Z czym na mundial
- Dodano:
- Kategorie: Mundial - Qatar 2022
Jeszcze większe kontrowersje niż teraz Czesław Michniewicz selekcjoner Jacek Gmoch wzbudzał przed mistrzostwami w Argentynie (1978 r.), a przywieźliśmy stamtąd piąte miejsce. Wtedy uznano to za porażkę, dziś wiele byśmy dali za podobny wynik. Rezultaty meczów kontrolnych zespołu Kazimierza Górskiego okazały się słabe, ale gdy już zagraliśmy o punkty, zajęliśmy trzecie miejsce w świecie (1974 r.). Podobnie jak w 1982 r, kiedy z kadrą Antoniego Piechniczka w ogóle nikt nie chciał grać przed turniejem. Wtedy też zmęczenie Polaków było rekordowe a piłkarze dali społeczeństwu otuchę i dumę.
Wszystkie sukcesy polskiej piłki zawdzięczamy, co charakterystyczne, naszym polskim trenerom. Prowadzący reprezentację zagraniczni selekcjonerzy z nazwiskami: Holender Leo Beenhaker oraz Portugalczyk Paulo Sousa wiele z drużyną nie wywalczyli, a ten drugi pomimo wybujałych honorariów po prostu posadę porzucił na rzecz klubu w Brazylii. Drwiny mediów głównego nurtu z “polskiej myśli szkoleniowej”, którą kiedyś zachwalał Grzegorz Lato – król strzelców mistrzostw z 1974 r. ale bez porównania gorszy prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej – nie znajdują więc uzasadnienia.
Pracujący zawsze w kraju Czesław Michniewicz w trudnych warunkach wprowadził zespół do obecnych mistrzostw w Katarze. W rozstrzygającym o tym meczu barażowym spotykaliśmy się ze Szwecją. Rywal to wyżej notowany, a dodatku wzbudzać mógł traumę, bo niedługo wcześniej przegraliśmy z nią na Euro. Tymczasem Polska wygrała 2:0. Pierwszego gola strzelił Robert Lewandowski, drugi autorstwa Piotra Zielińskiego stał się ozdobą, dla takich momentów warto oglądać piłkę nożną.
Dla Roberta Lewandowskiego turniej w Katarze stanowi ukoronowanie kariery. W klubowej piłce osiągnął wszystko, w barwach monachijskiego Bayernu wygrywając Ligę Mistrzów, dopiero co wręczono mu Złoty But dla najlepszego strzelca lig europejskich, a jego niedawny transfer do Barcelony stał się wydarzeniem nie tylko ze względów finansowych. Za to z
gry w drużynie narodowej wciąż odczuwać może niedosyt. Na poprzednich mistrzostwach świata w Rosji (2018 r.) wymieniano go wśród renomowanych piłkarzy, którzy najbardziej tam zawiedli. Teraz ma 34 lata, dla zawodnika to jeszcze czas pełnej dyspozycji, na pewno jednak nie… odkładania ambicji do następnego turnieju.
Lewandowski skutecznie nawiązuje do tradycji wielkich polskich graczy: Kazimierz Deyna w 1974 r. a Zbigniew Boniek w 1982 r. zajęli trzecie miejsca w plebiscytach “France Football” na najlepszego piłkarza. Grzegorz Lato z siedmioma bramkami, średnio jedną na mecz, został, o czym była już mowa, królem strzelców piłkarskich mistrzostw świata w 1974 r, wyprzedzając w tej klasyfikacji Andrzeja Szarmacha i Holendra Johana Neeskensa. Jan Tomaszewski stał się jedynym bramkarzem, który obronił w tamtych finałach dwa rzuty karne.
Jednak teraz w piłkę w polskiej reprezentacji potrafią też grać inni. Piotr Zieliński nie tylko strzelił przepiękną bramkę Szwedom, ale pozostaje gwiazdą włoskiego Napoli, które niedawno awansowało do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Wysoką klasę reprezentują Kamil Glik i Grzegorz Krychowiak. Są też młodzi, jak w czasach Górskiego Władysław Żmuda, za Gmocha Boniek i Adam Nawałka czy u Piechniczka Andrzej Buncol i Waldemar Matysik: tym razem to Sebastian Szymański i Jakub Kamiński pozostają zawodnikami, co do których żywić można nadzieję, że katarski mundial nie będzie ostatnim w ich karierze.
Polacy zawsze umieli grać w piłkę i nigdy nie był to dla nas tylko i wyłącznie sport. Gdy w czasie okupacji Niemcy zabronili uprawiania gier zespołowych, rozgrywanie w konspiracji futbolowych meczów stało się taką samą formą ruchu oporu, jak drukowanie i kolportaż podziemnych gazetek.
Kiedy w 1957 r. reprezentacja Polski grała w Chorzowie ze Związkiem Radzieckim, towarzyszyły temu prawdziwe demonstracje patriotyczne na trybunach. Strzelec dwóch bramek Gerard Cieślik został wtedy bohaterem narodowym. Nieważne, że po dodatkowym meczu barażowym na finały mistrzostw świata do Szwecji w rok później pojechali jednak gracze z ZSRR. Zwycięstwo na chorzowskim stutysięczniku umocniło narodową dumę po przemianach październikowych.
W ćwierć wieku później w Hiszpanii stawka była jeszcze wyższa, tym bardziej, że w meczu ze Związkiem Radzieckim Polakom do awansu do najlepszej czwórki turnieju wystarczył remis, skoro wcześniej po trzech bramkach Bońka pokonaliśmy wysoko Belgię. W kraju trwał stan wojenny. Na trybunach zakwitły transparenty Solidarności, w kraju zdelegalizowanej. Dzięki transmisji telewizyjnej zobaczyły je Polska i cały świat. Nieważne, że przedtem nikt nie chciał z nami grać towarzysko: kraje zachodnie, bo bojkotowały juntę gen. Wojciecha Jaruzelskiego ani socjalistyczne, obawiające się przejawów sympatii wśród widzów dla solidarnościowej opozycji. Na boisku bramek nie strzelono, więc po zwycięskim remisie znaleźliśmy się kosztem ZSRR w półfinale. Wróciliśmy w tym 1982 r. z turnieju z trzecim miejscem, pokonując Francję. Po powrocie ofiarowane przez kibiców kwiaty selekcjoner Antoni Piechniczek i jego żona Zyta zanieśli na warszawski plac Zwycięstwa, gdzie mieszkańcy od grudnia układali kwietne krzyże ku czci poległych w Kopalni Wujek górników, regularnie sprzątane przez władzę i zawsze pieczołowicie przez ludzi odtwarzane.
Najcieplej witano autora sukcesu na rodzinnym Śląsku. W biografii autorstwa Beaty Żurek i Pawła Czado, której tytuł (“Piechniczek. Tego nie wie nikt”) pochodzi od słów modnej wtedy piosenki śpiewanej przez Bohdana Łazukę na cześć selekcjonera, czytamy, jak bohater wspomina: “(..) W drodze do Chorzowa zatrzymaliśmy się na chwilę w hotelu Patria w Częstochowie. Chcieliśmy zobaczyć w telewizji relację z naszego powrotu do kraju. Oblegli nas goście, wszyscy chcieli autografy. Tomasz Piechniczek: – Kiedy późnym wieczorem dojeżdżaliśmy do ul. Wrocławskiej w Chorzowie, byłem przekonany, że coś się stało. Wypadek albo pożar. Wszędzie pełno ludzi. A to mieszkańcy od kilku godzin czekali na przyjazd taty. Przed domem sąsiedzi ustawili bramę powitalną, było “Sto lat”. Tato wyszedł do okna niczym Papież w Krakowie i zaczął ludziom dziękować za takie przyjęcie” [1].
W futbolu nie chodziło wtedy o samą grę, ani nawet o pieniądze, imponujące dla zwykłego obywatela, ale całkiem nieporównywalne z dzisiejszymi, jak premie za poprzednie trzecie miejsce piłkarzy w finałach mistrzostw świata z 1974 r. Opisuje to w książce o Grzegorzu Lacie Marek Bobakowski: “Piłkarze za największy sukces w historii polskiej piłki nożnej otrzymali po około trzy tysiące dolarów nagrody. Pieniądze ogromne, można było za nie w Polsce sporo kupić. Lato wydał je na dokończenie budowy wymarzonego domu. Jego koledzy w różny sposób wykorzystywali premię: jedni kupili nowe samochody, drudzy działki wypoczynkowe, jeszcze inni odłożyli do “skarpety”. Tomaszewski na przykład sprezentował żonie kożuch w komisie. Po pewnym czasie zawodnicy dowiedzieli się, że Polski Związek Piłki Nożnej otrzymał za trzecie miejsce na mundialu aż dwa miliony dolarów. Z tej puli na premie dla reprezentacji (czyli dla piłkarzy, trenerów, lekarzy) poszło zaledwie 80-100 tysięcy “zielonych”, czyli pięć procent całej kwoty” [2]. Nie są to rzeczywiście sumy porównywalne z obecnymi honorariami Lewandowskiego i jego kolegów w renomowanych klubach. Jednak piłkarze pozostawali wtedy bohaterami narodowymi. Na co drużyna Michniewicza musi sobie dopiero w trakcie turnieju w Katarze zasłużyć.
Tam nikogo nie obchodzą dawne kontakty trenera reprezentacji, wypominane mu przez media, ze skazanym za ustawianie spotkań Ryszardem Forbrichem o pseudonimie Fryzjer: łatwo je zresztą wytłumaczyć faktem, że Michniewicz pracował z nim w jednym klubie, Amice Wronki. Nikogo też poza przedstawicielami krajowej żurnalistyki sportowej nie będzie w Katarze angażować spór o polską myśl szkoleniową. Zwłaszcza, że pokonując faworyzowaną Szwecję, Michniewicz pokazał, że ta myśl wygrywa.
W grupie w Katarze zagramy kolejno z Meksykiem, Arabią Saudyjską i Argentyną. Przeciwnikami egzotycznymi i atrakcyjnymi, piłkarzami wysoko opłacanymi. Takimi, którym bardziej niż nam sprzyja bliskowschodni klimat. Z nimi nie wstyd wprawdzie przegrać, jak w poprzednich finałach z Senegalem, a jeszcze wcześniejszych z Ekwadorem. Ale wygrać to splendor jeszcze większy.
Jak mawiał niezapomniany Kazimierz Górski, piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
[1] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2015, s. 52
[2] Marek Bobakowski. Grzegorz Lato. Wyd. Aha! Łódź 2015, s. 71
Sto lat dla ministra czyli podziękowanie dla Józefa Kasprzyka
Nie został nawet “ministrem konstytucyjnym” ale na pewno najmocniejszym punktem ekipy rządzącej Polską w latach 2015-23. Za jego rządów urząd osiągnął najwyższy poziom po 1989 roku.Czytaj więcej ..
Piramida demokracji
Jeden bunt przy urnach dopiero co nastąpił. Obywatele w ostatnim głosowaniu zawstydzili polityków, powtarzających przedtem, że życie publiczne przeciętnego Polaka nie pasjonuje. Zaprzeczyły temu długie wieczorne kolejki do urn wyborczych.Czytaj więcej ..
Jedziemy na Euro
Po wyeliminowaniu Walii rzutami karnymi w barażowym meczu na wyjeździe – polscy piłkarze pojadą na Mistrzostwa Europy. Nie ma sensu narzekanie, że awans zdobyli w ostatnim momencie albo nie w takim stylu jak trzeba. Kto nie umie cieszyć się z sukcesów, kolejnych już nie odniesie.Czytaj więcej ..
Między nami a Walijczykami
Ustrzegliśmy się podobnie niemiłej niespodzianki, jaką w grupie eliminacyjnej stała się porażka z Mołdawią. Piłkarze Michała Probierza zgodnie z planem i rankingami pokonali Estonię 5:1 i o awans do finałów Euro zagrają w Cardiff z Walią. To symboliczne dla nas miejsce i przeciwnik.Czytaj więcej ..
Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka