Redaktor z aureolą

Pożegnanie Macieja Iłowieckiego (1935-2023)

23 grudnia 2023, w wieku 88 lat zmarł Maciej Iłowiecki, dziennikarz, publicysta, wieloletni członek, a w latach 1990 – 1993, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich został po Stefanie Bratkowskim, tej już niestety nieżyjącym i pozostawał postacią na podobną miarę. Przez lata organizował polskich dziennikarzy w walce o swobodę przekazu. Jako wiceprzewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji starał się budować demokratyczny ład medialny w Polsce. 
 
To, co stworzył, działało bezbłędnie przez prawie ćwierć wieku. Jest coś smutnego i symbolicznego w tym, że zabrakło go akurat teraz, gdy środki przekazu stały się areną wojny, prowadzonej przez polityków.
 
Na zawsze zapamiętałem nagranie z nim dokonywane dla głównych Wiadomości TVP przed prawie trzydziestu laty. Tematyka medialna znajdowała się wtedy zwykle w pierwszej części dziennika, bo prezydent Lech Wałęsa, niezadowolony najpierw z wyznaczenia Wiesława Walendziaka na prezesa telewizji publicznej, potem zaś z przyznania Polsatowi Zygmunta Solorza pierwszej koncesji dla ogólnopolskiej stacji prywatnej, wypowiedział Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji wojnę, dążąc do odwołania za karę jej członków. Jednym z nim pozostawał Maciej Iłowiecki.
 
Dobraliśmy z operatorem odpowiedni, jak się nam wydawało, kadr i nagranie ruszyło. Jak zwykle, Iłowiecki mówił spokojnie i rzeczowo, wiedząc, że nie ma się co rozgadywać. Przecież w wydaniu na 19,30 nawet 20-sekundowa “setka” – tym mianem określa się w telewizyjnym slangu wypowiedzi rozmówców w materiale – uchodzi za długą. Graliśmy w pałacyku przy Sobieskiego, siedzibie Krajowej Rady, gdzie aż do końca lat 80 mieściło się centrum spisywania efektów nasłuchu zagranicznych stacji w tym Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki: przejęcie tej lokalizacji przez konstytucyjnego regulatora wolnych mediów w Polsce miało oczywisty wymiar symbolu.
 
Niestety, kiedy już po powrocie ze zdjęć na plac Powstańców Warszawy wrzuciłem kasetę do przeglądarki, przekonałem się, że operator – chociaż profesjonalizm artystów sztuki telewizyjnej z TAI chwaliłem wiele razy i czynię to nadal – spaprał swoją robotę. Nieopatrznie usadził Iłowieckiego na tle okna. Nie uwzględnił jak należy kontrastów światła. W efekcie nastąpiło zjawisko, jakie w fachowym języku określa się mianem cięcia bieli. Ładnie to brzmi, ale efekt okazał się żałosny. Wypowiadający się do kamery Iłowiecki miał na nagraniu aureolę wokół głowy i brody. Przypominał więc prawosławnego świętego z ikony. 
Pora była późna, nagrania nie dało się już powtórzyć. W takich wypadkach zasada postępowania okazuje się prosta: wybiera się z kiepskiej jakości nagrania jedno tylko krótkie ale dobitnie brzmiące zdanie, a resztę wypowiedzi omawia, jak w gazecie, tyle że z offu, czytanego przez lektora. Na szczęście zadbałem o nakręcenie przez operatora wystarczającej liczby ujęć pracującego i rozmawiającego przez telefon biurowy Iłowieckiego. I okazały się one zadowalającej jakości, inaczej niż sama wypowiedź. Omówienie jej reszty też chyba okazało się trafne, bo sam Iłowiecki – który jak mało kto czuł media i na pewno materiał oglądał – nie zgłaszał później najmniejszych do mnie pretensji.   
 
Aureola wokół głowy redaktora Iłowieckiego stanowiła oczywiście efekt błędu technicznego ale już wtedy, na bieżąco, kiedy problem rozwiązałem – żartowałem, że znakomicie do niego pasuje. Wszystkie bowiem problemy życia publicznego starał się rozwiązywać w duchu kompromisu, z naprawdę świętą cierpliwością.
Maciej Iłowiecki

Mieszkał w bloku a decydował o koncesjach za miliardy

A w grę wchodziła przecież władza nad telewizją publiczną, cieszącą się wtedy kilkunastomilionową oglądalnością – więcej niż teraz mają jej wszystkie stacje razem wzięte – oraz wielkie pieniądze, związane z koncesją na nadawanie dla ogólnopolskiej stacji prywatnej.
 
Wcześniej prezesurę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Maciej Iłowiecki objął po Stefanie Bratkowskim. Obaj pozostawali postaciami charyzmatycznymi. Wyróżnili się w walce o podmiotowość środowiska dziennikarskiego w latach 1980-81. I pozostali nieugięci po 13 grudnia 1981 r, kiedy to komunistyczna władza wybrała rozwiązanie siłowe. Gdy wariant kompromisowy powrócił, doradzali stronie solidarnościowej przy Okrągłym Stole. Obaj też – pomimo rozlicznych talentów (pisywali książki, nie tylko artykuły) – nie dorobili się okazałych willi jak partyjni żurnaliści. Każdy z nich mieszkał w bloku: Bratkowski na warszawskim Powiślu, Iłowiecki nieco dalej, przy skrzyżowaniu Czerniakowskiej i Gagarina. Drzwi tych mieszkań pozostawały gościnnie otwarte, także dla przedstawicieli kolejnego już zawodowego pokolenia – uformowanego w znacznej części w drugim obiegu i wychowanego na tekstach Bratkowskiego i Iłowieckiego.
Maciej Iłowiecki w prelekcji: Oblicza mediów w Polsce: Losy koncernu medialnego RSW Prasa-Książka Ruch

Poróżniło ich dopiero podejście do Lecha Wałęsy. To z tego powodu entuzjastyczny wtedy wobec przewodniczącego Solidarności Iłowiecki przejął z rąk sceptycznego Bratkowskiego ster Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, bo tak chciała większość. Za jego prezesury SDP pozostało jednak silną i cenioną organizacją, bezstronnie wypowiadającą się w kwestii wolności słowa. I w niczym nie przypominało obecnej propisowskiej kamaryli o tej samej nazwie, kierowanej nieudolnie przez Krzysztofa Skowrońskiego. 

Jak zaś Wałęsa odpłacił za poparcie wybranemu później do pierwszego, historycznego składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji redaktorowi Iłowieckiemu – o tym była już mowa.

Nie wpłynęło to na styl ani sposób publicznego funkcjonowania, jaki cechował Macieja Iłowieckiego. Niestrudzenie mediował. Próbował godzić sprzeczne z pozoru racje. Pośredniczył w sporach wielkiego formatu – jak wtedy, kiedy próbował pogodzić większość Rady z prezydentem Wałęsą, ale i drobnych, personalnych. O tym przekonałem się osobiście, kiedy część KRRiT z Markiem Markiewiczem, ulubieńcem Donalda Tuska – Andrzejem Zarębskim oraz Lechem Dymarskim przypuściła na mnie atak za materiały w Wiadomościach odbierane jako wrogie, a stanowisko to podzielił zarówno wdzięczny im za wybór prezes TVP Walendziak jak oddany mu we wszystkim szef programu Adam Pieczyński. Wsparł mnie natomiast w imię niezależności dziennikarskiej umiejący się postawić także Walendziakowi dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Jacek Bochenek. Po nieformalnej i w jego stylu dyskretnej mediacji Iłowieckiego tematy o radzie, TVP i Polsacie robiłem bez przeszkód dalej i tak jak wcześniej bezstronnie oraz zapewne z korzyścią dla telewidzów, ale też samej TVP, skoro gdyby moje kawałki zastąpiono czyjąś politgramotą jak chcieli Walendziak i jego wierny podnóżek Pieczyński – widz mający w ręku niezawodną w tej mierze broń, pilota od telewizora, jednym jego ruchem przerzucałby się w porze najlepszej oglądalności na Polsat, nie tylko już wtedy nadający program, ale – o czym była już mowa – czyniący to legalnie, w majestacie świeżo przyznanej przez KRRiT po publicznym konkursie i – jak mówiono – “wysłuchaniu”, koncesji. Iłowiecki, rocznik 1935, doskonale to rozumiał, podobnie jak reprezentujący młode pokolenie dziennikarskie dyrektor Jacek Bochenek (urodzony w 1963 r.) Inni, choć w wieku pośrednim między nimi, jeszcze nie pojmowali czym jest nowoczesny ład medialny w kapitalizmie i demokracji. Akurat w sferze mediów w okresie pionierskim popełniliśmy mniej błędów niż w czasie późniejszym, gdy budowany system powinien już okrzepnąć. Nie dano mu jednak tej szansy, politycy woleli dzielić łupy.     

 

Współtwórca demokratycznego ładu medialnego

Wcześniej, ale już w nowej Polsce został Maciej Iłowiecki naczelnym “Spotkań”, kolorowego pisma wzorowanego na francuskim “L’Express” i stamtąd też wspieranego, nawiązującego tytułem do lubelskiego tytułu drukowanego wcześniej w podziemiu jako inicjatywa katolików. Rychło okazało się jednak, że pismo pomimo udziału zdolnych piór (jak Bogumiła Luffa) i obiektywów (jak Erazma Ciołka) nie utrafiło w swój czas ani nie zdobyło rynku. Raziło zacietrzewienie licznych zamieszczanych tam tekstów, czemu zwykle pojednawczy ale nieodmiennie łagodny Iłowiecki nie potrafił się przeciwstawić. 

Nawet na mapie Warszawy tygodnik sprawiał wrażenie… usytuowanego na uboczu. Najpierw w starej kamienicy na Woli a ściślej tej jej części, którą kiedyś przezywano “dzikim zachodem” – jadąc tam raz wieczorem na nagranie, żartowałem z ekipą, że trzeba uważać, żeby na podwórku nie nadepnąć na zdziczałe koty – a później w postsocjalistycznym biurowcu z kolei niedaleko Powązek, więc z tej bliskości pokpiwano, że tytuł już nie pociągnie długo. Rzeczywiście rychło upadł, a zanim to nastąpiło naczelnego pozbawiono funkcji w mało elegancki sposób. 

Później Iłowiecki produkował się już tylko w niszowych pismach. 

Najcenniejszą jego wizytówką okazuje się na pewno działalność publiczna: dążenie do reprezentowania środowiska ponad podziałami, budowanie nowego ładu medialnego w demokratycznej Polsce. W tym, co się pod tym względem udało, miał swój udział Maciej Iłowiecki. Zaś błędy i zaniechania nie jego już obciążają. Z dobrej woli zdarzało mu się nawet tracić czas na przedsięwzięcia całkiem pozbawione znaczenia, jak fasadowa Rada Etyki Mediów.

Za czasów jego prezesury w SDP oraz kadencji w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji wyłoniła się wzorowana na francuskiej koncepcja telewizji publicznej w Polsce oraz zaczął się tworzyć ład medialny, obejmujący komercyjne stacje radiowe i tv. TVP jako dobro wspólne sprawdzała się pomimo zawirowań aż do 2015 roku, zaś porządek w eterze wyznaczany, jeśli o stacje prywatne chodzi, przez przyznający im koncesje pierwszy skład KRRiT obowiązuje do dzisiaj, a korekty okazały się kosmetyczne tylko.
 
Jeśli miarą oceny człowieka pozostaje jego dzieło – to miejsce Macieja Iłowieckiego w historii wyznacza rola współtwórcy ładu medialnego w Polsce. Demokratycznego, co powtórzyć wypada, wolnorynkowego ale bez zupełnej uznaniowości i dowolności (wedle pierwotnej koncepcji KRRiT koncesji nie wolno było przecież sprzedać ani zbyć w inny sposób – a odstąpienie od tej zasady zaowocowało m.in…. obecnym kształtem radia RMF z Kopca Kościuszki, gdzie od bohaterów Solidarności akcje kupił niemiecki koncern, a potem, żeby być pewnym koncesji, na prowadzącego rozmowy wziął żurnalistę Roberta Mazurka od lat związanego z partyjnym tytułem rządzącego wtedy PiS). Późniejsze usterki tych koncepcji już nie Iłowieckiego obciążają. Nie da się z kolei ukryć, że działalności publicznej poświęcił wiele, a jego aktywność dla dobra innych paradoksalnie i niesprawiedliwie ograniczyła mu osobiste możliwości odniesienia już w nowej Polsce sukcesu na miarę życiorysu i talentu.   
 

W czasach PRL publikował w renomowanej “Polityce” czy cenionym “Przeglądzie Technicznym” ale trwale zakotwiczył się w bez porównania skromniejszych “Problemach”, zajmujących się popularyzacją różnych dziedzin wiedzy a także science fiction. Po 13 grudnia 1981 r. pisywał w drugim obiegu, m.in pod znaczącym pseudonimem Krzysztof Kruk. Artykułom nadawał tytuły, jak “Karli realizm”, nietrudne do zapamiętania [1]. Współpracował m.in. z “Miesięcznikiem” podziemnym pismem Regionu Środkowo-Wschodniego (czyli po ludzku: lubelskiego) Solidarności. Żadna bibliografia nie odda jednak tego, czym stał się dla nas. Takich jak on dziennikarzy dzisiaj brakuje. W dobie kolejnego sporu, wywołanego przez polityków, za których sprawą media zamiast arbitrem stają się pobojowiskiem, szczególnie mocno jego nieobecność odczujemy.

[1] Kto był kim w drugim obiegu. Słownik pseudonimów… Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1995, s. 95 i 204 
Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Nieludzka twarz demokracji walczącej

Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów

Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska

Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły

Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)

Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments