Śmigłowce ze Wschodu

Śmigłowce z Białorusi, kołujące bezkarnie nad polską Białowieżą, same w sobie stają się tematem wystarczająco pełnym grozy, aby politycy porzucili wzajemne uprzedzenia. I zastanowili się nad odpowiedzią realną nie medialną. Wiemy jednak, że tego nie zrobią. Czas akcji określa bowiem słowny dziwoląg: prekampania.
 
To, co da się bezspornie ustalić, skłania do oczywistego niepokoju. Dwie maszyny z sąsiedniej Białorusi pojawiły się na polskim terytorium. Nie zostały zestrzelone ani nawet ostrzelane. Co gorsza, pomimo, że sami mieszkańcy widzieli je, słyszeli i utrwalali przebieg zdarzenia telefonami komórkowymi – pierwszą reakcją władz wojskowych okazało się zdementowanie wiadomości o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej. Rychło przekonaliśmy się jednak, że informacje o tym były prawdziwe.
 
Logika sytuacji międzynarodowej pokazuje, że reżim Aleksandra Łukaszenki występuje w roli harcownika swojego potężnego sojusznika z Kremla. Świadoma prowokacja nie da się powiązać z żadnymi manewrami, jeśli nawet rzeczywiście się odbywały, to po to, żeby stanowić dla niej przykrywkę. Termin wybrano nieprzypadkowo. Maszyny pojawiły się akurat w dniu, w którym Polacy obchodzą rocznicę Powstania Warszawskiego, o czym wysyłający je doskonale wiedzieli.   

Despekt wobec suwerennego państwa polskiego nakłada się na zagrożenie dla obywateli. Po rakietach wlatujących nad Polskę i nie zawsze trafiających w leśne odludzie jak pod Bydgoszczą, czasem siejących spustoszenie jak w Przewodowie – mamy kolejny problem, pokazujący, że kwestia bezpieczeństwa stanowi dla nas sprawę realną a nie propagandową. Tylko politycy tego nie rozumieją. Zamiast zbierania wniosków z sytuacji – publiczna rozmowa w mediach samej tylko ich narracji dotyczy. To podstawowy błąd mainstreamu. Mi-8 i Mi-24 stanowią bowiem byt rzeczywisty a nie wirtualny. Nie stały się elementem gry komputerowej lecz pojawiły się nad polskim terytorium.

Jewgienij Prigożyn - Odpowiedzialny za działania najemników z tzw. Grupy Wagnera. Źródło: YouTube.

W tej sytuacji władza odwołuje się do procedur natowskich, które zabraniają zestrzeliwania podobnych nieproszonych gości. Dodatek do tego uzasadnienia stanowi przesłanka, że inicjatorom prowokacji szło o to, żeby Polacy strącili którąś z maszyn lub nawet obie. Zaogniłoby to istniejący konflikt. Słabą stroną tego rozumowania, jakie przedstawił poseł PiS Radosław Fogiel stanowi brak odpowiedzi na pytanie, jak należałoby reagować, gdyby przyleciały nie dwa śmigłowce lecz dwadzieścia. I co zrobić z ewentualnym upowszechnieniem po stronie białoruskiej przekonania, że ich maszyny mogą bezkarnie latać nad Polską jak popadnie.

Rosyjski śmigłowiec typu MI-26. Źródło: YouTube.
Z kolei wersje opozycji, zarzucającej bierność decydentom, skażone są wcześniejszym ostentacyjnym lekceważeniem przez lidera PO-KO Donalda Tuska obecności wagnerowców na Białorusi i traktowaniem jej wyłącznie jako straszaka, którego PiS używa, żeby zarządzać lękiem i wygrać jesienne wybory. Podważa to wiarygodność obecnych przekazów podobnie jak zaniechania ekipy Platformy Obywatelskiej w sprawach bezpieczeństwa kraju w czasach gdy rządziła. Z pomysłami obrony na linii Wisły włącznie.

Koncentracja najemników Wagnera nie jest jednak mitem ani mgławicą podobnie jak przelot śmigłowców nad polską ziemią.

Nie zadziałały liczne procedury, na które można było liczyć, a ściślej – na które kazała nam liczyć władza. Radary nie wychwyciły śmigłowców białoruskich, bo leciały zbyt nisko. Nie znajdujemy w tym wytłumaczenia, zdolnego uspokoić społeczeństwo. Zwłaszcza, jeśli powtarzają je ci sami, którzy dopiero co nas przekonywali, jak jesteśmy bezpieczni. Zaś obok wojskowych radarów pogranicznicy dysponują wieżami obserwacyjnymi. W białowieskich warunkach śmigłowce widać i słychać z odległości 3-4 kilometrów, jak zapewniają eksperci. Przygłuche i krótkowzroczne okazują się wyłącznie wojskowe służby specjalne po okresie zawiadywania nimi przez b. szefa MON Antoniego Macierewicza.

Premier Mateusz Morawiecki słusznie w dwa dni po tym zdarzeniu wystąpił na przesmyku suwalskim wspólnie z prezydentem sojuszniczej Litwy Gitanasem Nausedą. Jednak fakt, że ubrał się w strój niemalże polowy – wyraźnie pod wpływem lubującego się w battle-dressach prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, tam akurat nieobecnego – to za mało, żeby uspokoić opinię publiczną. Podobnie jak nie wystarcza zapowiedziane przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka zwiększenie liczby żołnierzy na białoruskiej granicy.

Źródło: YouTube.

Do zmierzenia się z sytuacją, nową i groźną, politycy wszelkich barw używają klisz już zużytych, stosownych przy zagrożeniach wirtualnych a nie realnych. Chciałoby się raczej usłyszeć, że Polska zwróciła się o wsparcie do mocniejszych niż Litwini – z całym dla nich szacunkiem – partnerów w kwestiach, które szwankowały w trakcie zdarzenia w Białowieży i w pierwszych godzinach po jego zaistnieniu. Nikt nas nie przekona przecież, że wszystko odbyło się jak należy. Z kłamliwym dementi włącznie. Wcześniej przecież, kiedy 15 listopada ub. r. obca rakieta zabiła na Lubelszczyźnie dwóch polskich obywateli, dowiedzieliśmy się o tym nie od żadnego sztabu kryzysowego ani przedstawiciela kompetentnych władz lecz dzięki pracownikowi agencji prasowej Associated Press i weteranowi wojny afgańskiej w jednej osobie. Tenże James LaPorta zresztą zapłacił za to posadą. Zanim udało mu się podać newralgiczną wiadomość upłynęły cztery długie godziny. Strach pomyśleć, co by się zdarzyło, gdyby rakiet było więcej i wystrzeliwano by je kolejno. Odpowiedzialni za bezpieczeństwo Polaków nie mogą podchodzić do zagrożeń tak, jakby grali w polityczno-wojskowym thrillerze, o którym z góry wiedzą, że musi się dobrze skończyć. Scenariusze optymistyczne czasem się sprawdzają, ale zwykle tym, którzy biorą wcześniej pod uwagę wszystkie warianty rozwoju sytuacji.

Udostepnij na Facebook
Dodaj na Twitter
Nieludzka twarz demokracji walczącej

Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów

Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska

Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły

Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)

Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Newest
Oldest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments