Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)

Mecenas rodem z młodzieżówki KPN

Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą wyjątkowej prosperity swojego klienta, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. 
 
Pasowało świetnie do niego określenie “oryginał”, problem w tym, że niekiedy bywa ono używane jako eufemizm, określający dziwaka. A  Wojciech Gawkowski żadną miarę dziwakiem nigdy się nie stał. Cechowało go raczej głębokie przekonanie, że – jakby to ujął inny konserwatysta Rush Limbaugh – reprezentuje właściwy porządek rzeczy.
 
Późne lata 80, Uniwersytet Warszawski. Student wydziału prawa Wojciech Gawkowski chodzi zawsze niemal w garniturze, zamiast swetra, wtedy nie tylko w antykomunistycznej opozycji najmodniejszego. Nawet buty starannie dobrane, nigdy nie są nimi adidasy. Chociaż w tych ostatnich bez porównania lepiej ucieka się przed milicją. W trakcie jednej z demonstracji, gdy my KPN-owcy wbrew zaklęciom kolegów z NZS,  że toczą się ważne negocjacje, więc wiecować trzeba tylko na uczelni, wyszliśmy zwartą grupą na Trakt Królewski (później okazało się, że prowadząca zakulisowe rozmowy grupa z udziałem m.in. Bronisława Geremka i Lecha Kaczyńskiego wystawiła do wiatru zarówno Konfederację Polski Niepodległej, która im nie ufała, jak zapatrzone w nich Niezależne Zrzeszenie Studentów) – prowadzący nas i niosący transparent z nazwą organizacji Wojciech Gawkowski nie salwował się ucieczką również wtedy, gdy na wysokości pomnika Kopernika zaszarżowało ZOMO. Nie puścił drzewca, nawet kiedy milicjanci przewrócili go wraz z transparentem na asfalt Krakowskiego Przedmieścia. Organizacja Akademicka miała wtedy doskonałych szefów:  kolejno Stanisława Mazurkiewicza, który był rodzonym wnukiem legendarnego dowódcy Armii Krajowej z Powstania Warszawskiego Jana ps, “Radosław” oraz Wojciecha Gawkowskiego właśnie, gdy ten pierwszy został szefem struktury stołecznej. Za sprawą ich obu uniwersytecka młodzieżówka KPN stała się kuźnią kadr demokratycznej już nowej Polski.
 
1990: Rok pierwszych w pełni wolnych wyborów samorządowych (w maju) i prezydenckich (w listopadzie). Redakcja “Gazety Wyborczej”, wtedy nieformalnie rządowej podobnie jak teraz telewizja TVN. Po dwóch nocach w pociągu – bo czas pięciogwiazdkowych hoteli dla pracowników spółki Agora jeszcze nie nadszedł – którym najpierw pojechałem a potem wróciłem z Koszalina, bo w pobliskim (nie przesadzajmy zresztą z tą bliskością: to jeszcze 70 km w jedną stronę PKS-em) Białym Borze odbywało się Światowe Forum Ukraińskiej Diaspory. Zanim siądę do komputera, przynoszę sobie kawę z bufetu – na szczęście ta agorowa jest mocna i smaczna, jak to się mówi naprawdę prawdziwa i w wielkim kubku, co o deficycie snu pozwala zapomnieć (w pociągach się wtedy nie spało, żeby nie okradli). Nagle odbieram telefon z miasta. Parających się polityką znajomych nie tylko z opozycji, ćwiczyłem od dawna: gdy coś się dzieje, dzwońcie. Teraz zbieram owoce. Rozłam w KPN. Ukraina musi poczekać, chociaż wiemy już wtedy, jak jest dla nas ważna. Dzwonię do Wojciecha Gawkowskiego: udziela mi szczegółowych informacji.
Napiszę o tym w “Wyborczej” jako pierwszy i jedyny, partie spoza Sejmu innych gazet bowiem nie interesują: co okazuje się ich błędem, bo przecież w nieco ponad rok później w pierwszych w pełni wolnych wyborach (te z 4 czerwca 1989 r. były jeszcze kontraktowe chociaż głosy w nich policzono uczciwie) Konfederacja Polski Niepodległej wprowadzi  do tegoż Sejmu jesienią 1991 roku aż  50 posłów, by stać się w nim trzecią siłą. Już bez Gawkowskiego jednak, bo KPN-Frakcja Demokratyczna rzuci wyzwanie Leszkowi Moczulskiemu, zamiast niego popierając już w pierwszej turze  Lecha  Wałęsę na prezydenta. Dla tego skromnego szkicu los frakcji Sanacja z udziałem Gawkowskiego, który rzucił wtedy wyzwanie dominującej w KPN Familii Krzysztofa Króla okazuje się drugorzędny całkiem. Dalece istotniejszy – przebieg mojego spotkania w dwa tygodnie później z Wojtkiem Gawkowskim. Widzimy się przypadkowo, wpadamy na siebie w modnej wtedy kawiarni “Nowy Świat”. Na pytanie co słychać, odpowiadam krótko, że właśnie odchodzę z “Gazety Wyborczej’. 
Wojciech Gawkowski (1966-2025). Fot: Henryk Gawkowski
Wtedy Gawkowski zostawia na dłuższy czas swoje towarzystwo, z widocznym przejęciem wypytuje mnie, czy moje pożegnanie z tym pismem ma związek z artykułami o KPN (bo po tym pierwszym napisałem jeszcze kolejne). Zgodnie z prawdą zaprzeczam. Rzeczywiście nie obraziłem się wtedy na  Adama Michnika ani też on na mnie, po prostu pojawiła się wówczas wyjątkowa szansa startu w Telewizji Polskiej pierwszego w jej historii dziennika bez komunistów – potem pod nazwą Obserwator – w który się zaangażowałem. Natomiast Gawkowskiemu nie było obojętne, czy teksty o KPN i puczu jakiego w niej dokonał, mnie z kolei nie zaszkodziły. Politycy teraz nie zwracają na takie kwestie uwagi. Potrafią podpuścić dziennikarza świadomie, niech pracę potem nawet straci, byle przedtem coś dla nich korzystnego wysmażył.              
 
Kilkanaście lat później, podwarszawskie Ząbki. Wzięty adwokat Wojciech Gawkowski bierze ślub z cenioną dziennikarką telewizyjną. Wokół tłum dawnych działaczy opozycji i operatorów z Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego. Ludzie, których nie widziałem od lat i tacy, których spotykam codziennie. Również ksiądz – chociaż w kilkanaście lat po upadku komunizmu powszechne stają się utyskiwania na poziom duchowieństwa – wygłasza ślubne kazanie znakomite i szczerze dowcipne. Bo też Gawkowski niezmiennie miał dar przyciągania do siebie ludzi aktywnych i twórczych. W czym pomagały mu zarówno nienaganne maniery, jak fakt, że pozostawał zawsze dobrym człowiekiem. Angażował się także w sprawy które jego karierę raczej spowolniały niż przyspieszały jak ruch samorządowy młodej adwokatury: jeszcze przed przeforsowaniem przez PiS zasady otwarcia zawodów prawniczych. 
 
Znowu po kilkunastu latach widzimy się już nie tylko w przelocie. Tylko w jego kancelarii rozmawiamy o przeszłości. Nie nostalgia nami powoduje, lecz potrzeba  utrwalenia prawdy o bohaterach historii. Nie ma już z nami przedwcześnie zmarłego Stanisława Mazurkiewicza. Do głowy mi nawet nie przyjdzie, że za następnych kilkanaście lat również mecenasa Gawkowskiego zabraknie. Rozmawiamy o Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury w trzech rządach wolnej Polski, który nie wrócił z delegacji do Smoleńska. Powstaje jego biografia, napisana przeze mnie i Beatę Mikluszkę (“Poeta na urzędzie” wyd. przez Akces), obficie inkrustowana wypowiedziami Wojciecha Gawkowskiego. Ale wiele szczegółów podanych bez przywołania jego nazwiska również pochodzi z relacji obdarzonego darem spostrzegawczości i empatii dawnego szefa Organizacji Akademickiej KPN. Do której zresztą Merta nie należał, nie agitowaliśmy go wcale, by przystąpił, bo najcenniejsze okazały się dla nas jego teksty pisane dla “Orła Białego”, atrakcyjne za sprawą autorskiej erudycji i zręczności jego pióra.  

Gawkowski, żarliwy katolik, nie miał wtedy wprawdzie przekonania do buddyjskich fascynacji Merty ani jego tekstów o himalajskim  Bhutanie (wolał wyraźnie te o Normanie Podhoretzu rehabilitującym wojnę wietnamską albo Leopoldzie Tyrmandzie jako krytyku amerykańskich liberalnych elit), ale zwierzał mi się z tego w prywatnych rozmowach, nie blokując żadnego z artykułów na te tematy. Zresztą przywódca duchowy Tybetańczyków Dalajlama pozostawał dla nas ważną  postacią, skłonni byliśmy go wtedy zestawiać z naszym Janem Pawłem II, który okazał się pierwszym w liczącej dwa tysiące lat historii Kościoła Papieżem również osób niewierzących. Wschód nie był dla nas nieważny. Rozumieliśmy to tym lepiej, że wkrótce dwa wydarzenia z jednego i tego samego dnia 4 czerwca 1989 r. – wynik wyborów parlamentarnych w Polsce i masakra chińskich studentów domagających się przemian demokratycznych dokonana na pekińskim placu Tiananmen przez wojsko – nabrały wymiaru drogowskazu na rozdrożu współczesnego świata. 

Nigdy wcześniej i nigdy później nie mieliśmy tak silnego wrażenia, że historia rozstrzyga się na naszych oczach. 
Dziś znowu się tak dzieje. I żałuję bardzo, że nie mogę już Wojtka Gawkowskiego spytać o jego prognozy i przewidywania.       
                       
Jeszcze jako student prawa wypowiadał się w misternym adwokackim stylu. Mówił jakby gotowymi do druku zdaniami, nawet gdy gadaliśmy prywatnie tylko. Rozmowa zresztą sprawiała mu przyjemność, zwykle wolał by jej tematem była polityka niż literatura. Wulgaryzmów w ogóle nie używał, zresztą jakoś by do niego nie pasowały. W latach 80. wybierał czerwone wino, gdy inni pili wódkę, co wówczas doprawdy stanowiło rzadką opcję.  Ale nade wszystko, bo nie tylko chlubę warszawskiej palestry i zręcznego komentatora teraz żegnamy: był dobrym człowiekiem, co jeszcze raz warto powtórzyć.
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Nieludzka twarz demokracji walczącej

Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów

Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska

Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły

Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Trzecia siła nie ma szczęścia

To ich wynik w wyborach temu przesądził o tym, kto sprawuje władzę w Polsce. Ale w następnym Sejmie może ich zabraknąć. Podobnie jak w drugiej turze wyborów prezydenckich Szymona Hołowni był rewelacją. Do niedawna najbardziej obiecujący polityk w Polsce ciągnie na dno własną formację.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments