłem wrażenie, że Profesor sam serdecznie by się ubawił, podczytując z innego świata, co o nim smarują indolentni beneficjenci “wujka Google’a” i zacietrzewionej ciotki Wikipedii.
A poczucie humoru miał przednie i zachował je do końca. Co nie znaczy, że nie było dla niego nic świętego. Żałuję bardzo, że już nigdy nie porozmawiamy o ataku TVN na pamięć Karola Wojtyły. Pewien jestem, że i w tej kwestii znalazłby do powiedzenia wiele rzeczy nowych i odkrywczych. 
 
Przywracał polskiej pamięci zapomnianych myślicieli politycznych z dawnych lat. Z pełnym krytycyzmem opisywał odradzanie się społeczeństwa obywatelskiego, najpierw w wydawanej poza zasięgiem cenzury “Res Publice” wygenerowanej przez nie godzących się na przaśności socjalizmu gierkowskiego inteligentów z Warszawy i Lublina. Później w piśmie o tym samym tytule, trafiającym już do kiosków i oznaczających myślnikami w kwadratowych nawiasach liczne tam ingerencje cenzury. Wreszcie w telewizji, po zmianie, w pierwszym “dzienniku bez komunistów” – “Obserwatorze” TVP, dla którego miałem zaszczyt nagrywać jego wypowiedzi, nigdy sztampowe, zawsze odkrywcze i zwykle na dowcipnym koncepcie oparte. Później także w “Wiadomościach” w lepszych dla tego programu czasach.
 
Pamiętam, jak wraz z ekipą tych ostatnich pojechaliśmy do góra trzydziestometrowej kawalerki Pawła Śpiewaka na warszawskich Stegnach. I tam jeden z czołowych operatorów programu omiótł spojrzeniem wnętrze i zaproponował niebanalny plan. Nie pamiętam już, który to był z artystów sztuki telewizyjnej: Jerzy Ernst, Władysław Malarowski a może młody Mark Tittel wtedy świeżo po szkole łódzkiej. 
Z braku kadru w środku, ustawiliśmy profesora Śpiewaka na niewielkim balkonie, tak, że w tle miał za sobą całe blokowisko. Pasowało to do wypowiedzi na temat postaw Polaków. Podziwiano później tę realizację, bo normą sejmowych nagrań pozostawało wtedy czasem ustawianie polityka tak, żeby za nim nie było widać drzwi do toalety, reszta pozostawała nieistotna, bo profesjonaliści telewizyjni machali często ręką wobec nerwicy natręctw typu “szybciej, szybciej”, objawionej przez roztrzęsioną i zastrachaną o utrzymanie własnej pozycji sejmową ekipę żurnalistów. Ale wtedy inni 
operatorzy z uznaniem kwitowali udane nagranie prof. Śpiewaka: – Nieźle musiał ktoś dopalić;

Bo poradzenie sobie z kontrastami światła to w takim wypadku podstawa powodzenia.

Dopalić, jeśli już to słowo padło, potrafił również sam Paweł Śpiewak. Wrażliwy na swobody demokratyczne, nie godził się na autorytarne pomysły ani projekty drogi na skróty. Od początku zwolennik reform liberalnych, sprzeciwiał się kategorycznie złodziejstwu i korupcji. Dlatego u schyłku drugich rządów SLD i prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, opowiedział się za stanowczą zmianą w Polsce. Nie stał się jednak jej beneficjentem. Wtedy zresztą miała ją symbolizować niedoszła koalicja PiS z PO (wcześniej w 2002 r. obie partie poszły razem do 14 z 16 sejmików wojewódzkich z jedną listą), teraz zajadłych oponentów.

Mierzi więc wymienianie przez wspomnianych już dyżurantów od nekrologów w pierwszych słowach faktu pełnienia przez Śpiewaka mandatu poselskiego. Posłem był rzeczywiście – raz jedyny i to przez dwa z prawie 34 już lat transformacyjnej demokracji w Polsce. W trakcie skróconej kadencji 2005-7. W ławach poselskich czuł się fatalnie. W jednym z ostatnich tekstów, dla “Polityki”, wspominał, jak zawsze mróz go tam przejmował. Nie tylko za sprawą rozkręconej “na full” klimatyzacji parlamentarnej. 

Próbował wtedy uczyć Donalda Tuska szacunku dla wolnościowych wartości, jakie przez lata sam opisywał, ale w dobie dominacji gry w polityce nie dopiął celu. A ściślej, zaproponowano mu przed kolejnymi wyborami, żeby zamiast do Sejmu kandydował do Senatu. Bo stamtąd miał do Tuska dalej. Jako człowiek ambitny i potrafiący wiele poza swoim głównym zawodem, obraził się i odszedł z parlamentarnej polityki. Sami oceńmy, czyja to strata.

Podkreśla się także we wspomnieniach, że kierował Żydowskim Instytutem Historycznym. Oczywiście nie była to funkcja na miarę jego inwencji i energii. Nie stał się nobliwym starszym panem, którego główną troskę stanowiłaby coroczna organizacja Chanuki ani nawet obchodów rocznicy straceńczego i heroicznego Powstania w Getcie Warszawskim pod wodzą Mordechaja Anielewicza, bohatera dwóch narodów. Badał i pisał, tak swoją rolę traktował. Na stosunki polsko-żydowskie patrzył z analitycznej perspektywy, bez zacietrzewienia, wciąż nieobcego radykałom z obu stron. Nie porównywał nigdy stodoły w Jedwabnem do oświęcimskich krematoriów. A pojęcia “żydokomuny” nie tylko nie negował, ale umieścił je w tytule jednej ze swoich książek.

Wprawdzie jakieś funkcje pełnił, ale nigdy nie korzystał z samochodu służbowego. Zawsze chodził pieszo po śródmieściu Warszawy. A przypadkowe spotkanie z nim dostarczało zgrabnych i pełnych humoru komentarzy do zdarzeń bieżących. Niejeden z żurnalistów sprzedawał je później jako własne odkrycia szefom oraz opinii publicznej.

Z tą ostatnią Paweł Śpiewak nigdy nie miał kłopotów. Nie zaliczał się do intelektualistów narzekających – jak zwolennicy Tadeusza Mazowieckiego po jego przegranej w pierwszej turze wolnych wyborów prezydenckich ze 

Stanisławem Tymińskim (1990 r.) – że “społeczeństwo nie dorosło”, w domyśle – do demokracji. Bliższy był mu raczej pogląd jego szefa z “Res Publiki” Marcina Króla, zawarty w tytule jego późnej książki: “Byliśmy głupi”. Ze zwycięzcą wspomnianych wyborów Lechem Wałęsą też nigdy Paweł Śpiewak nie wiązał nadziei, chociaż w tym samym czasie budował intelektualne podwaliny Kongresu Liberalno-Demokratycznego, partii która nie tylko odgrywała ważną rolę w rodzącym się obozie prezydenckim ale dała mu premiera: Jana Krzysztofa Bieleckiego. Sceptykiem zawsze pozostawał.

Trochę jak niewierny Tomasz wszystko zawsze lubił sprawdzić osobiście. Gdy po wyborach w 1995 r. Wałęsa zwołał do pałacu prezydenckiego, znajdując sposób, który dawał mu szansę, żeby go nie opuścić po przegranej, spotkanie państwowych liderów w sprawie domniemanego szpiegostwa urzędującego premiera Józefa Oleksego na rzecz Rosjan – oczekując na jego wynik wspólnie z ekipą telewizyjnych Wiadomości spotkałem profesora Śpiewaka przed pałacową bramą. Nie siedział przed telewizorem ani przy radioodbiorniku ale wraz z partnerką przyjechał zobaczyć, co się naprawdę dzieje.

Portret polskiego inteligenta, poważny chociaż nie tający śmiesznostek, stworzył u schyłku odchodzącej epoki, w “Res Publice” właśnie. Nazwał go “japiszonem”, na wzór amerykańskiego “yuppie”, młodego i ambitnego mieszkańca wielkiego miasta. Znalazł dla nich jedną zasadniczą analogię, wspólny mianownik: celebrowanie własnego stylu życia i wpływanie w ten sposób na innych.  

Japiszon warszawski, młodszy brat “yuppie” z NY City, zamieszkiwał na Ursynowie lub na Stegnach jak jego ojciec chrzestny. Własnej pracy, zwykle w instytucie, nie lubił, bo nie dawała satysfakcji. Uwielbiał za to rozmowę przy czerwonym winie i mógł ją prowadzić w nieskończoność.

Z tych rozmów, toczonych nie tylko w warszawskich blokowiskach, narodziła się nowa Polska.

Zanim to jednak nastąpiło, japiszon własne ciasne mieszkanie – o metrażu kawalerki Śpiewaka była już nowa – obsiewał egzotycznymi roślinami w doniczkach, co podobno miały później służyć za przyprawy. Czytał mnóstwo, za to języka obcego uczył się co najwyżej jednego ale i tak nie opanował go do końca. Miał żonę Kasię lub Joasię. Niezawodnie skończyła psychologię, a po mieszkaniu przez okrągły rok chodziła boso, przez co zawsze była przeziębiona.

Tekst o “japiszonach”, chociaż mocno krytyczny, w licznych partiach aż prześmiewczy, stał się metrem sewrskim polskiego inteligenta.

Moja koleżanka z polonistyki i drugich studiów na podyplomowym dziennikarstwie pierwsze w życiu własne mieszkanie urządzała z artykułem Pawła Śpiewaka w ręku. Dopiero po ćwierćwieczu profesor jako trendmaker i ekspert life-style’owy zmuszony był oddać pole tandetnym programom TVN. Ale pokażcie mi Państwo drugiego współczesnego intelektualistę, który aż tak bardzo wpłynąłby na życie codzienne maluczkich. A poza tym – bycie inteligentem znaczyło również wiedzieć, kim jest Paweł Śpiewak. Nawet jeśli na studiach zamiast lektur do egzaminu czytało się, jak sporo studentek polonistyki, ich skrótowe omówienia, zawarte we wstępach do wydań z serii Biblioteki Narodowej.  

Paweł Śpiewak przekonał nas, że słowo inteligencja – w obu znaczeniach, przymiotu umysłu i nazwy grupy społecznej – nie jest tylko zmurszałym i odchodzącym do lamusa dziwolągiem. My z niego wszyscy, jeśli można tak powiedzieć. Chociaż sam nigdy patosu nie znosił. Zamiast się do niego odwoływać, znajdował zwięzły komentarz. Liczne jego pożegnania, wyprane z treści, pokazują, że nie wszystkich podobnej rzeczowości zdążył nauczyć. Ale tych, którzy uznają go za swojego mistrza, wstydzić się nie musi.

W tym, że nie pracujemy wszyscy w McDonaldach ani na stacjach benzynowych przy autostradzie Berlin-Moskwa, że w Polsce pomimo pandemii i niedalekiej od granic wojny trwa życie umysłowe, zaś Olga Tokarczuk dostaje niedawno literackiego Nobla a Paweł Pawlikowski Oscara – znaleźć można sporą dozę zasługi Profesora Pawła Śpiewaka. 

Kłusownicy i ciepłe kluski

Na głównego łowczego kraju minister Hennig-Kloska powołała Eugeniusza Grzeszczaka, którego koło łowieckie o nazwie Bura Chata słynie z brutalnych polowań, po której w okolicy dogorywają w męczarniach zwierzęta. Członkowie Burej Chaty strzelają do zwierzyny z samochodów ..Czytaj więcej ..

Po co Polsce telewizja

Pytanie o potrzebę istnienia telewizji publicznej w Polsce wydaje się mieć sens podobny, co zadawane przez dzieci: a po co nam filharmonia? A Muzeum Narodowe? Jeśli powtarzają je dorośli, pojawia się obawa, że mają coś do ukrycia. Czytaj więcej ..

Politycy sobie, wyborcy sobie

Fenomen powszechnego udziału Polaków w głosowaniu z października ub. r. kiedy to frekwencja przy urnach wyniosła 74 proc nie wstrząsnął klasą polityczną, chociaż powinien. Nie widać oznak naprawy, a swarliwość sięga zenitu. Czytaj więcej ..

Morawiecki zna niemiecki

O tym, że Mateusz Morawiecki ma szanse, by zostać następcą Jarosława Kaczyńskiego w roli prezesa Prawa i Sprawiedliwości przekonanych jest 47 proc z nas, jak policzono w niedawnym sondażu United Surveys. 40 proc Polaków mu tych szans nie daje.Czytaj więcej ..

Czarzasty kadrowym w TVP

Przebieg wydarzeń w siedzibie telewizji państwowej przy Woronicza w ponad miesiąc po przejęciu jej przez “koalicję 15 października” zaprzecza obu dominującym narracjom głównych partii. Wbrew Koalicji Obywatelskiej – żadna trwała odnowa się nie dokonała.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments