
Zaczynaliśmy jeszcze przed amnestią
czyli słowo refleksji z podziemia lat 80.
- Dodano:
- Kategorie: Historia, Ludzie, Warto przeczytać
Nowy projekt medialny Jarosława Malika rekomenduję, bo autora znam z najlepszej strony od prawie czterdziestu lat. Współpracowałem z nim przy przedsięwzięciach, które realizował w trudnych warunkach działalności podziemnej lat 80: “Ulotce Świętokrzyskiej”, Skarżyskiej Oficynie Wydawniczej oraz “Nurcie”. Wszystkie się udały. Dlatego teraz nie potrzebuję szczegółów, żeby do kolejnych jego planów zachęcić.
Zaczynaliśmy jeszcze przed amnestią, a ściślej bezwarunkowym wypuszczeniem więźniów politycznych, jakie we wrześniu 1986 r, żeby rozbroić opozycję, ogłosili niedawni autorzy stanu wojennego: generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. Jarosław Malik, którego znałem jako przyjaciela mojej koleżanki z klasy w Liceum Batorego, zadzwonił do mnie z automatu ulicznego. Zaproponował spotkanie. Od razu domyśliłem się, o co chodzi. Od dawna w środowisku mawiano, że Jarek, wtedy student Politechniki Warszawskiej “coś robi”. Znałem też jego rozległe zainteresowania: w akademiku “Pod Orłem” nie tylko prowadził radiowęzeł ale jedną z jego audycji o młodzieży nagrodzono w ogólnopolskim konkursie. Nie ulegając stereotypom, jako syn profesora nauk technicznych wiedziałem też, że o ile humaniści z wykształcenia wiele gadają – to adepci wiedzy ścisłej… sprawniej coś konkretnego wykonują. Przekonałem się o tym powtórnie, gdy już bez udziału Malika, w przełomowym 1989 wystawiałem w “Teatrze Nailu” na Politechnice Warszawskiej spektakl “Opowieść o stanie wojennym”, w którym rolę pułkownika Ryszarda Kuklińskiego odegrał szef ursynowskiego Komitetu Obywatelskiego i dawny działacz podziemia Krzysztof Żmijewski, zaś wszyscy odgrywający zomowców statyści poubierani byli w autentyczne panterki milicyjne, bo sfrustrowani nieskuteczną obroną ustroju szeregowcy aparatu represji gotowi byli wtedy za flaszkę oddać nawet własną matkę, a co dopiero uniform.
Wtedy w marcu 1986 r. umówiliśmy się z Jarosławem Malikiem w “Tokaju” na Marszałkowskiej, kawiarni przy ośrodku kultury węgierskiej, wygodnej, bo można tam było spokojnie pogadać, gdyż ze względu na nieco wyższe ceny oraz położenie na piętrze gmachu i konieczność wdrapania się po stromych schodach nie trafiali tam zwykle drobni pijaczkowie, wszechobecni w lokalach gastronomii czasów PRL. Malik powiadomił mnie, że istnieje już SOWA i wkrótce wystartuje pismo “Nurt”.
Miał ambicje, by rodzinne Skarżysko i cały Region Świętokrzyski stały się ważnymi punktami na mapie antykomunistycznej opozycji.
Nie minęło parę lat, a tak zdarzyło się rzeczywiście .Wyraziłem gotowość pisania pod własnym nazwiskiem, ale Jarosław Malik taką możliwość wykluczył, jako ułatwiającą namierzanie pisma i oficyny. Umówiliśmy się więc na konkretny pseudonim. Poprosił mnie tylko, żeby nie używać go w innych mediach podziemnych, bo znowu pomagałoby to bezpiece w tworzeniu mapy wydawnictw niezależnych i powiązań między nimi. Na początek zamówił u mnie przedmowę do “Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego o sowieckiej zbrodni katyńskiej i daremnym poszukiwaniu jej ofiar przez londyńskie władze emigracyjne. A także komentarz bieżący.
Po paru tygodniach zaanonsował się znów przez telefon i pojawił u mnie na Kopernika z gotowym egzemplarzem wydanej przez Skarżyską Oficynę Wydawniczą książki oraz “Nurtu”, który wkrótce zaczął ukazywać się pod marką “Ulotki Świętokrzyskiej”. Stale utrzymywaliśmy kontakt. Czasem zaglądał do mnie świeżo po wizycie u mieszkającego w pobliżu na Powiślu Stefana Bratkowskiego, wtedy zwykle zostawiał mi jego “Gazetę Mówioną” nagraną na magnetofonowej kasecie. Kiedyś przywiózł do mnie na przechowanie blachy wydania wspomnień Antoniego Hedy “Szarego”, legendarnego antykokunistycznego partyzanta z Ziemi Świętokrzyskiej. Hedę, który uwolnił więźniów i na jedną noc uzyskał kontrolę nad wojewódzkimi Kielcami, bo za sprawą pozorowanego ataku na kierunku skarżyskim podstępem wywabił część załogi ubeckiej i wojskowej z miasta, miałem zaszczyt już w nowej Polsce nagrywać w 50. rocznicę tych wydarzeń dla głównego wydania “Wiadomości TVP”. Ale uwieczniłem też kamerą wspomnienie zwykłego szewca, którego płk. Heda wtedy uwolnił zza krat, po tym jak czerwoni go posadzili, bo w jego warsztacie “leśni” prowadzili drukarnię.
W latach 80 pisaliśmy i drukowaliśmy również my. A Jarosława Malika nazywano partyzantem. Po części ze względu na jego ogromny sentyment dla leśnej tradycji i coroczną bytność na Wykusie, ale też energię i sprawność w codziennym opozycyjnym działaniu. Przestrzegał perfekcyjnie podziemnych zasad BHP, co pozwalało minimalizować straty.
Zdarzały się akcje prawie komandoskie, jak wtedy, gdy umówiliśmy się, że jadąc do Zakopanego przekażę na dworcu Kraków-Płaszów konkretne materiały człowiekowi, którego tylko imię – zapewne robocze konspiracyjne – znałem. Zgodnie z umową stanąłem w drzwiach wagonu i spojrzałem na peron, który okazał się pusty. Dalej jednak rozglądać się nie musiałem, bo ktoś stojący za mną w korytarzu zakopiańskiego pociągu wypowiedział moje imię. Nazwiska tej osoby nie znam do dzisiaj. Podobnie w trakcie spotkania w wynajątym zapewne mieszkaniu na Mokotowie znajoma Jarosława wyraziła się, że jak na studenta polonistyki – bo tyle o mnie wiedziała – jestem zaskakująco małomówny. A ja po prostu starałem się zachować powściągliwość, żeby zbędnych szczegółów nie mnożyć.
Kiedyś Jarosław Malik poprosił mnie, żebym asekurował go, gdy z akademika “Pod Orłem” niósł blachy do jakiegoś pobliskiego lokalu. Moja rola ograniczała się do tego, żebym szedł w pewnej odległości za nim i w razie, gdyby go zgarnęli, do akademika wrócił i o tym fakcie powiadomił. Problem polegał na tym, że rzecz działa się w lutym, trwała straszna śnieżyca, więc ślizgając się na chodniku i z trudem łapiąc równowagę, robiłem co mogłem, żeby ustalonego dystansu nie zmniejszać, ale jego z pola widzenia nie stracić. Skończyło się jednak happy-endem.
Wiele lat później, pracując w “Wiadomościach TVP”, odwoziłem po emisji wieczornego wydania praktykantkę, z którą wspólnie przygotowaliśmy materiał. Dziewczyna, absolwentka podyplomowego dziennikarstwa na KUL, wynajmowała mieszkanie w okolicach placu Narutowicza. Gdy w tamtej okolicy tematy do rozmowy już się nam wyczerpały, opowiedziałem, jak w czasach drugiego obiegu asekurowałem tam kolegę z redakcji. Przyszła dziennikarka katolicka słuchała z przejęciem.
– A czy miałeś wtedy granaty? – spytała rzeczowo.
Dla tej młodej adeptki sztuki telewizyjnej podziemna aktywność solidarnościowych struktur z lat 80 wydawała się czymś zapewnie równie odległym jak AK czy WiN, chociaż od zmiany ustroju minęło ledwie kilka lat. Na zrozumienie następnych pokoleń nie mieliśmy więc co liczyć, za to towarzyszyła nam satysfakcja, że cel został zrealizowany, nawet jeśli nowa Polska nie spełniła naszych dawnych oczekiwań. Efekty uznania za naszą działalność zebraliśmy jednak już na bieżąco.
Wydawane przez oficynę SOWA książki rozchodziły się znakomicie, a materiały z “Ulotki Świętokrzyskiej” przedrukowywały inne tytuły drugiego obiegu. Tak było z moim tekstem “Wobec Gorbaczowa”, w którym zachęcałem do poważnego potraktowania przemian w ZSRR, bacznego obserwowania ich i wyciągania wniosków na polski użytek. Dziś wydaje się to banalne, ale wtedy wielu znanych opozycjonistów z całą powagą uznawało “głasnost’” i “pierestrojkę” za intrygę KGB, mającą wzmocnić partię komunistyczną i otumanić dysydentów.
Do “Ulotki Świętokrzyskiej” pisywałem o uwolnieniu więźniów politycznych, pielgrzymce Jana Pawła II w 1987 r, kiedy to na gdańskiej Zaspie Ojciec Święty wypowiedział pamiętne słowa do młodzieży o Westerplatte, o politycznych zwrotach Lecha Wałęsy i jego kontaktach z podziemnym kierownictwem Związku, wreszcie o “książkach zbójeckich”, nie tylko tych, co je wydała SOWA.
Z rozmów w uczestnikami tej działalności czy nawet jej kibicami wiem, że Jarosław Malik stał się w “nielegalnej polityce” – jeśli użyć tytułu znanej książki Andrzeja Anusza – solidną marką. Dla mnie pozostaje tak do dzisiaj. Dlatego, gdy startuje z czymś nowym – nie ograniczę się do kibicowania. Znowu zrobimy to razem.

Nieludzka twarz demokracji walczącej
Barbara Skrzypek była przesłuchiwana w środę w prokuraturze przez cztery godziny, bez obecności pełnomocnika, którego do udziału nie dopuszczono. Zmarła w sobotę. Jednak ta sama prokurator Ewa Wrzosek, która przesłuchanie prowadziła, straszy odpowiedzialnością karną tych, co oba te fakty połączą. Mimo, że ich związek przyczynowo-skutkowy wydaje się oczywisty dla myślącego

Śmigłowce, papierowy tygrys i szczerzenie zębów
Władza, raczej bezradna wobec codziennych prostych spraw obywateli, zapewnia wobec narastającego zagrożenia, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi. Co ciekawe, tromtadracja ta łączy zwalczających się nawzajem premiera Donalda Tuska i prezydenta Andrzeja Dudę. Wzbudza obawy, wynikające nie tylko ze smutnych analogii historycznych.Czytaj więcej ..

Panika aż Trzaska
Postrzeganie Trzaskowskiego przez resztę kraju przez pryzmat awarii Czajki czy potiomkinowskich inwestycji w Warszawie wydaje się czymś naturalnym, bo zabrakło przez siedem lat rządów tego prezydenta w stolicy projektów naprawdę wizjonerskich i potrzebnych mieszkańcom, a nie tylko atrakcyjnych jak kładka dla turystów wpadających do Warszawy na jeden weekend.Czytaj

Kruche sojusze i linia Wisły
Wstrzymanie przez Donalda Trumpa pomocy dla Ukrainy dało się przewidzieć. Polska płaci dziś krańcowym niepokojem za zaniechania kolejnych ekip nią rządzących. Zarówno naiwny proamerykanizm Prawa i Sprawiedliwości jak opcja niemiecka Koalicji Obywatelskiej nie okazują się przydatne do odnowienia systemu bezpieczeństwa.Czytaj więcej ..

Żegnamy Wojciecha Gawkowskiego (1966-2025)
Miał niepowtarzalny styl zarówno w sądowej sali, gdy występował w adwokackiej todze, reprezentując m.in. Tomasza Sakiewicza na długo przed obecną dekadą, ale też w polityce, w której kariery sam wprawdzie nie zrobił, ale jako szef młodzieży w KPN utorował drogę mnóstwu znakomitych inicjatyw. Czytaj więcej ..

Łukasz Perzyna
© 2023 Copyright: Grupa Medialna Gruszka