
Symetria złości
czyli brzydkie słowo na "n"
- Dodano: 2023-02-17
- 02:47
- Kategorie: Kraj

Piotrków jak Bronx czyli hejt dla rozrzutnych
w innej niż dziennikarska dziedzinie, jak wielki pisarz Kazimierz Orłoś – znajdujemy dwustronicowy szkic o filmie ambitnego debiutanta Damiana Kocura “Chleb i sól”, który stał się objawieniem festiwalu nie tylko w Gdyni ale i w Wenecji.
Autor – recenzji, nie filmu ani scenariusza, co raz jeszcze podkreślić warto – pochodzący spod Piotrkowa Trybunalskiego, co ma dla niego ogromne znaczenie, Dawid Dróżdż serwuje czytelnikom istne prawdy objawione, gorzej, że próbuje to czynić nie, co byłoby uczciwe, na rachunek własny, ale w imieniu całej formacji, jeśli rzecz ująć najkrócej, młodych ludzi, którzy już w dobie transformacji ustrojowej wyruszyli z małych ośrodków do wielkich miast za pracą i godnym życiem: “Czuliśmy, że spotkała nas społeczna niesprawiedliwość. Łączyła nas – jakby ujęła to wychowana na Bronksie pisarka, feministka Viviane Gornick – polityka krzywd (..). Poczucie niesprawiedliwości uaktywnia najgorsze ludzkie przywary. Oglądając kolorowy świat przez szklany ekran telewizora czy komputera, czuliśmy się wykiwani. Kipiało w nas pragnienie wzięcia odwetu na świecie. Nienawiść kanalizowaliśmy na innych. Niektórzy byli agresorami, inni biernymi świadkami przemocy. Wszyscy uczestniczyliśmy w nienawiści” [1]. Nie tylko nieznany szerzej autor “Gazety..” lubuje się w liczbie mnogiej, gdy mowa o rzeczach złych i kompromitujących. I żeby dać alibi własnym kompleksom posuwa się do oszczerstwa.
Gorsza strona Polaków czy tylko reżimowej telewizji
Korespondentka TVP w Rzymie Magdalena Wolińska-Riedi po nadaniu relacji zasiadła do Twittera i na tym komunikatorze społecznościowym napisała, że “my Polacy (..) wyssaliśmy nienawiść z mlekiem matki”. Wpis umieściła po godzinach pracy i nie w zacietrzewieniu jakimś, lecz w trakcie dyskusji, czy odpowiedzialnością za zbrodnie putinowskiej armii na Ukrainie należy obciążać Rosjan. Podobnie jak nie rozstrzygnięto dylematu, czy Niemcy odpowiadają za hitleryzm, czy został im narzucony jako dyktatura przez zbrodniczą klikę. W obu kwestiach każdemu Polakowi wolno zachować własne zdanie.
Za to stwierdzenie o nienawiści cechującej Polaków – wszystkich, jak wynika z zapisu – wyczerpuje znamiona przestępstwa z artykułu Kodeksu Karnego “Kto publicznie lży naród polski…”. Prawnicy pamiętają: art. 133, niezmiennie obowiązuje. Nie o penalizację oszczerczej buty i arogancji chodzi jednak w tym wypadku, lecz fakt, że ekscesy Wolińskiej-Riedi poniekąd autoryzuje telewizja państwowa, utrzymując ją na placówce w Rzymie. Czasowe odsunięcie od obowiązków służbowych tego nie zmieni.
Korespondentka, także celebrytka i królowa życia nie jest przecież odbierana w ten sposób, że androny po godzinach pracy na własny rachunek wypisuje.
Czytałem to parokrotnie, żeby się przekonać, że te słowa padły naprawdę. Podobnie długo wpatrywałem się we wspominany już artykuł w “Gazecie Wyborczej”.
Przetrzeć oczy można, czy się nam aby strony gazety nie skleiły. Czy zamiast fałszywej recenzji pożytecznego filmu nie zaczęliśmy przez pomyłkę czytać tekstu o wspomnianej już Rwandzie. Nie znam Dawida Dróżdża i nie pragnę go poznać po tym, co przeczytałem. Zaś Wolińskiej-Riedi nie powiem nawet “cześć” kiedy znowu ją w kraju zobaczę. Pytanie, dlaczego oboje własne kompleksy nie tylko rzutują na szersze grupy ale próbują innych nimi zakazić.
Kaligula, jak zaświadcza autor wnikliwych żywotów cezarów Gajusz Swetoniusz Trankwilius podobno pozostawał osobiście przekonany, że wszyscy są biseksualistami, ale tylko on, ponieważ jest cesarzem rzymskim, ma odwagę się do tego publicznie przyznać.
Wolińska-Riedi nie jest nawet prezeską reżimowej telewizji, funkcję tę pełni przykładny wedle własnych deklaracji katolik i patriota Mateusz Matyszkowicz. Dróżdż nie jest naczelnym “Wyborczej” i w odróżnieniu od sprawującego tę funkcję Adama Michnika nie przesiedział wielu lat w więzieniu za to, żeby w wolnej Polsce prasa mogła pisać, co tylko chce.
Zszokowani głosem nienawiści, który – co zaskakujące – dobiega z kojarzącego się wciąż Polakom z Papieżem miłości Janem Pawłem II Rzymu, a odpowiada mu podobne pohukiwanie z redakcji, stanowiącej kontynuację walczącego kiedyś o wolność i niepodległość “Tygodnika Mazowsze” – możemy tylko powtarzać: nie w naszym imieniu. Kto wznieca nienawiść albo oszczerczo przypisuje ją innym, niech czyni to w liczbie pojedynczej i na własny rachunek. Inaczej klimat społeczny u nas z czasem stanie się bliższy wspomnianej już dwukrotnie w tym skromnym tekście środkowoafrykańskiej Rwandzie niż innym rozwiniętym demokracjom. Łatwo politykom mówić o wojnie plemiennej. Gorzej, gdy postępujący ściśle wedle ich wskazówek żurnaliści naprawdę przyczynią się do jej wzniecenia, nawet jako zimnej. Od roku mamy już za naszą wschodnią granicą gorącą wojnę na Ukrainie. Ta jedna naprawdę nam wystarczy.
Dwa przesłania Jacka Kaczmarskiego
Doskonale pamiętam z lat 80, zapewne równie dobrze jak mój przyjaciel z drugiego obiegu i obecny patron Gruszki Jarosław Malik, bo mieliśmy wówczas wspólną przyjemność obracania się w ciekawych i po części też wspólnych środowiskach, naszą obdarzoną oprócz wielu innych talentów znakomitym głosem koleżankę Beatę Rutkowską, śpiewającą rozsławiony za sprawą Jacka Kaczmarskiego tekst Natana Tenenbauma, przez komunistów po wydarzeniach Marca 1968 wyrzuconego z Polski: “(..) lecz chroń mnie Panie, od nienawiści / I od pogardy mnie zachowaj” (“Modlitwa o wschodzie słońca”). W czasach zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki przez oficerów komunistycznej służby bezpieczeństwa, po śmierci mojego kolegi z podstawówki Grzegorza Przemyka, a także nieznanego nam osobiście olsztyńskiego studenta Marcina Antonowicza, który miał pecha natrafić na milicjantów w niewłaściwym miejscu i czasie (ale też nieprzypadkowym: skatowano go dokładnie w rocznicę zabójstwa Ks. Jerzego) słowa te – na długo wcześniej zresztą przed tymi wydarzeniami napisane – zawierały w sobie przesłanie równie istotne, jak te najbardziej znane, że Mury runą.
Nie wszyscy pamiętają, że ani u Kaczmarskiego ani u katalońskiego artysty Luisa Llacha, którego pieśń zainspirowała naszego barda, tekst ballady wcale nie kończy się happy endem. Jednak w 1989 r. mury rzeczywiście runęły. Zaś happy end całej tej historii i spełnienie się obu przesłań zależy już od nas samych. I dopiero w tej kwestii liczba mnoga, nagminnie nadużywana przez hejterów, zyskuje własny sens. Na imię mu wspólnota. Albo ją odbudujemy, albo przestaną nas porównywać z Hiszpanią, a z Rwandą zaczną.
Złych emocji więcej ujawnia się w debacie publicznej, niż w życiu codziennym. Gdy pojawiają się i w tym drugim – a ściślej pierwszym pod względem społecznego znaczenia – bez trudu da się je uzasadnić stresem, związanym z dwoma wymienionymi już plagami: pochodem koronawirusa oraz poczuciem zagrożenia wojennego, jak również obniżającą jakość naszego życia drożyzną, pochodną eksperymentów społecznych rządzących (program 500plus spowodował wzrost inflacji, ale nie liczby urodzeń).
Pomawianie o nienawiść wszystkich Polaków, jak czyni to rzymska korespondentka TVP lub części z nich – a konkretnie grupy wędrującej z małych ośrodków do wielkich miast, według publicysty “Wyborczej” – nie znajduje żadnego logicznego uzasadnienia. Pomijam bezzasadne użycie kwantyfikatora “my”.
Przez rok, jaki upłynął od rozpoczęcia przez Rosję gorącej wojny, schronienie w Polsce znalazło 2,3 mln Ukraińców. Formalnie status uchodźczy ma 950 tys z nich [2], pozostali pracowali u nas zanim na ich ojczyznę ruszyły kremlowskie tanki, ale ich ludzka a nie prawna sytuacja nie różni się od tych, co przybyli po 24 lutego ub.r. Wszyscy – w tym akurat wypadku użycie tego słowa okazuje się uzasadnione – zaznali gościnnego przyjęcia. Znaleźli nie kąty w ośrodkach dla uchodźców ale prawdziwe drugie domy, Stało się to możliwe dzięki humanitarnemu wysiłkowi całego społeczeństwa. Pomagamy im, jak kiedyś sobie nawzajem w trudnym czasie stanu wojennego.
Już nie żyje nasza sąsiadka, emerytowana pani docent z SGGW, która niedługo po 24 lutego ub.r. przyjęła pod swój dach Ukrainkę z dwójką dzieci. Gdy zapewniała im azyl we własnym mieszkaniu, wiedziała już doskonale, że sama jest chora na raka. Ale do końca pomagała jak potrafiła. A wśród tych, którzy we wspieraniu ukraińskich dzieci uczestniczyli, znaleźli się także seniorzy, którzy w dzieciństwie przeszli przez tragedię rzezi wołyńskiej.
Nie pretenduję do socjologicznej znajomości grupy, wyruszającej po swoje z małych ośrodków, do wielkich miast, ale nie są mi znane żadne resentymenty, które jej przedstawiciele mieliby objawiać. Także jeżdżąc po kraju, bo dziennikarz nie spędza całego czasu przy parlamentarnym stoliku, nie zetknąłem się ani razu z agresją miejscowych, tych co na prowincji – jakby zapewne ją nazwał Dróżdż – pozostali. Raczej z życzliwością i zainteresowaniem. Pamiętam, jak w zbudowanym już w nowej Polsce domu kultury w Tłuszczu, odległym o dobre kilkadziesiąt kilometrów
na wschód od Warszawy węźle kolejowym, dyskutowałem z czytelnikami moich książek: pytania zadawali ciekawsze, niż wspomniani już dziennikarze wstający od słynnego stolika w Sejmie na briefing polityków. Równie poważnie i rzeczowo rozmawiało mi się z miejscowymi w trakcie spotkania na stadionie w mazowieckim Lipsku w ostatniej kampanii wyborczej. Krytyczni wobec polityków ze stolicy, z sympatią odnosili się do dziennikarza stamtąd, widząc, że ich uważnie wysłuchuje.
Nasz naród jak lawa, tak to widział przed dwustu laty wieszcz Adam Mickiewicz.
Wysoka fala migracji wewnętrznych ze wsi i małych miasteczek po pracę, karierę i godziwe zarobki ruszyła wraz z początkiem transformacji ustrojowej. Montowałem w tym czasie dział krajowy “Obserwatora Codziennego”, jednego z nowych dzienników prasowych powołanych po zmianie systemu. Nie czyniłem różnicy ze względu na pochodzenie geograficzne czy społeczne. U dziewczyn i chłopaków z polskiego interioru dostrzegałem nawet większą chłonność i ciekawość świata niż u potomków warszawskich posłów, adwokatów czy lekarzy. Wielu świeżo przyjezdnych świetnie poradziło sobie ze zdobywaniem informacji i ich spisywaniem, a fakt, że pomiędzy ministerstwami a redakcją poruszali się nieodmiennie z planem Warszawy w ręku, stanowił co najwyżej przedmiot nieszkodliwych żartów. Podobnie jak zwyczaj zdejmowania butów i wchodzenia boso do mieszkania, powszechny wśród przyjezdnych dziewczyn a obcy córkom warszawskich inteligentów, kiedy jeszcze w redakcji trwał remont, więc z przyszłymi pracownikami mojego działu rozmawiałem u siebie w domu.
Bill Clinton, w trakcie studiów na katolickim Uniwersytecie Georgetown i jako stypendysta w Oxfordzie miał zwyczaj ciekawie choć zawsze długo opowiadać o arbuzach w rodzinnym stanie Arkansas. Nie tylko nie wstydził się swojego pochodzenia, ale zawsze je podkreślał, chociaż na nazwę jego małej ojczyzny czasem reagowano wówczas złośliwym powiedzeniem, niekiedy powtarzanym i przez miejscowych: na szczęście jest jeszcze Missisipi. O co chodzi? W rankingach zamożności i rozwoju Arkansas zajmował zwykle 49. miejsce, a ostatnie okupował stan nazywający się tak samo jak wielka rzeka…
W zachodnim świecie dobrze być “skądś”. Kandydaci podkreślają, gdzie szkoły kończyli i z iloma kolegami stamtąd kontakt wciąż utrzymują. Za to żurnalista Dawid Dróżdż już w tytule artykułu w “Gazecie Wyborczej” deklaruje: “Najchętniej mówiłbym, że jestem znikąd”. Tylko co nas to obchodzi, chciałoby się zapytać. Jego problem.
Zaś wyznaniami, które teraz zacytuję, lepiej absorbować psychiatrę niż czytelnika: “Dewaloryzacja innych powodowała, że choć na chwilę mogliśmy stanąć wyżej w hierarchii. Gdy nienawiść ustępowała pojawiał się jednak ból. James Baldwin zdiagnozował, że to właśnie strach przed tym bólem powoduje, że “ludzie z takim uporem tkwią w nienawiści”. Problemem jest także nieznajomość innego świata (..). Jaka jest wasza reakcja, gdy po raz pierwszy spotkacie geja? Ja miałem 18 lat. Poczułem niezrozumiały dyskomfort – mimo że nawet w konserwatywnym wiejskim społeczeństwie starałem się pielęgnować w sobie tolerancję wobec mniejszości. Podświadomie baliśmy się inności, bo nasze wyobrażenie o świecie opierało się na uprzedzeniach i krzywdzących stereotypach zbudowanych przez naszą kulturę. To tłumaczyło naszą nienawiść. Ale jej nie usprawiedliwiało” [3]. Wczytajcie się w tę argumentację. Przecież to linia obrony, jaką zwykli prezentować leniwi adwokaci z urzędu w sprawach o kradzież roweru: to nie oskarżony winien, lecz otoczenie, co go ukształtowało. A że w Piotrkowskim gejów nie lubią? U mnie “na Śródmieściu” szczerze nie znoszą miejscowi kibiców Widzewa Łódź, bo wiadomo, stadion Legii niedaleko a święta wojna z klubem, którego nazwę zwykle tu rymowano z “ja tej k… nienawidzę” ma za sobą prawie półwiecze tradycji: za to Ukraińcom w potrzebie pomagali, nie zgodnie wprawdzie, ale z osobna, fani jedni i drudzy.

Czasem powtarzam autentyczną anegdotę, jako dowód na to, że pozory mylą.
Siedziałem w cukierni koło Kruczej przy kawie. Nagle nieliczni goście, chociaż nie obsługa, objawili gestami spore zaniepokojenie. Nie wydawało się bezzasadne. W tym skromnym lokalu pojawił się człowiek, wyglądający jak bohater filmu o skryminalizowanych kibolach “Bad Boy” Patryka Vegi. Ogromny, umięśniony, zwalisty. I wszystko co miał na sobie, było legijne. Szalik i bluza z logo Legii Warszawa, chyba nawet na portkach miał jej emblemat. Podszedł do lady i nagle odezwał się nieśmiało.
– Przepraszam, czy mogę dziewięć eklerek?
– Niech pan pozdrowi babcię – rzuciła do niego ekspedientka po mozolnym zapakowaniu ciastek.
W szachach nigdy nie rozstrzyga się partii pierwszym ruchem. Ale i w innych dziedzinach życia warto poczekać z ocenami sytuacji. Do tego jednak niezbędne okazują się empatia i krytycyzm. A także ciekawość świata, rzadko idąca w parze z gorliwością w ferowaniu stanowczych ocen.
Ludowe powiedzenie głosi, że najłatwiej błądzi, kto prędko sądzi. Ale przecież poprzedni prezes TVP Jacek Kurski za credo miał gotową formułkę, że ciemny lud to kupi.
Korespondentka telewizji państwowej (to za rządów PiS działającą lepiej lub gorzej publiczną TVP poddano faktycznej renacjonalizacji, czego egzekutorem stał się właśnie Jacek Kurski, zresztą rodzony brat zastępcy Michnika w publikującej cytowane wcześniej androny “Wyborczej”, Jarosława) w Rzymie Magdalena Wolińska-Riedi utrzymywana jest na tej prestiżowej dla dziennikarza placówce przez polskich podatników. Corocznie – nie pytani o zdanie, czy chcą to robić – muszą oni przeznaczać na państwową telewizję i radio 2,7 mld zł z budżetu. W zamian za to są jeszcze obrażani.
Gdy pisowski tygodnik zamieścił wywiad z ambasadorem Rosji Siergiejem Andriejewem akurat w momencie, gdy rakiety i bomby spadać zaczęły na Kijów, Lwów i Odessę, wzbudziło to wielkie oburzenie – ale z formalnego punktu widzenia “Sieci”, chociaż z licznych kryptodotacji państwowych spółek czasem z koreańska i u nas zwanych czebolami korzystające, pozostają jednak medium prywatnym. Z TVP rzecz ma się inaczej. Wolińska-Riedi ugryzła rękę, co ją karmi.
Skoro było już o artykule kodeksu karnego, słów parę o szkodliwości czynu. Wydaje się jednak znikoma.
Dzięki pomocy uchodźcom ukraińskim staliśmy się przedmiotem podziwu wolnego świata. Za sprawą objawionej w trakcie akcji humanitarnej “miękkiej siły” Polska wyrobiła sobie dobrą markę. Nie tak łatwo przyjdzie pozbawić nas dobrego imienia. Utraciła je za to raczej na zawsze hejtująca po godzinach pracy żurnalistka rządowej TVP. Zaś nieznany szerzej autor z “Wyborczej” zapewne nigdy się go nie dorobi.
[1] Dawid Dróżdż. Najchętniej mówiłbym, że jestem znikąd. “Gazeta Wyborcza” z 27 stycznia 2023
[2] por. wnp.pl z 27 grudnia 2022
[3] Dawid Dróżdż. Najchętniej mówiłbym… op. cit.

Wartość dodana czyli bonus demokracji
Wybory z 15 października powinny stanowić powód do dumy dla obywateli i lekcję pokory dla polityków. Ci ostatni wszyscy ogłosili się zwycięzcami. Niech im będzie. Powiedzmy, że przemawiają w imieniu swoich elektoratów, zatem tym razem – akurat – nie kłamią.Czytaj więcej ..

Czekamy na następny
Każdy polski rząd, powołany zgodnie z demokratycznymi zasadami, zasługuje na szacunek. Dotyczy to również nowego gabinetu Mateusza Morawieckiego. Stwierdzenie to nie przesądza jednak o politycznych szansach. Pozostają znikome, że rząd obroni się w sejmowym głosowaniu.Czytaj więcej ..

Fatalny symbol i cierpliwość wyborców
Gdyby wszyscy polscy eurodeputowani zagłosowali solidarnie przeciwko rezolucji Parlamentu Europejskiego popierającej rewizję traktatów unijnych ograniczającą suwerenność państw narodowych, nie zostałaby ona przyjęta. Stało się jednak inaczej.
Czytaj więcej ..

Odnowa czy… odwet od nowa
Donald Tusk zapowiadając powołanie w Sejmie aż trzech komisji śledczych poniekąd ujawnił, że nie wierzy w powstanie własnego rządu i uznaje obecną większość sejmową za wszystko, co może osiągnąć.Czytaj więcej ..

Jedna ojczyzna, jeden patriotyzm
Agnieszkę Kublik z “Wyborczej” razi odmienianie słowa “Polska” we wszystkich przypadkach. Podobnie jak patriotyzm “kiboli”, bo tak pisze lekceważąco o kibicach, nie uzasadniając, dlaczego akurat oni mają być gorszymi obywatelami.Czytaj więcej ..

Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka