
Sejm otwarty – dla jednych bardziej dla innych mniej
- Dodano:
- Kategorie: Komentarz, Polityka Krajowa
Chłopaki z Telewizji Republika dziękowali mu na sejmowym korytarzu za to, że parę godzin wcześniej w trakcie konferencji marszałka Szymona Hołowni spytałem go o restrykcje nagle zaostrzające zasady wstępu do gmachu parlamentu. Jak również dlaczego wprowadza się je selektywnie: dotykają niezależnych dziennikarzy ale już nie pracowników telewizji formalnie prywatnej, a w praktyce rządowej, a przynajmniej… ulubionej przez rządzących. Wszyscy wiemy, o jakiej stacji mowa.
W świecie odwołującym się na co dzień do demokratycznych zasad uznanie ze strony oponenta ma szczególną wartość. Pamiętam, jak jako 27-letni wówczas dziennikarz Wiadomości przygotowując temat prezentujący jak autorzy stanu wojennego miewają się po 11 latach od jego wprowadzenia, przyjechałem do redakcji “Nie”, kierowanej wtedy przez Jerzego Urbana. Już od progu przywitał mnie znany po 13 grudnia 1981 r. telewizyjny propagandysta Marek Barański, z czasem przez Urbana tam zatrudniony. Chociaż przez telefon, umawiając nagranie, przedstawiłem się wyłącznie imieniem, nazwiskiem i nazwą redakcji, tytułowany w latach 80 kapitanem redaktor Barański wykazał się znajomością mojego CV i od razu pochwalił mnie za to, że po raz pierwszy ekipa Telewizji Polskiej ich z kolei redakcję odwiedziła.
– Od razu widać: dobra szkoła Obserwatora – wyraził się przy powitaniu, zanim jeszcze razem do Urbana, by nagrać co potrzeba, poszliśmy. Rzeczywiście zanim znalazłem się w Wiadomościach, miałem okazję pracować w programie Obserwator, dumnie nazywanym pierwszym w historii TVP dziennikiem bez komunistów. Nie ukrywałem wtedy i nie będę tego czynił również teraz, że uznanie osoby wywodzącej się z drugiej strony barykady wcale mnie nie zasmuciło. Z powodów, o jakich była już tu mowa.
Ponad indywidualnymi ambicjami istnieją jednak wspólne reguły, od czasów kiedy przed ponad trzystu laty dwóch dżentelmenów w Londynie: Richard Steele i James Addison zaczęło wydawać “Spectatora”.
Poza specjalistami mało kto pamięta, że polityczne sympatie kierowali a nadzieje łączyli ze stronnictwem Wigów. Do historii przeszli jako twórcy pierwszej w świecie gazety w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Mniejsza o to, że na rynku przetrwała zaledwie trzy lata (1711-14).
Wspomniane zasady, z czasem już po Rewolucji Francuskiej dołączone do listy praw człowieka i obywatela, zaliczyły prawo do informacji oraz równy do niej dostęp do fundamentów cywilizacji, która z czasem przybrała postać różnych wspólnot:
Ligi Narodów, Organizacji Narodów Zjednoczonych, Sojuszu Atlantyckiego czy Unii Europejskiej. Polska, której komunistyczne wtedy władze ratyfikowały międzynarodowe pakty praw człowieka oraz słynny “trzeci koszyk” Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w Helsinkach (1975 r.) zakładający wolny przepływ informacji i idei – zasłynęła jeszcze przed powstaniem Solidarności bujnym rozwojem drugiego obiegu wydawniczego tworzonego przez autorów i drukarzy powołujących się na te właśnie deklaracje, które władze, gdy je podpisywały, uznawały za martwe tylko przepisy, co poprawiając reputację państwa, miały wyłącznie utorować drogę do pozyskiwania zachodnich kredytów i licencji. Polacy wzięli jednak te prawa dosłownie i… sami dla siebie.
Wolność, równość… informacja
Od czasów odnowy polskiego parlamentaryzmu po pamiętnych wyborach z 4 czerwca 1989 r, kiedy to Sejm uformowano jeszcze na zasadzie kontraktu politycznego ale po uczciwym policzeniu głosów, zaś odrodzony po półwieczu Senat wyłoniony został w całości w wolnym głosowaniu – dostęp mediów do obu izb parlamentu, podobnie jak ich prace, oparto na oczywistych zasadach wolności, równości i demokracji.
Za rządu Jana Olszewskiego ani w czasach Akcji Wyborczej Solidarność nikt nie próbował – i słusznie – w gmachu Sejmu dyskryminować dziennikarzy “Trybuny” ani “Przeglądu”. Podobnie kiedy rządzili postkomuniści, nie ograniczano możliwości pracy w gmachu redaktorom z “Życia” ani “Tygodnika Solidarność”. Nawet kiedy pisowski marszałek Marek Kuchciński rozpościerał w poprzek jednego z korytarzy sławetną kotarę, odcinała ona drogę zarówno ekipom prorządowej TVP Jacka Kurskiego jak Polsatu czy TVN.
Tak samo dziennikarzom portali braci Karnowskich jak tym, co wydarzenia relacjonują dla PNP 24.PL czy wielobarwnej za sprawą otwartości jej założyciela Jarosława Malika – Gruszki. Dostępu nikt nie uzależniał od poglądów.
Wydawało się to wręcz trwałą i niepodważalną zdobyczą polskiej demokracji.
Od paru tygodni jednak w Sejmie dzieją się rzeczy dziwne i niewytłumaczalne z punktu widzenia znanej nam logiki.
Poprzednio, przynajmniej w Polsce, bo lotnisko to już granica państwa i mają prawo tam obowiązywać odmienne zasady – pasek ze spodni kazała mi wyciągać nieistniejąca już Milicja Obywatelska, w komisariacie przy warszawskiej ulicy Widok, gdzie teraz również mieści się już co innego, kiedy w 1983 r. w okresie “zawieszenia stanu wojennego”, bo taki stan a raczej dziwoląg prawny wtedy obowiązywał, zatrzymywała mnie tam, wówczas osiemnastoletniego.
Teraz podobne rygory próbuje się wobec nas wdrożyć przy wchodzeniu do kompleksu sejmowych gmachów. Nie wobec wszystkich jednak mają zastosowanie. Trzepani są w podobny sposób – jeśli użyć slangu Straży Marszałkowskiej, która jednakże sama z siebie na ten pomysł nie wpadła – dziennikarze niezależni lub kojarzeni z mediami uchodzącymi za opozycyjne. Nikt nie czepia się natomiast pracowników stacji formalnie prywatnej w praktyce zaś uchodzącej za rządową.
Marszałek przeprasza zamiast skarcić biurokratów
Zapytany przeze mnie – o czym już była mowa – o te praktyki marszałek Sejmu Szymon Hołownia jak na człowieka kulturalnego przystało za niedogodności przeprosił, ale satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nie udzielił. Tłumaczenie wszystkiego względami bezpieczeństwa nie wyjaśnia sprawy, nic bowiem takiego nie zdarzyło się w ostatnich tygodniach, co uzasadniałoby wzrost zagrożenia budynków parlamentu. Zmienioną na niekorzyść sytuację mamy, ale od trzech lat. Poza tym nie da się bez popadnięcia w śmieszność wyłuszczyć, dlaczego niebezpieczeństwo stanowią dziennikarze niezależni ale już nie pracownicy prorządowej i korporacyjnej TVN. Zwłaszcza, że drobiazgowe i nękające kontrole nie ujawniają – jeśli znów użyć slangu ich wykonawców – niczego zabronionego. Nawet scyzoryka szwajcarskiego ani tuby z gazem. Trzepanie – poza oczywistym wymiarem nękania i utrudniania pracy – żadnych więc efektów nie przynosi. Chyba, że dotkliwość kontroli stanowi cel sam w sobie.
Na wszystkie te pytania nie znajdujemy sensownej odpowiedzi, poza jedną, zdroworozsądkową. Niech sejmowi biurokraci (bo Straż Marszałkowska niczemu nie jest winna, wykonuje tylko polecenia) jak najszybciej wycofają się z niemądrych restrykcji. Zwłaszcza, że dziennikarze poradzą sobie w każdych warunkach. Skoro dali sobie radę nawet w stanie wojennym, żeby swoją misję wykonywać należycie. Bo to misja przecież a nie zwykły zawód i biurokracja musi sobie z tego zdać sprawę.
Sejm Otwarty to autorski pomysł obecnego marszałka Szymona Hołowni. Gospodarz gmachu przy Wiejskiej z uzasadnioną dumą podkreśla, że tylko w ubiegłym roku gmach parlamentu odwiedziło 150 tys gości z zewnątrz. Tylu, ilu mieszkańców liczy jedno miasto wojewódzkie. To rzeczywisty powód do satysfakcji. Ale zdecydowanie niemożliwy do pogodzenia z restrykcjami, stosowanymi teraz wobec dziennikarzy, w dodatku selektywnie: z wyłączeniem tych, których uznano za swoich. Znamy to z “Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella: wszystkie zwierzęta są równe. Ale później dopisano, że niektóre równiejsze od innych. Smutno byłoby uwierzyć, że z Sejmem otwartym rzecz mieć się będzie podobnie: dla jednych okaże się otwarty bardziej, dla innych mniej.
Pora, żeby się z tego wycofać, Panie Marszałku.. Nie ze względu na groźbę kompromitacji sejmowych biurokratów, bo ona już nastąpiła, lecz zbędnego i szkodliwego ośmieszania parlamentaryzmu i demokracji.

Łukasz Perzyna

Nieludzka twarz demokracji walczącej
Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów
Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska
Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły
Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)
Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. Czytaj więcej ..
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka