Nie taki diabeł straszny

...tylko PiS na czele

Debata telewizyjna w państwowej stacji z pewnością nie przekonała wielu Polaków do głosowania ale też zapewne niewielu zraziła. Nie wyłoniła wyrazistego zwycięzcy. Premier Mateusz Morawiecki oraz lider najmocniejszej w opozycji Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk zajmowali się głównie… sobą nawzajem. Realne problemy Polski wciąż schodzą na plan dalszy.
 
Trapiąca zwykłych Polaków drożyzna i inflacja pojawiały się głównie w dygresjach. Nie wgłębiano się w tej dyskusji choćby w perspektywy dalszego członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Politycy nie potrafili też, co nie sprzyja opinii o ich wysokich kompetencjach, przewidzieć zdarzeń, które nastąpiły w zaledwie kilkanaście godzin później, jak dymisja najważniejszych generałów.    
 
Tytuł tego skromnego szkicu okazuje się o tyle uniwersalny, że pozostaje do zaakceptowania dla wyborców obu głównych ugrupowań. Żaden z liderów nie zaprezentował siebie w roli demona. Każdy stosował choćby pozory argumentacji. Głównym zamiarem pozostało jednak pognębienie rywala a nie przedstawienie spójnego pomysłu na Polskę.
 
Formuła, że nie taki diabeł straszny odnosi się paradoksalnie również do TVP – organizatorki debaty. Stronniczość prowadzących (Anny Bogusiewicz-Grochowskiej i Michała Rachonia) objawiała się wprawdzie przez cały czas, a format – oparty na pytaniach referendalnych łamał konwencję, bo przecież miała to być debata wyborcza – nie spełniły się jednak złowrogie obawy dotyczące przeniesienia w ostatniej chwili miejsca dyskusji do innego studia bądź wypełnienia miejsc dla publiczności wygwizdującymi oponentów zwolennikami PiS. Wszystko odbyło się jak zapowiadano: w studiu ATM i bez udziału klakierów. Co znaczące, potwierdziła się wysoka marka TVP pomimo jej politycznego zwasalizowania przez obecnie rządzących. Przez cały poniedziałek nawet konkurencyjne stacje TVN i Polsat w serwisach karmiły nas niemal wyłącznie przewidywaniami i ciekawostkami debaty dotyczącymi. Chociaż dało się przewidzieć, że nie okaże się ona na miarę tej z listopada 1988 r. kiedy to Lech Wałęsa pokonał Alfreda Miodowicza, szefa oficjalnych związków zawodowych. Albo kolejnej z 1995 r. gdy z kolei ten sam Wałęsa na własną zgubę wyraził się, że swojemu postkomunistycznemu oponentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu gotów jest podać nogę zamiast ręki, przez co nie tylko debatę, ale i wybory przegrał. Ale wtedy pytania nie były dłuższe niż czas dozwolony na odpowiedź jak w poniedziałek w studiu ATM. 

Warto było obejrzeć tę dyskusję nie dla Morawieckiego lecz Tuska ale pozostałych uczestników. Postarali się nie na tyle wprawdzie, aby któregoś z nich nazwać zwycięzcą, za to wystarczająco, żeby Polakom uświadomić, iż wybór jakiego dokonają 15 października nie dotyczy wyłącznie dwóch ugrupowań, prowadzących wprawdzie w sondażach ale nie wypełniających przecież całej przestrzeni polskiego życia publicznego.

Tusk stracił niepowtarzalną szansę ocieplenia swojego dotychczasowego wizerunku czy uczynienia go nieco bardziej przyjaznym. Przezywając premiera “Pinokiem” nie zaprezentował z pewnością samego siebie jako męża stanu. Słusznie za to wypomniał Morawieckiemu, że przed laty to właśnie on, jako jego doradca, namówił ówczesnego premiera Donalda Tuska do podniesienia wieku emerytalnego. Opinia publiczna ma prawo o tym się dowiedzieć.

Morawiecki zaś celnie złapał Tuska na prostym błędzie dotyczącym opodatkowania emerytur. Tym samym podważył jego kompetencje do rekomendowania prospołecznej polityki, którą PO-KO obiecuje prowadzić po ewentualnym zwycięstwie, chociaż nie czyniła tego rządząc przez osiem lat (2007-15) z których pierwsze siedem przypada na sprawowanie urzędu premiera przez Tuska osobiście.

Krzysztof Bosak z Konfederacji nadspodziewanie rzeczowo rozprawiał zarówno o relokacji fałszywych imigrantów jak wywożeniu z Polski przetworzonego drewna. To jednak za mało, żeby porwać opinię publiczną. Joanna Scheuring-Wielgus wzruszyła opowiadaniem o śmiertelnym wypadku męża, ale już wybory posmoleńskie dowiodły, że głosując – nie kierujemy się współczuciem międzyludzkim, lecz własnymi przekonaniami. Podobnie Szymon Hołownia miał rację, gdy wykazał na przykładzie Izraela, że słabość państwa prowokuje zewnętrzną agresję, zwłaszcza, gdy wynika z podsycanego u siebie konfliktu. Nikt jednak jeszcze nigdy w Polsce wyborów nie wygrał za sprawą kasandrycznych proroctw. Warto natomiast pójść na wybory po to, żeby się one nie spełniły.

Mateusz Morawiecki – jeśli użyć piłkarskiego porównania – “grał na 0:0” czyli strasznie dbał o to, żeby nie przegrać. Co zresztą mu się powiodło, ale cel to podobnie minimalistyczny jak scenografia w studiu ATM przy warszawskim Wale Miedzeszyńskim.

Donald Tusk z kolei zachowywał się jakby spodziewał się tam niezmiernie dotkliwego ataku, który ostatecznie jednak nie nastąpił. Aż strach więc pomyśleć, co ma do ukrycia. Można tylko powtórzyć, że w ten sposób nie wygra się nie tylko debaty ale przede wszystkim wyborów, które po nich nastąpią.

Na szczęście to nie w telewizji rozstrzyga się, kto w nich zwycięży. Zdecydujemy sami, przy urnach.

Wartość dodana czyli bonus demokracji

Wybory z 15 października powinny stanowić powód do dumy dla obywateli i lekcję pokory dla polityków. Ci ostatni wszyscy ogłosili się zwycięzcami. Niech im będzie. Powiedzmy, że przemawiają w imieniu swoich elektoratów, zatem tym razem – akurat – nie kłamią.Czytaj więcej ..

Czekamy na następny

Każdy polski rząd, powołany zgodnie z demokratycznymi zasadami, zasługuje na szacunek. Dotyczy to również nowego gabinetu Mateusza Morawieckiego. Stwierdzenie to nie przesądza jednak o politycznych szansach. Pozostają znikome, że rząd obroni się w sejmowym głosowaniu.Czytaj więcej ..

Fatalny symbol i cierpliwość wyborców

Gdyby wszyscy polscy eurodeputowani zagłosowali solidarnie przeciwko rezolucji Parlamentu Europejskiego popierającej rewizję traktatów unijnych ograniczającą suwerenność państw narodowych, nie zostałaby ona przyjęta. Stało się jednak inaczej.
Czytaj więcej ..

Odnowa czy… odwet od nowa

Donald Tusk zapowiadając powołanie w Sejmie aż trzech komisji śledczych poniekąd ujawnił, że nie wierzy w powstanie własnego rządu i uznaje obecną większość sejmową za wszystko, co może osiągnąć.Czytaj więcej ..

Jedna ojczyzna, jeden patriotyzm

Agnieszkę Kublik z “Wyborczej” razi odmienianie słowa “Polska” we wszystkich przypadkach. Podobnie jak patriotyzm “kiboli”, bo tak pisze lekceważąco o kibicach, nie uzasadniając, dlaczego akurat oni mają być gorszymi obywatelami.Czytaj więcej ..

© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Notify of
0 Comments
Inline Feedbacks
View all comments