Ani plebiscyt ani konkurs piękności

czyli dlaczego Polacy głosują w wyborach prezydenckich

Skoro zasadnie utyskujemy – najmocniej w związku z niedawną pandemią koronawirusa – na “płaskoziemców” i antyszczepionkowców, tym bardziej warto sprzeciwić się działaniom tych, co zachowują się jakby chcieli nam obrzydzić zbliżające się wybory prezydenckie. Nawet jeśli z ich kalkulacji wynika, że niska frekwencja sprzyja ich własnym szansom. Nie wszystko jednak, co jest dobre dla kandydata i jego zaplecza, okazuje się takim dla kraju – strawestować można słynną kwestię dotyczącą banku zaczerpniętą z klasycznego westernu “Dyliżans” w reżyserii Johna Forda (prod. 1939).  

Przy okazji tych wyborów sami kandydaci, ich sztaby a także eksperci i komentatorzy przedstawiający się jako bezstronni, rozpowszechniają sporo fałszywych mitów, które zawsze warto zweryfikować. Ich pozorna tylko mądrość nie zastąpi bowiem tej najcenniejszej: zbiorowej. 

 

   Nie sondaż, lecz wspólna decyzja

Nie jest prawdą, że powszechny wybór prezydenta zawsze nieomylnie zapowiadał, kto później będzie rządzić krajem w następstwie decydujących o tym wyborów parlamentarnych. Dowodów nie brakuje. Chociaż w  1990 r.  Lech Wałęsa pokonał Stanisława Tymińskiego, a urzędujący wtedy premier Tadeusz Mazowiecki nie wszedł do drugiej tury – powstała z jego komitetów wyborczych Unia Demokratyczna osiągnęła w wyborach do Sejmu w rok później najlepszy wynik, wyprzedzając postkomunistów z Sojuszu Lewicy Demokratycznej,  których kandydat na prezydenta Włodzimierz Cimoszewicz wcześniej był zaledwie czwarty. 

Z kolei w 1995 roku pretendent z SLD Aleksander Kwaśniewski wygrał z wieloletnim przewodniczącym  Solidarności Wałęsą, ale dwa lata później rządy w kraju, odsuwając postkomunistów, objęła Akcja Wyborcza Solidarność w koalicji z Unią Wolności, w jaką przekształciła się dawna UD. 

To przykład niezmiernie instruktywny, ponieważ wybory prezydenckie i parlamentarne dzielił wtedy podobny dystans czasu jak obecnie. 

Fot: Element5Digital(Unsplash).

Zaś wygrana Lecha Kaczyńskiego w 2005 r. i PiS w tym samym roku w głosowaniu do Sejmu nie zapobiegła, też w dwa lata później – po skróceniu przez niedawnych zwycięzców kadencji parlamentu – zdobyciu większości przez Platformę Obywatelską i Polskie Stronnictwo Ludowe.

Z kolei traktowanie wyborów prezydenckich jako plebiscytu – czy w kwestii oceny aktualnie rządzących (o której mówi w odniesieniu do rządu Donalda Tuska kandydat Karol Nawrocki) czy tych, co sprawowali władzę poprzednio (to znowu wykładnia kandydata Rafała Trzaskowskiego w odniesieniu do rządów PiS z lat 2015-23) też nie znajduje potwierdzenia w ich dotychczasowej historii. Kwaśniewski wygrał w 1995 r.   pod hasłem “Wybierzmy przyszłość” a nie strasząc rządami “solidaruchów”. 

Rewelacją kolejnych wyborów prezydenckich stawali się kandydaci, przedstawiający siebie samych jako polityków spoza układu: jak Tymiński drugi w 1990 r., Andrzej Olechowski co w 2000 r. przegrał wyłącznie z Kwaśniewskim, czy wreszcie zdobywcy trzecich miejsc w tych wyborach: Paweł Kukiz w 2015 r. i Szymon Hołownia w 2020 r. 

Polacy, jak świadczą o tym ich zachowania wyborcze w najnowszym 35-leciu – wcześniej za sprawą wyroków historii nie było nam dane z uroków demokracji korzystać, a gdy w 1991 r. odbyły się pierwsze w pełni wolne wybory do Sejmu,  ci, co mieli okazję poprzednio (w 1928 r.) w podobnie demokratyczny sposób tę izbę wybierać, byli już emerytami po osiemdziesiątce – nie potrzebują dodatkowych motywacji do głosowania w wyborach prezydenckich.

Wprawdzie szczycimy się słusznie rekordową frekwencją (74,4 proc) w wyborach parlamentarnych z 15 października 2023 r,  kiedy to masowy w nich udział obywateli zaprzeczył obiegowym opiniom, że Polaków nie interesują sprawy ich własnego państwa – jednak z bilansu ostatnich 36 lat wynika, że najchętniej chodzi się u nas na głosowania wyłaniające głowę tegoż państwa, a nie Sejm i Senat. 

Aleksander Kwaśniewski (ur. 15 listopada 1954) – polski polityk i dziennikarz. Pełnił funkcję prezydenta Polski w latach 1995–2005. Jego kadencja na stanowisku prezydenta charakteryzowała się modernizacją Polski, szybkim wzrostem gospodarczym (PKB Polski podwoiło się w ciągu dziesięciu lat), opracowaniem nowej konstytucji Polski (1997) oraz przystąpieniem Polski do NATO (1999) i Unii Europejskiej (2004). W 2004 roku pośredniczył w prodemokratycznym porozumieniu podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie.

Co zapewne wynika z potrzeby przywództwa oraz istnienia jasnej i zrozumiałej ordynacji (posłem przecież zostać można mając mniej głosów niż konkurent, za to mocniejszą od niego partyjną listę). To głosowanie “na człowieka” a nie listę bardziej pobudza wyobraźnię Polaków. 

Najwyższą po wyborach parlamentarnych sprzed dwóch lat frekwencję odnotowaliśmy dwukrotnie w wyborach prezydenckich, a  konkretnie w drugiej ich turze z 1995 r. (kiedy Kwaśniewski pokonał Wałęsę) – 68,23 proc oraz też drugiej z 2020 r. – 68,18 proc (Duda wygrał wtedy z Trzaskowskim). Chociaż data 4 czerwca 1989 r. zasłużenie stała się ikoną i  legendą w historii Polski za sprawą przełomowego zwycięstwa obozu Solidarności – w tamtych wyborach parlamentarnych odnotowaliśmy udział 62,7 proc uprawnionych, co oznacza czwarty dopiero co do wielkości wskaźnik frekwencji. Kolejne zaś znów odnoszą się do wyborów prezydenckich: jedynej ich tury z 2000 r. kiedy ponownie zwyciężył Kwaśniewski (przy udziale 61,1 proc obywateli) oraz pierwszej z 1990 r. (60,6 proc).   

Nie są też jednak wybory prezydenckie konkursem piękności, jak głosi związany z nimi negatywny stereotyp, skoro zarówno “kandydat znikąd” Tymiński, jak rockman Kukiz czy celebryta telewizyjny Hołownia przegrywali jednak z wytrawnymi graczami, stojącymi na czele szerokich obozów politycznych.              

 

   Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju

Wybierani na urząd prezydenta politycy zyskiwali sobie czasem większe uznanie za granicą niż w kraju, jakby zgodnie z powiedzeniem, że nikt nie jest prorokiem między swymi: Lech Wałęsa pozostał w świecie symbolem polskich przemian, nawet gdy Polacy nie pojmowali jego przyzwolenia na likwidowanie wielkich zakładów pracy jako dawnych twierdz Solidarności, ani swarliwego podejścia do rządu Jana Olszewskiego czy rozdzielajacej koncesje na nadawanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. 

Aleksander Kwaśniewski, za którego prezydentury Polska znalazła się w Sojuszu Atlantyckim i Unii Europejskiej zyskał sobie w globalnej skali opinię poważnego polityka i obliczalnego sojusznika wolnego świata, w sytuacji gdy w kraju szkodziły mu afera Lwa Rywina czy tendencja do wasalizacji mediów publicznych.  

Lechowi Kaczyńskiemu stawiano pomniki w Gruzji, gdy rozwinął akcję dyplomatyczną broniącą  jej przed rosyjską  inwazją, podczas gdy w kraju widziano w nim głównie wykonawcę politycznych planów brata Jarosława.

Bronisławowi Komorowskiemu internauci wypominali nagrania z wizyty w Japonii (te z szogunem), ale to za jego kadencji Polska zorganizowała wspólnie z Ukrainą udane jak nigdy piłkarskie Mistrzostwa Europy, które stały się wizytówką naszych możliwości po zmianie ustrojowej. Zaś kończący kadencję Andrzej Duda, w kraju krytykowany za podpisywane wszystkiego niemal,  co mu posłał Kaczyński – na Ukrainie, jak wynika z tamtejszych badań opinii publicznej, oceniany jest jako najpoważniejszy jej sojusznik i ulubiony zachodni polityk. 

Bronisław Maria Komorowski (ur. 4 czerwca 1952) – polski polityk i historyk, który w latach 2010–2015 piastował urząd piątego prezydenta Polski. W latach 2000–2001 Komorowski pełnił funkcję ministra obrony. Jako marszałek Sejmu Komorowski sprawował obowiązki i uprawnienia pełniącego obowiązki prezydenta po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie lotniczej 10 kwietnia 2010 r.

Nie chodzi o udowadnianie, że prezydenturę w Polsce sami mężowie stanu sprawowali – ale nieprawda, że pozostaje ona bez znaczenia.

 

   Wybieramy na trudne czasy 

Uprawnienia prezydenta w Polsce pozostają skromne, jak stanowi uchwalona w 1997 r.  Konstytucja.  Odnoszą się jednak do obronności i polityki międzynarodowej, a więc kwestii o pierwszorzędnym znaczeniu, których ranga w sytuacji,  w jakiej znalazła się Polska – zwłaszcza w obliczu zmniejszenia wsparcia amerykańskiego dla wschodniej flanki Sojuszu Atlantyckiego i sprzymierzonej z nami Ukrainy – ponad wszelką wątpliwość będzie rosła, a nie malała. W maju i czerwcu br. wybieramy sobie bowiem prezydenta na trudne czasy, co przyznać muszą również najwięksi optymiści.   Luksus dobrej koniunktury w polityce międzynarodowej, z którego Polska korzystała przez ponad trzydzieści lat – należy nieodwołalnie do przeszłości. Nie jest więc obojętne, kto będzie nas reprezentował w kontaktach zagranicznych: czy to z Emmanuelem Macronem czy z Donaldem Trumpem. Czy wreszcie z Wołodymyrem Zełenskim i Mają Sandu, prezydent Mołdawii, której kraj może stać się kolejną po Ukrainie ofiarą kremlowskiej ekspansji.

Zamiast więc deprecjonować wybory prezydenckie porównywaniem ich do plebiscytu lub referendum (te akurat odbywały się przy niskiej frekwencji – średnio 35,9 proc) czy wręcz castingu bądź konkursu piękności – lepiej zachęcać do masowego w nich udziału. Zwłaszcza, że chociaż żaden z wybranych dotychczas prezydentów nie spełnił do końca pokładanych w nim oczekiwań – być może były po prostu wygórowane – żadnego też do końca nie mieliśmy powodu się wstydzić, jak swego czasu Litwini Rolandasa Paksasa, którego – chociaż został wyłoniony w głosowaniu powszechnym – przed ponad dwudziestu laty zdjęto z urzędu w trybie impeachmentu, gdy jego bliskie kontakty z rosyjskimi oligarchami doprowadziły do łamania prawa własnego państwa, a w tle tej ponurej sprawy pojawiły się obce służby specjalne.                 

Leszek Cezary Miller (ur. 3 lipca 1946) – polski polityk, który pełnił funkcję premiera Polski w latach 2001–2004. W latach 2019–2024 był posłem do Parlamentu Europejskiego. W latach 1989–1990 Miller był członkiem Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Był liderem Sojuszu Lewicy Demokratycznej w latach 1999–2004 i ponownie w latach 2011–2016.

Zaś byłemu premierowi Leszkowi Millerowi, który proponuje powrót do zasady wyłaniania głowy państwa w Polsce nie w głosowaniu powszechnym obywateli,  lecz przez Zgromadzenie Narodowe tworzone przez ogół posłów i senatorów – przypomnieć wypada jedyny w najnowszej historii wybór prezydenta dokonany w ten właśnie sposób. Pomimo jednoznacznego zwycięstwa Solidarności w czerwcowych wyborach parlamentarnych, głową państwa został w lipcu 1989 r. dawny autor stanu wojennego gen. Wojciech Jaruzelski, ponieważ znaczna część kręgów kierowniczych obozu “S” uparła się, by dotrzymać kontraktu okrągłostołowego, podanego w wątpliwość przy urnach przez samo społeczeństwo.  Wprawdzie nawet jeden poseł z PZPR Marian Czerwiński dzielnie zagłosował przeciwko kandydaturze generała, ale wybór Jaruzelskiego umożliwiła część parlamentarzystów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego: poparł go Stanisław Bernatowicz, siedmiu wywodzących się z “S” mandatariuszy specjalnie oddało nieważne głosy (wśród nich znaleźli się Andrzej Wielowieyski i Andrzej Stelmachowski), a siedmiu kolejnych nie wzięło udziału w głosowaniu, co również pomogło w przepchnięciu kandydata PZPR. 

Jak rozumiem tradycja tamtej gry może być bliska Leszkowi Millerowi, ale znowu przywołać da się trawestację opinii, że to co dla niego dobre, niekoniecznie jest takim dla kraju, od której ten skromny szkic zaczęliśmy. 

Nie ulega też wątpliwości, że powrót do zasady wyboru głowy państwa przez parlament opinia publiczna uznałaby za odbieranie jej prawa, którym dziś się cieszy. A obywatelom Polski z pewnością obce pozostaje poczucie, że obecnie mają tych praw w nadmiarze, czy że zbyt wielki okazuje się ich wpływ na własne państwo. Ponieważ wdrożenie propagowanej przez byłego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Skierniewicach koncepcji wymagałoby zmiany Konstytucji, ta zaś – kwalifikowanej większości w Zgromadzeniu Narodowym, w tym szczególnym wypadku akurat cieszyć się wypada ze swarliwości polskich parlamentarzystów. Bo stanowi ona gwarancję, że do takiej zmiany nie dojdzie. Obywatele zachowają swoje prawo do wyboru głowy państwa, ważne tylko, by skorzystali z niego jak najszerzej.         

Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Pożegnanie Papieża

Jeszcze w niedzielę Wielkanocną Papież Franciszek spotkał się z wiernymi, chociaż orędzie dla nich przeznaczone odczytał już jego sekretarz; Ojciec Święty nie miał już siły, aby to uczynić osobiście. I tak podziwiano go za to, że publicznie się pojawił. Dzień później, w Wielki Poniedziałek, w Polsce potocznie zwany lanym, zakomunikowano

Wybór na najtrudniejszą kadencję

Niska jakość kampanii, jaką obserwujemy, a także format samych kandydatów, z których żaden jeszcze jako mąż stanu się nie zaprezentował nie zwalnia nas od monitorowania wszystkiego, co się w kampanii dzieje. Zaowocuje to bowiem wyborem prezydenta, który stawi – lub nie stawi – czoła zagrożeniom, z jakimi nie mieli do

40 lecie Ruchu Wolność i Pokój

W czasach schyłkowych PRL, trudnych jednak także dla opozycji, WiP wyrywał najmłodsze roczniki z marazmu, oferując pomysłowe formy protestu i zaangażowania społecznego. Oprócz samej legendy jego dorobkiem stało się urzeczywistnienie umiejętnie stopniowanych zamierzeń, co stanowiło wyjątek w niełatwych realiach Polski.Czytaj więcej ..

Polityka bez alibi

Nikt z nas nie pragnie na dłuższą metę żyć w państwie, w którym zarówno prokuratorzy jak liderzy najsilniejszej partii opozycji zachowują się w sposób odrażający i nie szanują nawet powagi śmierci człowieka: w tym wypadku nadzwyczaj pracowitego i innym życzliwego. Ale też innego państwa nie mamy. Drogą do tego, żeby

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments